Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Świadkowie w sprawie zabójcy Adamowicza: „Wyglądał na chudego, naćpanego człowieka”

Jak się odwróciliśmy z kolegą, to był moment wbiegnięcia, to uderzenie, odsunięcie się od osoby pana prezydenta i podejście do mikrofonu – wspominał ochroniarz, który pracował przy zabezpieczaniu finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy na Targu Węglowym, gdy doszło do tragicznego w skutkach ataku Stefana W. na Pawła Adamowicza. Jako świadkowie na czwartkowej (19.05.) rozprawie zeznawali też komendant policji w gdańskim Wrzeszczu oraz widz, który stał kilka metrów od miejsca, gdzie domniemany napastnik przeskoczył barierki, by wejść na scenę – późniejsze miejsce zbrodni.
Stefan W.
(fot. Jacek Wierciński | Zawsze Pomorze) 

Na szóstej rozprawie w głośnym procesie oskarżony Stefan W. milczał, podobnie jak na wcześniejszych.

PRZECZYTAJ TEŻ: Przed sądem zabójca Pawła Adamowicza zamilkł. Co mówił w śledztwie?

Lekarze, którzy przebadali go rankiem w czwartek, 19 maja uznali jednak, że może on zasiąść na ławie oskarżonych. Pierwszy z wezwanych świadków – Sebastian I., nie pojawił się w sądzie, za co ukarany został koniecznością zapłaty 1 tysiąca złotych.

Świadek: 29-letni projektant instalacji elektrycznych

– Pojechałem z żoną, wtedy jeszcze narzeczoną, do Gdańska na finał WOŚP. Doszliśmy piechotą w okolice sceny, tam gdzie było wydarzenie – powiedział w sądzie młody mężczyzna. – Koło godziny 20:00, kiedy zaczęło się światełko do nieba, mężczyzna przeskoczył przez barierkę i wbiegł na scenę. [Wcześniej] stał koło barierki odgradzającej teren od sceny. My staliśmy w odległości kilku metrów od niego. On się pojawił chwilę po tym, jak pojawiło się światełko do nieba. Był sam.

Świadek przyznał, że nie zwrócił wcześniej uwagi na tego człowieka, ale bezpośrednio po jego skoku przez barierki sytuacja się zmieniła.

– Usłyszeliśmy różne dźwięki, że coś się stało na scenie. Koncert został przerwany, więc zdecydowaliśmy się pójść na spacer, że coś się stało, dowiedzieliśmy się pół godziny później, kiedy zadzwoniła do mnie mama, która oglądała to w telewizji – mówił 29-latek, który, jak wrócił do domu, to postanowił, że zgłosi się na policję, bo w miejscu, w którym stał, było niewiele osób.

PRZECZYTAJ TEŻ: Rozpoczął się proces zabójcy Pawła Adamowicza. Stefan W. stanął przed sądem

Dopytywany przez sąd, przyznał, że w ręce Stefana W. nie widział żadnego przedmiotu [nóż], a w zeznaniach złożonych wcześniej w śledztwie mówił, że przy barierkach stał 2 metry od zakapturzonego Stefana W. Powiedział wówczas, że obok późniejszego napastnika widział kobietę w wieku ok. 50 lat oraz 2 innych mężczyzn, a jego zachowanie odebrał jako realizację przedmiotu zakładu – o przeskoczenie barierek [a może też wejście na scenę]. Zeznał też wówczas, że nie widział identyfikatora u Stefana W., i sporządził dla prokuratury szkic sytuacyjny, na którym narysował teren wokół miejsca, gdzie stał wieczorem 13 stycznia.

– Ja nie słyszałem tego, co mężczyzna mówił przez mikrofon – powiedział świadek w czwartek, 19 maja w sądzie.

Przyznał, że nie widział twarzy mężczyzny, który przeskakiwał przez barierkę, ale postura i ubranie Stefana W., pokazane następnego dnia przez policjanta podczas przesłuchania, zgadzały się z tymi, które zaobserwował.

Świadek mieszkająca za granicą

Sędzia odczytała też zeznania kobiety, która na sali nie pojawiła się osobiście, ponieważ przebywa za granicą. Jednak przed wyjazdem zgłosiła się na policję, żeby opowiedzieć o swoim przypadkowym spotkaniu ze Stefanem W. Jak relacjonowała, miało ono miejsce w sklepie w centrum Gdańska około godz. 6:00 rano w niedzielę, 23 grudnia 2018 roku. Mężczyzna, o którym opowiadała, był szczupły, miał w jej ocenie około 28 lat i ok. 180 centymetrów wzrostu, a ona weszła wówczas do sklepu w towarzystwie znajomego.

– Ten mężczyzna się awanturował z ekspedientkami, głównie kłócił się z jedną – relacjonowała, a sprzedawczyni miała jej powiedzieć, że już wezwała ochronę. – Ten mężczyzna w mojej obecności groził tej ekspedientce. Mówił, że ona zaraz oberwie od niego – dodała, cytowana przez sędzię, świadek.

PRZECZYTAJ TEŻ: „Zaj...ę was jak bohater Stefan W.”. Polski hejt staje się zabójczy

Później tego niedzielnego poranka, wspólnie ze znajomym, kobieta miała przekonać rzekomego Stefana W., by wyszedł z nimi na zewnątrz i się uspokoił.

– Powiedział, że on dopiero co wyszedł z więzienia, że swoje odsiedział – zeznała do protokołu.

Nieznajomy miał najpierw przedstawić się, używając fałszywego imienia, by następnie przyznać, że ma na imię Stefan.

– Powiedziałam, żeby odszedł od nas, bo ja się go boję. On wtedy zaczął mnie uspokajać, że mi nic nie zrobi, że krzywdy mi nie zrobi, że to, co w sklepie było, to są żarty. Powiedziałam, że nie chcę takich żartów. On powiedział, że siedział w więzieniu, ale że nic takiego nie zrobił. To nie on był winny całej tej sytuacji, tylko władza. To władza wpakowała go do więzienia – wspominała do protokołu w styczniu 2019 roku, a o domniemanym późniejszym nożowniku, którego rozpoznała po wizerunkach twarzy, jakie pojawiły się po zbrodni w mediach, powiedziała:

– Całe zdarzenie z tego, co mi się wydaje, to 10-15 minut. Od tego mężczyzny nie czułam alkoholu. Wydaje mi się, że on mógł być pod wpływem narkotyków.

I dalej:

– On wyglądał na chudego, naćpanego człowieka.

23-letni pracownik budowlany

– Wiem, że tam byłem, gdzie stałem, ale poza tym, nie pamiętam nic – powiedział mężczyzna, który 13 stycznia 2019 roku z kolegami pracował wówczas jako ochroniarz w firmie „Tajfun” i pod sceną pilnował, by ludzie nie przechodzili przez barierki. – Widziałem moment, kiedy ktoś wbiega na scenę. Staliśmy tyłem do sceny, w pewnym momencie, żeśmy się odwrócili, bo osoba wybiegła z mojej lewej strony na scenę i stało się to, co się stało. Ktoś popełnił wtedy morderstwo – doprecyzował.

Dopytywany przez sędzię, świadek powiedział, że ma anginę i że lekarz stwierdził, że ma zdarte gardło. Zeznawał jednak dalej.

– Jak już wbiegł na tę scenę i rzucił się na pana prezydenta, to wziął ręce do góry i krzyczał, ale już nie powiem, co. Dalej, to nie wiem, co było. Jak się ten pan rzucił na pana prezydenta, to dźgnął prezydenta nożem i potem wziął te ręce do góry – relacjonował i przyznał, że wcześniej nie widział napastnika. – Kilka osób odciągnęło tego pana. Wtedy weszli nasi z interwencyjnej i wyciągnęli go. Już więcej nie widziałem, bo ten nóż spadł ze sceny i wylądował koło mojej nogi, i nie ruszałem się już więcej, bo pan policjant powiedział, żebym się nie ruszał – dodał.

W śledztwie zeznał, że nie widział momentu zadawania ciosów, a później leżącego na ziemi noża pilnował razem z policjantem. Dopytywany przez sąd, 19 maja stwierdził, że z tego, co pamięta, Stefan W. ze sceny mówił do mikrofonu na stojaku [co nie jest prawdą].

PRZECZYTAJ TEŻ: Zabójca Pawła Adamowicza podpisuje się jako „honorowy obywatel RP”

Wcześniej do protokołu opowiedział zaś, że ktoś z policjantów lub ochroniarzy – najpewniej przypadkowo – kopnął nóż, który uderzył o jego but, ale nie dotykał przedmiotu rękami. Opisał broń jako 30-centymetrową, przypominającą bagnet, z czarną rękojeścią.

Wspominał, że stał na samym końcu sceny (przed nią) po prawej stronie.

– Jak się odwróciliśmy z kolegą, to był moment wbiegnięcia, to uderzenie, odsunięcie się od osoby pana prezydenta i podejście do mikrofonu – mówił w czwartek, 19 maja w sądzie. – Ja nie widziałem twarzy mężczyzny, który wbiegł na scenę – miał czapkę i kurtkę. Nie słyszałem, żeby coś mówił, wbiegając na scenę – zeznał przed sądem, dopytywany przez obrońcę oskarżonego adwokata Marcina Kminkowskiego.

Komendant policji z komisariatu we Wrzeszczu

– Zostałem powiadomiony przez naczelnika Komisariatu Policji nr 3 w Gdańsku, że doszło do takiego incydentu w trakcie trwania masowej imprezy w Gdańsku. Było to w godzinach wieczornych i poinformował mnie też, że prawdopodobnie jest to mężczyzna, wobec którego podejmował czynności – powiedział z kolei 43-latek od kilku lat sprawujący funkcję komendanta policji w komisariacie we Wrzeszczu.

Z jego zeznań wynikało, że nie pomylił się, a policjanci jeszcze przed zbrodnią zareagowali na sygnał zaniepokojonej matki Stefana W., który kończył odbywanie kary 5,5 roku więzienia za napady na placówki bankowe. Nie jest tajemnicą, że kobieta zgłosiła się do mundurowych i ostrzegała, że jej syn może być niebezpieczny, prosząc o reakcję. Komendant mówił też o skutkach działań funkcjonariuszy.

– To było powiadomienie zakładu karnego o tym, że oskarżony planował po wyjściu z zakładu karnego popełnić kolejne przestępstwa dotyczące rozbojów na placówkach banków. Z tego, co pamiętam, była odpowiedź na naszą informację z zakładu karnego, z którą się zapoznałem i przekazałem do dalszej realizacji. Z tego, co pamiętam, to wynikało z niej, że służba więzienna przeprowadziła rozmowę z osadzonym i że zamierza on opuścić województwo pomorskie, i nie było informacji, dokąd się uda – zeznał.

PRZECZYTAJ TEŻ: Koniec procesu Magdaleny Adamowicz. Europosłanka znów nie przyszła do sądu

On sam informację o planowanych przestępstwach miał otrzymać od naczelnika wydziału kryminalnego, a ten z kolei – od matki Stefana W.

– Nie widziałem nigdy matki oskarżonego, nie wiem, w jakich okolicznościach się spotkali, ale z tego, co mi powiedział naczelnik, matka przyszła do Komisariatu Policji nr 3 w Gdańsku i z nią rozmawiał, z tego, co pamiętam. Przekazał mi informację, że Stefan W. zamierza dokonać napadu na jakiś bank.

Policjanci przygotować mieli także okólnik, celem dalszego typowania.

W protokołach ze śledztwa komendant opowiadał o tym, że zakładał, że wobec Stefana W. służba więzienna mogła przeprowadzić rozmowę i zastosowanie mogłaby znaleźć np. tzw. ustawa o bestiach [oznaczająca dalszą izolację po zakończeniu odbywania kary], o co wystąpić może jednak tylko zakład karny, a nie policja. O sobie mówił zaś, że zrobił więcej niż wymagają przepisy („zrobiłem coś ponadstandardowego”, jak to jednak określił, „narzędzia”, by zareagować wobec więźnia przebywającego wówczas na Przeróbce miała tylko służba więzienna).



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama