Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Uchodźcy na Pomorzu. Wystarczy zdjąć ułańskie mundury, usiąść i odrobić pracę domową. [nl] Z pomagania

Odruch serca to jedna sprawa, ale należy pomyśleć, co dalej. Trzeba brać pełną odpowiedzialność za tych, którym pomagamy. Skończył się sprint, zaczyna maraton dla wielu polskich i ukraińskich rodzin.
uchodźcy Ukraina Granica
(fot. Piotr Żagiell)

Helena z synami wyruszyła z Charkowa w czwartek. Potem, w niedzielę przez osiem godzin podróży samochodem z Przemyśla do Gdańska nawet na chwilę nie ściągnęła kurtki. Dzieci też jechały ubrane. Nic prawie nie mówiła. Na pytanie o męża, odparła krótko: 

– Musiał i chciał zostać.

Przytulała chłopców, zapadając w krótki, przerywany sen. Kiedy zatrzymali się przy przydrożnym McDonaldzie, nie chciała wysiąść. Nawet do toalety. Poprosiła, by skorzystać z opcji drive thru.

– Nie dziw się – tłumaczyła później Zygmuntowi Zmudzie-Trzebiatowskiemu, który wyruszył z transportem na granicę, żona, psychoterapeutka. – Oni wszyscy nie są w stanie psychicznie się rozpiąć, są w stresie. Niby tobie zaufała, ale w środku nadal jest spięta. A przy tym McDonaldzie bała się, że możecie ją zostawić i zabrać dobytek.

Dopiero, gdy w Gdańsku Helena zobaczyła przyjaciółkę, która na nią czekała, coś w niej puściło. Ale nie do końca.

Strach

Na razie na Pomorzu nie jest wielu uchodźców. W ostatni weekend bywało, że samochody z naszego województwa wracały z granicy puste. Z ponad pół miliona Ukraińców, którzy przekroczyli granicę z Ukrainą, większość szuka schronienia na wschodzie kraju. Stamtąd bliżej do domu. Pozostali jadą do krewnych i znajomych, przebywających od jakiegoś czasu w Polsce. Tam czują się bezpieczniej.

Poczucie bezpieczeństwa to podstawa. Zostawili, a mówimy głównie o kobietach i dzieciach,  bliskich, domy, majątki, pracę. Mężów, braci, ojców, którzy mogą zginąć. Nie wszyscy znają jakikolwiek język poza ukraińskim i rosyjskim.

Pojawiają się już oficjalne ostrzeżenia przed osobami chcącymi wyłudzić pieniądze od zdesperowanych uciekinierów. Itaka przestrzega przed ewentualnymi próbami porwań młodych kobiet z dziećmi. Uchodźcy słyszą – jeśli wsiadasz z nieznajomym kierowcą do samochodu, zrób mu zdjęcie. Zrób zdjęcie numeru rejestracyjnego auta i dokumentów kierowcy. I wyślij znajomej osobie.

PRZECZYTAJ TEŻ: Uwaga! Na granicy pojawiają się oszuści i sutenerzy

Strach nie mija po przyjeździe. Wśród 40 osób przebywających w ostatni wtorek w Schronisku Młodzieżowym przy ul. Energetyków w Gdyni, żadna nie chciała rozmawiać z dziennikarzem. A tym bardziej pokazać mu swoje twarzy.

– Nie rób mi zdjęcia – usłyszał nasz fotoreporter od jednej z ukraińskich wolontariuszek.

Bo nie wiadomo, co będzie jutro, za tydzień, za miesiąc.

Pomaganie

„Odbieramy dziś rodzinę z Ukrainy, mamę z dwójką dzieci. Poszukuję ubranek dla dziewczynki lat 4 oraz chłopca lat 6. Nie znam jeszcze rozmiaru mamy. Koło SP nr 20” – pisze we wtorek na stronie „Oddam za darmo/szukam” na FB pani Agnieszka z Wielkiego Kacka. Już po ośmiu minutach zgłaszają się dwie panie, jedna z kurtką, druga z bluzami.

Na stronach Dom bez wojny i Pomoc dla Ukrainy stale pojawiają się nowe oferty. Pomagają ci z daleka, i ci z bliska, którzy słyszą, że w mieszkaniu na sąsiedniej ulicy młoda matka potrzebuje kaszki bezmlecznej i wózka.

Gdynianie od soboty przynoszą dary dla uchodźców do kolejnych, wyznaczanych przez miasto miejsc. Pomagają szkoły, pracownicy dużych i małych firm, osoby prywatne. Wszyscy.

Pomaga także Olha, 23-letnia wolontariuszka z Mikołajewa, portu na południu Ukrainy. Kiedy rozmawiamy, jej miasto przygotowuje się do obrony.

Olha od kwietnia ubiegłego roku jest w Polsce. Trafiła tu w ramach programu Europejskiego Korpusu Solidarności. Działa w Centrum Integracji Emigrantów w przystani sąsiedzkiej przy ul. Śmidowicza 49 w Gdyni.

– W Mikołajewie jest na razie cicho, ale jestem przerażona – mówi.

Ciężko tu być, gdy ludzie, których kochasz, są na Ukrainie. Została tam cała moja rodzina. Nie chcą wyjeżdżać A ja na razie jestem tu potrzebna.

Olha / wolontariuszka z Mikołajewa

– Przyjeżdżają kolejni ludzie, mam więcej pracy. Trzeba zebrać informacje, czego potrzebują, gdzie są miejsca, w których mogą dostać potrzebne rzeczy. Zbieramy kontakty do ludzi i organizacji, które chcą pomóc. Otwieramy na razie dla uchodźców domy sąsiedzkie przy ul. Lipowej na gdyńskim Fikakowie i Wymiennikownię na Chyloni – dodaje.

Olha przyznaje, że w Trójmieście nie ma jeszcze dużo uchodźców, ale we wszystkich regionach jest chaos.

– Staramy się robić, co możemy – stwierdza. – Super, że wszyscy ludzie tak się zorganizowali i tak pięknie pracują razem. To, co robimy teraz, jest najlepszym, co możemy zaproponować.

PRZECZYTAJ TEŻ: Relacja z Kijowa: Rosja zachowuje się jak gopnik

Do ukończenia wolontariatu Olhi pozostał jeszcze miesiąc. Co dalej? Jeśli będzie potrzebna, jeszcze zostanie. Ale bardzo kocha Ukrainę i ostatecznie nie wyobraża sobie życia na obczyźnie.

– Chociaż wszystko może zmienić się jednego dnia – wzdycha Olha.

Cztery ściany

Kolejne osoby zgłaszają do gdyńskiego Centrum Organizacji Pozarządowych chęć przyjęcia pod swój dach uchodźców.

– Usiedliśmy z mężem przy śniadaniu i postanowiliśmy, że możemy do lata przekazać na potrzeby uchodźców 80-metrowe mieszkanie w Gdyni – mówi Maria Ostrowska. –  Wprawdzie wynajmuje je córka, ale częściowo zrekompensujemy jej koszty utraty przychodów z wynajmu. Zaoferujemy też utrzymanie rodziny przez cztery miesiące. A jeśli ze strony przyjezdnych będzie taka chęć, zaproponujemy im pracę w naszej firmie. Myślę, że to jedyna rzecz, jaką możemy zrobić w tej trudnej sytuacji dla ludzi pozbawionych domów przez wojnę.

Do Mirosława Pokorskiego mają przyjechać najpierw cztery kobiety i sześcioro dzieci w wieku od 2 do 13 lat. Dwie z nich to szwagierki, każda z dwojgiem dzieci. Nie chcą się rozdzielać, więc zadecydowano, że dostaną dużą kawalerkę blisko skweru Kościuszki.  Ukraińcy najpierw wyruszyli pociągiem ze Lwowa do Przemyśla, we wtorek oczekiwani są w Gdyni. Łącznie gdynianin spodziewa się 20 osób.

PRZECZYTAJ TEŻ: „Obrońcie świat…”. Lech Wałęsa apeluje do sióstr i braci Ukraińców

– Zakwaterujemy ich w różnych miejscach – wylicza pan Mirosław. – Zainwestowałem w wynajem mieszkań, teraz mogą służyć tym, którzy ich bardzo potrzebują. Jeśli sytuacja będzie tego wymagać, mogę też służyć trzema pokojami we własnym domu. Po zmarłej niedawno babci żony pozostał nam cały parter.

Jak długo uchodźcy będą mogli korzystać z mieszkań rodziny Pokorskich?

– Zależy od sytuacji. Czyli tak długo, jak będą tego potrzebować – deklaruje pan Mirosław.

Do Gdyni przez Wrocław

– Będą o godzinie 16:00 – mówi we wtorek w południe Leszek Pokorski, syn Mirosława. – Pieluchy dla najmłodszego mamy na najbliższy tydzień. Jedzenie dla wszystkich też. Wiele rzeczy pochodzi ze zbiórki w Szkole Podstawowej nr 21 w Gdyni. Może by się jeszcze jakieś przytulanki przydały?

Pobyt ukraińskich rodzin został już zgłoszony do Centrum Organizacji Pozarządowych w Gdyni. Za kilka dni panie umówione są w Powiatowym Urzędzie Pracy. Wiadomo, że wielu przedsiębiorców zgłosiło chęć przyjęcia do pracy Ukraińców. A urzędnicy mają pracować całodobowo. W urzędzie i zdalnie.

Dwie godziny później dowiaduje się, że przyjedzie tylko czwórka – dwie kobiety z dzieckiem dwu i dziesięcioletnim. Mają być odebrane z gdyńskiego dworca. Gdzie są pozostałe rodziny? Nie wiadomo.

PRZECZYTAJ TEŻ: Fotoreporter na polsko-ukraińskiej granicy: Widziałem ogrom strachu i ogrom życzliwości

Sytuacja zmienia się jak w kalejdoskopie.

– Jeszcze ich nie ma – Leszek przed 17:00 wychodzi po mnie przed kamienicę, zabiera torbę z przytulankami. – I na dodatek, wszystko się zmieniło. Te dwie panie z dwójką dzieci, jak się okazuje, nie opuściły jeszcze Lwowa. Za to jadą szwagierki z czwórką potomstwa.

Obie panie nie skorzystały z propozycji podwiezienia do Gdyni. I nie wiadomo, dlaczego, zamiast wsiąść do pociągu lub busa jadącego w kierunku Trójmiasta, jakimś cudem wylądowały we Wrocławiu. Teraz jadą pociągiem do Gdańska, gdzie zostaną odebrane na dworcu i przywiezione do Gdyni. Późnym wieczorem.

Czekają na nie pełna lodówka, świeża pościel, ręczniki, środki czystości, pralka, telewizor na ścianie. Jednak trudno wyobrazić sobie zmęczenie i stres po wielu dniach podróży. Leszek stawia na krześle misia.

Sześcioosobowa grupa trafia do Gdyni w nocy z wtorku na środę. Najmłodsza Alina ma osiem lat, ale miś chyba się przydał.

Praca domowa

Helena i jej synowie, przywiezieni przez Zygmunta Zmudę-Trzebiatowskiego, na kilka dni pozostaną w mieszkaniu znajomego na gdańskim Ujeścisku. Potem jego kolega załatwił na trzy miesiące zakwaterowanie w mieszkaniu na gdyńskim Witominie.

A co dalej?
 

Dziś każdy chce pomóc Ukraińcowi. Trzeba jednak uświadomić sobie, że nie jest to sprint, ale maraton. Przyzwoitych ludzi jest dużo, pomagają, musimy jednak poważnie zastanowić się, co zrobimy potem. Dziś wyrzucicie swoje ubrania z szaf w porywie serc. Część nawet się zmarnuje. Jednak ciekawi mnie, ilu z tych pomagających obecnie osób za pół roku ze zniecierpliwieniem będzie mówić – znów ta Ukraina.

Zygmunt Zmuda-Trzebiatowski / przez 5 kadencji radny Rady Miasta Gdyni, w tym jej przewodniczący

– Albo – oddałem im pokój synka, a on nie ma gdzie się uczyć. Lub – brakuje miejsc w żłobkach w Gdyni. I czym moje dziecko gorsze od dziecka z Ukrainy? Czy jesteśmy przygotowani na to, by przez trzy miesiące utrzymać w gospodarstwie domowym trzy osoby? – mówi Zygmunt Zmuda-Trzebiatowski.

Odruch serca to jedna sprawa, ale należy pomyśleć, co dalej. Trzeba brać pełną odpowiedzialność za tych, którym pomagamy. Jeśli sytuacja po wschodniej stronie granicy pogorszy się, wszyscy ci ludzie będą musieli gdzieś mieszkać, gdzieś pracować. Dlatego, przypomina mój rozmówca, należy pomagać nie tylko sercem, ale i głową. Wystarczy zdjąć ułańskie mundury, usiąść i odrobić pracę domową. Z pomagania.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama