Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Przed sądem zabójca Pawła Adamowicza zamilkł. Co mówił w śledztwie?

„Dźwięki ciszy” Simona i Garfunkela w styczniu 2019 roku nieodłącznie towarzyszyły żałobie po prezydencie Gdańska Pawle Adamowiczu. W obliczu procesu i z zagrożeniem karą dożywotniego więzienia, ponad 3 lata później zamilkł Stefan W. W śledztwie 29-latek mówił o robieniu z niego wariata, szajce pedofili, mafijnym zleceniu zabójstwa, zakochanej prokuratorce i Platformie Obywatelskiej. Odpowiedzi na pytanie: co siedzi w głowie zbrodniarza, szukamy w jego, po raz pierwszy ujawnionych, wyjaśnieniach.
Przed sądem zabójca Pawła Adamowicza zamilkł. Co mówił w śledztwie?
(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

- Akt oskarżenia w sprawie śmierci prezydenta Pawła Adamowicza jest fałszywy, zmanipulowany, oparty na sfałszowanych dowodach oraz zmanipulowanych opiniach biegłych. Nie ma nic wspólnego z prawdą. Ja jestem niewinny. Nie zabiłem Adamowicza. Nie miałem z tym nic wspólnego – pisał Stefan W. w odczytanym w poniedziałek stanowisku przesłanym do sądu na 3 tygodnie przed rozpoczęciem procesu. Domagał się również przesłuchania w charakterze świadka Aleksandry - byłej prokurator z Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Oliwa. Na pierwszym terminie procesu, wbrew wcześniejszym zapowiedziom, zabójca uparcie milczał, ignorując pytania sądu i nie składając żadnych wyjaśnień. Rozmawiać nie chciał także ze swoim obrońcą z urzędu, choć w rozprawie zarządzono przerwę, dając adwokatowi czas na spotkanie z klientem.

- Jest to dla mnie sytuacja niecodzienna. Nie udało mi się nawiązać kontaktu z oskarżonym. Mimo kilkukrotnych prób nie odpowiada na zadane mu pytania. Nie jestem w stanie wyjaśnić, co jest powodem jego postawy – mówił później mec. Marcin Kminkowski.

Ola, Artur, Platforma

Oskarżony ma prawo milczeć, więc sąd odczytał wyjaśnienia złożone przez 29-latka w toku niemal 3-letniego śledztwa. Przesłuchiwany jeszcze gdy Paweł Adamowicz umierał w szpitalu, W. relacjonował, że nie przyznaje się do winy, a „wszystko zaczęło się w 2005 roku”. Wówczas, w szpitalu psychiatrycznym na gdańskim Srebrzysku, jako mniej więcej 13-letni chłopak, poznać miał podaną przez niego z nazwiska, starszą kilka lat Olę, która zamierzała zostać prokuratorem. Ola – jak twierdził – przebywała tam na leczeniu i częstowała go smakołykami, a później zakochała się w nim, po tym gdy powiedział jej, że jest ładna. 8 lat później, gdy W. dokonywał już napadów na placówki bankowe, Ola - prokuratorka, wspólnie ze swoim byłym chłopakiem: policjantem Arturem, dążyła do jego skazania i to właśnie ona „wrobiła” go podkładając prawdziwą broń w miejsce atrapy, którą groził kasjerom.

- Ja do Oli w sumie nic nie mam. Ona jest fajna – mówił do protokołu W.

Strażników więziennych obwiniał zaś o podanie w jedzeniu jaj tasiemca i regularne trucie. Głównych sprawców swojego cierpienia i orzeczonej kary 5,5 roku więzienia, widział jednak w Platformie Obywatelskiej, która w jego głowie, rządziła właściwie wszystkimi instytucjami w kraju. 29-letni dziś oskarżony sam określał się jako „przeciwnik PO”.

Tę samą Olę Stefan W. rozpoznał wśród członków komisji wyborczej w areszcie na gdańskiej Kurkowej w 2014 roku, a gdy zareagował na nią krzykiem – jak twierdził - został pobity i trafił do izolatki. Później przewieziono go do Szczecina, gdzie zdiagnozowano schizofrenię paranoidalną, co łączył z faktem, że popierał Prawo i Sprawiedliwość i głosował na Andrzeja Dudę.

Jeszcze podczas odsiadki zakończonej na miesiąc przed atakiem na prezydenta Gdańska, W. miał zapowiadać zamachy. Po opuszczeniu więzienia – jak mówił – pojechał na gdańskie lotnisko, gdzie za 710 złotych kupił bilet do Warszawy. W stolicy, ze względu na popełnione przestępstwa, wyrzucono go z 2 hoteli, gdzie chciał pograć w kasynach, zagrał dopiero w trzecim i stracił wszystko. Spłukany poszedł pod Pałac Prezydencki, bo liczył, że gdy wedrze się do zamkniętej części obiektu, policja odwiezie go do Gdańska. Ostatecznie musiał jednak wrócić pociągiem, na własną rękę. Stolicę Pomorza, wręcz obsesyjnie, uważał za nieprzyjazną mu politycznie.

- Podejrzewam, że 90 procent osób w Gdańsku jest za Platformą Obywatelską, łącznie z prokuratorami, sędziami, policją, Służbą Więzienną i wszystkimi zawodami – brzmi dosłowny cytat z oskarżonego, kiedy opowiada o zagrożeniu swojego życia i tym, że lekarze będą próbowali zrobić z niego wariata. Prosił też o szczególną ochronę i to, by jego sprawą osobiście zajął się minister sprawiedliwości w rządzie Zjednoczonej Prawicy: Zbigniew Ziobro. Chciał być przetransportowany na południe kraju, gdzie większe poparcie ma PiS i być sądzony przez osoby o podobnych do niego poglądach. 29-latek skarżył się też na urazy jakich doznał przy zatrzymaniu.

W kolejnym protokole W. również nie przyznał się do winy i odmówił składania wyjaśnień, domagając się tylko przewiezienia z Gdańska do innego województwa.

(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Tajemnice, zlecenie, ścierwo

- To nie jest nóż, który ja ze sobą wniosłem na scenę. Ja już o tym mówiłem – tłumaczył W. kiedy indziej, a dopytywany o to, co stało się z tym, który miał przy sobie uciął krótko: - To jest tajemnica, co się z nim stało.

Zabójstwo Pawła Adamowicza, jak przekonywał, miało zostać zlecone przez warszawskich gangsterów (choć zaznaczył, że na spotkaniu z nim w tej sprawie nie pojawił się Jarosław S. ps. „Masa”).

- To tajemnica – odpowiadał zresztą w śledztwie na wiele pytań oskarżenia. Sugerował, że plan zamachu przywiózł ze stolicy, ale nie wskazał konkretnych osób, z którymi miał go uzgadniać. Określił się jako chętny by działać jako „płatny zabójca” realizujący „zlecenie za pieniądze”, choć w innym miejscu twierdził: „miałem za zadanie zrobić zamieszanie, a resztą mieli zająć się ci ze sceny”.

Cytat z protokołu: „W odpowiedzi na pytanie: Czy myśli pan, że zabójstwo Adamowicza miało związek z polityką? Tak, ale nie będę odpowiadał na pytanie w jaki sposób.”

- Ten film jest przerobiony. TVN to lewackie ścierwo. Ja nie muszę o tym mówić. Wiadomo jak to było. Tam było więcej kamer. Ja na tym filmie nie rozpoznałem siebie – powiedział, kiedy w śledztwie pokazano mu nagranie zamachu zarejestrowane przez tego nadawcę.

- Pani prokurator Agnieszka Nickel-Rogowska [późniejsza autorka aktu oskarżenia] powinna się poddać obserwacji psychiatrycznej – przekonywał kiedy indziej, argumentując, że postawiła zarzuty nie dając mu możliwości zapoznania się z aktami i jest zamieszana w napady na banki („Tam była cała sprawa sfałszowana, między innymi brała w tym udział moja matka, która odpowiada za zlecenie zabójstwa mojego ojca”).

(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Pedofile, Artur, Ola

Podczas ostatniego przesłuchania w śledztwie - 11 września 2020 roku Stefan W. tłumaczył, że nie jest pewien czy Aleksandra ustalona przez prokuraturę to ta sama była prokuratorka, która zakochała się w nim na Srebrzysku. Od ponad półtora roku czekając w areszcie na rozprawę, powiedział też, że tuż przed ukończeniem 12 roku życia padł ofiarą „zorganizowanej szajki pedofili”. Jednym z nich był Artur – nastoletni wolontariusz, który miał mu pomagać w nauce, a później został policjantem. Z nastoletnim chłopakiem Stefan W. spotykać się miał w hali Oliwii i sypiać w jego mieszkaniu w wieżowcu na Przymorzu. Razem ze starszym, około 30-letnim bratem Artur miał go po obudzeniu „przesłuchiwać” dopytując o różne sprawy m.in. sny i „prawdopodobnie gwałcić”. Sam wolontariusz pokazywał mu na komputerze pornografię ze zwierzętami i dziećmi oraz proponował robinie podobnych rzeczy za pieniądze.

- Ja wtedy byłem bardzo biedny, a oni byli bogaci – wspominał Stefan, który jak wspominał, wówczas odmówił. To jednak nie przerwało regularnych gwałtów dokonywanych pod jego nieświadomość, gdy spał („często, gdy się budziłem, miałem inaczej zapięty pasek spodni niż go zapinałem” […] „oni myśleli, że jestem upośledzony umysłowo, wierzyłem, we wszystko, co mówili”).

- Brali mnie za pieniądze – tak W. relacjonował działania kolegów Artura, których bracia przyprowadzali do mieszkania, a później szantażowali nagraniami z ukrytej kamery. Wykorzystana miała zostać też starsza o 2 lata siostra Stefana, a „dużą kwotę pieniędzy, żeby tego nie zgłaszać na policji”, przyjąć jego matka. Rekompensata nie zakończyła pedofilskich relacji, które urwały się dopiero rok później, a ścieżki Artura i Stefana przecięły się znów - po niemal dekadzie. Ten drugi trafił wtedy za kraty po napadach na placówki bankowe, a pierwszy – już jako kryminalny z komisariatu na Białej, w pokoju przesłuchań zapytał, czy pamięta... Artura.

- Nie pamiętałem go, więc tak powiedziałem – wyjaśniał dzisiejszy 29-latek.

Pamięć gwałtów wróciła w areszcie, gdzie trafił prosto z przesłuchania u prokurator Oli (nazwisko się zgadza, tym razem jednak W. nie wspomina, czy to ta kobieta poznana wcześniej na Srebrzysku).

- Planowałem znaleźć i zabić tego Artura i jego brata, ale byłem za bardzo pochłonięty planowaniem ataków terrorystycznych. Odpuściłem i pomyślałem, że jak będzie w sądzie głośno, to powiem przy okazji, co mi zrobili. To był jeden z głównych motywów ataku 13 stycznia. Tymi motywami było też to, co mówiłem wcześniej: niesprawiedliwy wyrok, złe traktowanie w areszcie i inne te rzeczy, co mówiłem, ale ten motyw był głównym – powiedział na koniec, domagając się szczegółowego śledztwa w sprawie braci pedofilów, których sprawę prowadzić powinien ktoś spoza Gdańska, bo mogą w nią być zamieszane lokalna policja, sądy, prokuratura i Służba Więzienna. - Oni prawdopodobnie robią to do dnia dzisiejszego. Może nawet w tej chwili gwałcone jest jakieś dziecko? Kiedyś bardzo mądry człowiek w więzieniu, na spacerniaku, powiedział mi: Stefan, pamiętaj, ręka sprawiedliwości dosięgnie każdego. Mam nadzieję, że ta ręka dosięgnie całą rodzinę pedofili.

(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Niewielka cząstka prawdy

- Nie wiem, czy to jest gra na niepoczytalność, czy akurat tak sobie to umyślił – komentowała milczenie Stefana W., które potrwa przynajmniej do 7 kwietnia, bo wówczas planowane jest wznowienie rozprawy, prokurator Agnieszka Nickel-Rogowska.

Postawę oskarżonego określiła jako teatr, a zwracając się do dziennikarzy dodała: - Jak państwo słyszeliście, w toku postępowania przygotowawczego, prezentował całe spektrum najróżniejszych wyjaśnień, w zależności od tego, co mu przyszło do głowy, to mówił. W związku z tym spodziewałam się, że dzisiaj [w dniu rozprawy] jakoś bardziej to wszystko rozwinie. Zdecydował się nie mówić – takie prawo.

Kilkanaście terminów procesu wyznaczonych do lipca pomoże zapewne zweryfikować wiele z twierdzeń oskarżonego z okresu śledztwa. Analiza, jakiej poddało je oskarżenie, pozostaje na razie niejawna. Jednak oskarżycielka zaznaczyła, że w toku trwających niemal 3 lata przygotowań do procesu szczegółowo badano poszczególne wątki.

- Wszystkie wyjaśnienia oskarżonego były szczegółowo weryfikowane. Była odtwarzana cała jego podróż, właściwie od opuszczenia zakładu karnego. Od minięcia bramy zakładu karnego, staraliśmy się odtworzyć całą jego aktywność życiową do dnia zdarzenia - do dnia zabójstwa – relacjonowała oskarżycielka, która dopytywana, czy w zawartych w sądowych aktach słowach Stefana W. nie ma nawet ziarna prawdy stwierdziła: - W każdej wypowiedzi jest jakaś cząstka prawdy i właśnie to staraliśmy się odtworzyć, co jest tą prawdą, weryfikując jego wyjaśnienia, przesłuchując współosadzonych, przesłuchując jego znajomych, rodzinę, osoby które miały z nim do czynienia zawodowo w trakcie jego pobytu w zakładzie karnym. Niewiele z tego, co mówił potwierdziło się.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama