Aktualizacja, godz. 21:45
Najważniejszą nagrodę 49. FPFF w Gdyni, Złote Lwy, w tym roku otrzymał film Agnieszki Holland „Zielona granica”.
Wcześniej pisaliśmy
Już wiadomo, co wybrali dziennikarze akredytowani przy 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Jak nitkę nawlokła nas „Dziewczyna z igłą”.
Dla kogo Złote Lwy 49. FPFF w Gdyni?
Paradoks polega na tym, że, naszym zdaniem, najlepszym filmem polskiego festiwalu jest duński kandydat do Oscara. Co prawda, reżyser Magnus von Horn jest już prawie nasz, bo mieszka w Polsce, ożenił się z Polką i tu kręci filmy (Kopenhaga przed stu laty w „Dziewczynie z igłą” to m.in. nasza Łódź), ale to Duńczycy się pospieszyli i go zgłosili.
Dlaczego „Dziewczyna z igłą” jest jednym z czarnych koni do Złotych Lwów? Bo to dzieło kompletne – ze świetnym scenariuszem, dobrą reżyserią i wspaniałym aktorstwem. To film, który jednocześnie przeraża, ale też fascynuje.
Czy tegoroczne jury konkursu głównego z kobietą jako przewodniczącą i w dodatku aktorką na czele Małgorzatą Zajączkowską wybierze „Dziewczyną z igłą”? Zobaczymy.
Ale lista kandydatów do Złotych Lwów jest dłuższa.
W kuluarach mówi się również, że faworytem jest „Zielona granica” Agnieszki Holland. Film na gdyńskim festiwalu występuje w charakterze przenoszonej ciąży. Miał być w ubiegłym roku w konkursie, a nie zdążył. Potem rozpętała się wokół niego burza, której nie złagodziła nawet nagroda na festiwalu w Wenecji.
W Gdyni zainteresowanie widowni tym filmem było niewielkie. Podobnie jak... samej ekipy. Bo na pokazy i spotkania z publicznością oraz dziennikarzami nie przyjechała zarówno sama Agnieszka Holland – co się reżyserom na tym festiwalu nie zdarza – ani też nikt z aktorów.
Rozumiem, że filmu już promować nie trzeba, bo inni „szatani” byli wcześniej czynni, ale takie zlekceważenie Gdyni i widowni było widoczne.
Jest też w tej kategorii „Minghun” Jana P. Matuszyńskiego, reżysera, który, jak tylko przyjeżdżał na festiwal do Gdyni, to wyjeżdżał z jakąś nagrodą, w tym raz ze Złotymi Lwami.
No i warto wspomnieć o polskim kandydacie do Oscara, „Pod wulkanem” Damiana Kocura. To film, którym zachwycała się przede wszystkim filmowo-recenzencka „warszawka”. W Gdyni bardzo podzielił widownię. Jedni mówili oszczędnie, że to dobry film, ale bez szans na Oscara, inni już nie gryźli się w język, twierdząc, że to, po prostu, słabe kino. Na Młodej Gali pominięty przy banku nagród (rozbiła go „Dziewczyna z igłą”), a i nie klaskano długo po jego projekcji.
Do nagrody za debiut jest już, zdaniem kuluarów, jeden pewniak. To „Utrata równowagi” Korka Bojanowskiego. Film, który był najdłużej oklaskiwany na gdyńskim festiwalu. „Złotego Klakiera” więc już ma. A klaskano… 17 minut. To opowieść o konflikcie między studentką szkoły aktorskiej a jej profesorem. Silnie wybrzmiewa w filmie temat mobbingu. Obraz trzyma w napięciu i ciekawi, chociaż można mu co nieco zarzucić.
Polskie kino, co jest pewne, od lat aktorstwem dobrym stoi. I tym razem jury będzie miało twardy orzech do zgryzienia. Bo w kategorii najlepsza rola kobieca w grę wchodzi zarówno Sandra Drzymalska jako filmowa Simona Kossak, ale też świetna Michalina Olszańska jako żona Kuleja w filmie „Kulej. Dwie strony medalu”.
Nagroda za debiut aktorski może przypaść Nel Kaczmarek, która nie tylko brawurowo zagrała w „Utracie równowagi”, ale też miała udaną rolę (choć film był gorszy) w „Lanym poniedziałku”. Jak mówiono, to jest rok tej utalentowanej 25-latki.
Ale jest też znowu „Dziewczyna z igłą” i świetna rola Victorii Carmen Sonne (jako Karoline) czy grające w „Dwóch siostrach” Karolina Rzepa i Diana Zamojska.
W przypadku nagrody za najlepszą rolę męską, na przód peletonu wybija się Marcin Dorociński – nasz człowiek w Hollywood, jak żartowano na festiwalu. W „Minghun” zagrał przejmująco, chociaż „ascetycznie”. Ale ściga go Tomasz Włosok – jako Jerzy Kulej, który wykonał kawał dobrej roboty przy pracy nad tą rolą. Poza tym Włosoka widzimy jeszcze w „Zielonej granicy” jako targanego wyrzutami sumienia strażnika granicznego.
Drugoplanowe role, zwłaszcza te nagradzane, są jak perełki, które pamięta się latami. Taką rolą jest matka w filmie „Simona Kossak”, grana jak z nut przez Agatę Kuleszę. Aż chciałoby się powiedzieć, że Kulesza jest za krótko na ekranie.
Co do najlepszego drugoplanowego aktora, to tu lista jest długa. Może to być Jan Frycz – rewelacyjny dziadek w filmie „Wrooklyn ZOO”. Albo Konrad Eleryk, który w tym filmie zagrał wstrząsająco Hadesa, szefa gangu i „naziola”. Ale jest też udana rola Tomasza Schuchardta w „Utracie równowagi” czy hollywodzkiej gwiazdy Daxinga Zhanga w filmie „Minghun”.
Ale kogo wybierze jury, o tym przekonamy się w sobotę, 28 września, wieczorem.
Miejscem festiwalowej gali tradycyjnie jest Teatr Muzyczny, przed którym pojawił się czerwony dywan. Pierwsze gwiazdy pojawiły się na nim tuż po godz. 17.
Ileż to gwiazd już pokonało tę drogę z hotelu Mercure Gdynia do Teatru Muzycznego, na której rozłożony jest czerwony dywan. Właściwie wszyscy ci, którzy coś znaczyli i znaczą w polskim kinie. Zwycięzcy festiwalu i pokonani. Bo tam, gdzie są jedni, muszą być i drudzy.
Napisz komentarz
Komentarze