Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Radiowa swoboda na trzecim piętrze akademika, czyli był sobie Arnet

Radio Arnet pojawiło się w eterze w sierpniu 1992 roku. Przetrwało ledwie siedem lat, ale narobiło sporo fermentu na lokalnym rynku mediów i pozostawiło po sobie masę wspomnień i anegdot. Będzie okazja, by w sobotę, 10 grudnia je sobie przypomnieć na spotkaniu pracowników i sympatyków z okazji 30. rocznicy powstania tej rozgłośni.
radio Arnet

Autor: Nadesłane

Arnet wyrósł ze Studenckiej Agencji Radiowej, która obsługiwała imprezy studenckie, nagrywała kabarety i emitowała audycje przez radiowęzeł w akademikach. Teraz miał się stać profesjonalnym radiem komercyjnym. Założycielami byli spółka Przekaz (współwydawca „Dziennika Bałtyckiego i „Wieczoru Wybrzeża”), NSZZ Solidarność i Politechnika Gdańska.

Uczelnia użyczyła pomieszczenia w akademiku przy ul. Wyspiańskiego we Wrzeszczu, Przekaz zapewnił początkowy wkład finansowy, a Solidarność… przygotowywała program o sprawach związkowych, który przez jakiś czas gościł na antenie.

– Te ekipy nie miały wizji działalności medialnej: ile trzeba włożyć pieniędzy, jaki trzeba mieć sprzęt, a przede wszystkim, jakiej mocy powinien być nadajnik – zauważa Jarosław Janiszewski, znany przede wszystkim jako wokalista i lider zespołu Bielizna, który przez kilka lat kierował Arnetem jako redaktor naczelny. – Radio dostało koncesję na jakąś dramatycznie niską moc: 100 czy 200 watów, podczas gdy Radio Gdańsk miało 12,5 kw. Można sobie szybko obliczyć, że w takiej sytuacji o konkurencji, jeśli chodzi o słuchalność, nie może być mowy.

Jarosław Janiszewski, były redaktor naczelny Radia Arnet

Czwartoligowcy kontra Manchester United

To był pionierski okres dla gdańskiego rynku radiowego. Wprawdzie od dwóch lat działały ogólnopolskie obecnie radia: Zet i RMF FM, ale wówczas nie obejmowały jeszcze swoim zasięgiem Pomorza, gdzie odbierano jedynie rozgłośnie publiczne. Arnet był pierwszym radiem komercyjnym w regionie. Miesiąc później pojawiło się, działające na częstotliwości przyznanej Kościołowi, nominalnie katolickie, a faktycznie komercyjne – radio Plus.

– Plus miał, z tego co pamiętam, nadajnik około 7 kw, nam ostatecznie podwyższono dopuszczalną moc do 300 watów. To jakby drużyna czwartoligowa grała z Arsenalem czy Manchesterem United. W dodatku nasz nadajnik usytuowany był na dachu akademika, co też obniżało zasięg. Radio komercyjne żyje z reklam. Jeśli ktoś, kto dał pieniądze, zorientuje się, że w jakimś miejscu Sopotu czy Gdyni nas nie słychać, zaczyna się problem. A udziałowcy, po prostu, założyli radio, a potem... zostawili nam duże pole do popisu – z goryczą zauważa były naczelny.

PRZECZYTAJ TEŻ: Nowe piosenki Bielizny i opowiadania Jarka Janiszewskiego

Do tego wszystkiego radio kilkakrotnie – nie z własnej woli – zmieniało częstotliwości. Jarek Janiszewski twardych dowodów nie ma, ale jest przekonany, że w grę wchodziła łapówka, bo jak inaczej wyjaśnić sytuację, w której Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji najpierw przyznaje rozgłośni określoną częstotliwość, a kiedy słuchacze się do niej przyzwyczajają, oddaje ją komuś innemu?

Słuchacze w biegu za gotówką i poeci w kolejce

Skoro Arnet nie mógł konkurować z innymi rozgłośniami sprzętem i zasięgiem, pozostało walczyć o słuchaczy oryginalnym programem. W tym wypadku było to postawienie na rozrywkę i ogólnie luźną, wesołą atmosferę na antenie. I to na wszystkich płaszczyznach, także informacyjnej. Nawiasem mówiąc, redakcji nie było stać na zakupienie serwisu informacyjnego PAP, więc część informacji czerpała… podsłuchując wiadomości w innych stacjach. A przygotowujący przegląd prasy Bogdan Gorczyca nie ograniczał się do odczytania fragmentów artykułów, względnie ich streszczenia, ale chętnie komentował zawarte w nich treści, szczególnie dotyczące zachowania czy wypowiedzi polityków.

Radio starało się też być „widoczność w terenie”: organizowali imprezy na plaży w Sopocie, w Gdyni, w Gdańsku na Głównym Mieście. W akademiku, gdzie mieściła się rozgłośnia, uruchomili Klub Radia Arnet. Ludzie tam przychodzili, prezentowali swoje umiejętności taneczne, wokalne, niczym w programach typu mam talent. A sobotnie klubowe dyskoteki transmitowane były na antenie pod hasłem „Prywatka z Radiem Arnet”.

PRZECZYTAJ TEŻ: Redaktorka Radia Gdańsk napisała, że „Tekst był nie do końca z linią propa… tzn. programową”

Plenerowe były nawet konkursy. Chowali na którymś z osiedli pieniądze w kopercie, w radiu pojawiały się wskazówki, gdzie ich szukać, a ludzie biegali jak oszalali, próbując znaleźć gotówkę.

Był też „Wieczorek Poetycki”, specjalny program, gdzie przychodzili poeci piszący do szuflady.

– Pamiętam, że kolega Sławek Walkowski bardzo sprawnie prowadził te spotkania. Poeci siedzieli w kolejce przed studiem i byli szczęśliwi, że ktoś ich słucha, że mogą przeczytać swoją poezję. To ważne, żeby ci ludzie mogli się zaprezentować, nawet niech to będzie błahe, byle jakie. Ale mimo to, jest to jakieś. W naszych czasach ludzie stali się komercyjnymi odbiorcami kultury i nic od siebie nie chcą dać, tylko skaczą po kanałach. Nawet radio publiczne, które ma obowiązek wspierać artystów lokalnych, nie chce robić takich audycji – zauważa Jarosław Janiszewski.

Miss bez mokrego podkoszulka

Jedną ze sztandarowych audycji był wieczorny program „120 minut złamanych organów”, w którym prowadzący kojarzyli panów i panie, chętnych do bliższego poznania w realu. Słuchacze dzwonili i opowiadali o swoich oczekiwaniach, a oddzwaniali tacy, którzy sądzili, że potrafią im sprostać, poza anteną radio umożliwiało im wymianę numerów telefonów. Co było dalej, pozostaje już w sferze prywatnej.

Mariusz Pucyło (prowadzący), Stefan Myszk (realizator) i Katarzyna Stefiuk (prowadząca). Marzec 1993 roku

– Zawsze też zwracałem uwagę, żeby, mówiąc o erotyce, robić to w sposób miły, sympatyczny, ciekawy, niewulgarny – tłumaczy Janiszewski.

Jako przykład podaje rozmowę ze słuchaczką „120 minut złamanych organów”, która chciała poznać mężczyznę „dobrze zbudowanego”.

– Niech pani mi w takim razie powie, jaką powinien mieć osobowość? Ile centymetrów tej osobowości? – dopytywał prowadzący. – Gdyby tak miał osobowość na 20 centymetrów, byłoby dobrze – pani na to.

– Można? Można, tylko trzeba trochę ruszyć głową – konkluduje były naczelny rozgłośni.

Arnet zrealizował też pierwszy w Polsce radiowy striptiz. W studio pojawiła się zawodowa striptizerka, która rozebrała się w rytm muzyki, a Jarek Janiszewski relacjonował na żywo, co widzi. Resztę słuchaczom musiała dopowiedzieć wyobraźnia. Chyba że kupili sobie tygodnik „Wprost”, który opublikował zdjęcia z tamtego happeningu, zrobione przez obecnego wtedy w studiu znanego gdańskiego fotoreportera Macieja Kosycarza.

PRZECZYTAJ TEŻ: O muzyce nade wszystko. Szwajcarski ślad

Radio miało także na koncie organizację festiwalu piosenki miłosnej i erotycznej oraz wyborów miss mokrego podkoszulka.

Aż dziw, że ta impreza nie zakończyła się skandalem, bowiem odbywała się o godz. 12. na plaży w Sopocie. W dodatku panie, obficie podlewane przez panów winem musującym, tak się rozluźniły, że na koniec zdjęły z siebie te mokre podkoszulki. Na miejscu pojawiła się ekipa telewizji Orunia Sky, która sfilmowała całe to wydarzenie i później wielokrotnie odtwarzała ową relację na antenie. Oprócz rozebranych pań, na materiale filmowym zarejestrowano także reakcje gapiów.

– Panie, no nareszcie coś się na tej plaży dzieje wesołego – mówił reporterowi ojciec, oglądający występ w towarzystwie małoletniego syna.

Ludzie „z ulicy”

Realizacja tych wszystkich szaleństw nie byłaby możliwa bez odpowiedniej ekipy. Siłą zespołu, paradoksalnie, okazało się to, że był złożony z ludzi z minimalnym, lub wręcz żadnym, doświadczeniem radiowym. No bo i skąd, skoro, poza publicznym Radiem Gdańsk, innego na Pomorzu nie było?

Zawsze też zwracałem uwagę, żeby, mówiąc o erotyce, robić to w sposób miły, sympatyczny, ciekawy, niewulgarny. Tylko trzeba trochę ruszyć głową.

Jarosław Janiszewski / były redaktor naczelny Radia Arnet

Jarek Janiszewski wspomina, że kiedy już został naczelnym, dawał szansę każdemu, i w ten sposób na antenę trafiło bardzo wiele sympatycznych oraz zdolnych postaci. Niektóre z nich zrobiły potem karierę w innych mediach. Jako sztandarowy przykład wymienia Alana Cybulskiego, który trafił do radia dosłownie z ulicy. Dostał szansę – audycję o kanonie muzyki rockowej, i został w radiu do samego końca, a potem wyjechał do Wielkiej Brytanii, gdzie, z powodzeniem, kontynuował karierę w radiu polonijnym.

Najbardziej spektakularny sukces odniósł Robert Kantereit, który w Arnecie czytał wiadomości, ale kiedy zaszła potrzeba, potrafił się też odnaleźć jako prowadzący „120 minut złamanych organów”. Potem przez Radio Gdańsk trafił do Trójki, a obecnie jest jedną z medialnych gwiazd TVN 24. Z innych arnetowiczów na dłużej w mediach zakotwiczyli lub nadal tam pracują: Mariusz Pucyło, Tomasz Buza, Małgorzata Stanecka-Motyl, Paweł Luciński czy Leszek Starzyński, uznany montażysta, członek Polskiej Akademii Filmowej.

PRZECZYTAJ TEŻ: Akademia Muzyczna zaprasza na bezpłatne koncerty

Janiszewski wspomina, że swoim dziennikarzom dawał dużo swobody, zachęcał do rozwijania fantazji, „wesołkowania” na antenie. Bezwzględnie walczył natomiast z nawykiem powtarzania przeciągłego „eee” czy „yyy” w sytuacji, gdy prowadzący gubi wątek i szuka dalszego ciągu.

Atmosferę panującą w zespole Janiszewski chętnie przyrównuje do tej z filmu „Radio na falach”, opowiadającym o losach pierwszej angielskiej rozgłośni pirackiej, nadającej ze statku zakotwiczonego poza wodami terytorialnymi Wielkiej Brytanii. Były poczucie wspólnoty, zaangażowania w pracę, chociaż czasem na wypłatę trzeba było czekać dwa miesiące, wspólna zabawa, wyjazdy.

„Złodzieju, oddaj rower”

Czy kabaretowy, czasem skandalizujący charakter programów ściągnął jakieś gromy na radiowców? Jarek Janiszewski nie przypomina sobie takich przypadków. Jedyna „dziwna” sytuacja wokół programu, jaką zapamiętał, dotyczyła Mariana Prekopa, szefa pobliskiej komendy policji na ul. Białej, który często gościł w Arnecie. Audycje z jego udziałem dotyczyły problemów związanych z bezpieczeństwem, co trzeba zrobić, by było bezpiecznie etc. Kiedyś, w związku z informacją, że na ulicy takiej a takiej skradziono rower, Janiszewski zaproponował:

– Teraz, specjalnie dla słuchaczy, pan komendant z ulicy Białej, Marian Prekop, zaapeluje do złodzieja erotycznym głosem, żeby oddał rower.

A komendant wszedł w ten klimat i, modulując głos, powiedział:

– „Złodzieju, oddaj rower”.

Niedługo potem komendant Prekop dostał „z góry” zakaz występowania w mediach. Zdaniem Janiszewskiego, nie dlatego, że zaprezentował „erotyczny głos”, tylko decydenci doszli do wniosku, że on zbyt dobrze wypada na antenie, że wyrasta na gwiazdę, że się promuje, i odcięli go od mikrofonu. Nawiasem mówiąc, niedługo potem Prekop został komendantem wojewódzkim policji w Gdańsku.

Marek Dymel – założyciel partii Ludzi Lekko Głupawych, działającej przy Radiu Arnet

Gośćmi radia byli politycy różnych opcji. Przy okazji którejś z kampanii wyborczych, zawitał tam nawet Lech Kaczyński, choć najbardziej spektakularna była wizyta mazurskiego niby-miliardera Feliksa Siemienasa, który zajechał pod akademik swoim rolls-roycem i przekonywał słuchaczy, że na każdego Polaka przypada po 300 mln zł majątku narodowego, i te pieniądze należy rodakom rozdać.

Zapach przypalonej jajecznicy

Oj, przydałby się taki kapitał Arnetowi. Tymczasem, finansowo szło coraz gorzej. Pod koniec 1995 roku Politechnika wycofała się ze spółki i wypowiedziała radiowcom lokal. Redakcja przeniosła się najpierw do siedziby Międzynarodowych Targów Gdańskich przy ul. Beniowskiego w Oliwie, a potem do pomieszczeń po dawnej pralni Akademii Medycznej. Jedna po drugiej znikały audycje autorskie, zdarzały się przerwy w emisji. W końcu stację wykupiły Zjednoczone Przedsiębiorstwa Rozrywkowe i ostatecznie, w 1999 roku, przekształciły Radio Arnet w Radio Eska Trójmiasto. Ale to już, zdecydowanie, nie było to.

– Taki był finał rozrywkowego radia, które miało bardzo wielu słuchaczy wśród młodych osobników w wieku od 17 do 40 lat. Mieliśmy naprawdę znakomite wyniki, jak na możliwości techniczne – przekonuje Jarosław Janiszewski. – To mogło trwać dłużej, mogło to być dzisiaj naprawdę bardzo ciekawym radiem, ze znakomitą słuchalnością. Ale, jak wszyscy wiemy, za najznakomitszym programem musi iść też część biznesowa, która to wszystko wspiera. My traciliśmy już na „dzień dobry” przez sam fakt, że mieliśmy siedzibę w akademiku. Trudno, żeby szanował cię klient, który przychodzi do biura reklamy i musi przejść przez trzy piętra, a tam błąkają się studenci, śmierci przypaloną jajecznicą, jakieś pety się walają…

Czego dziennikarze już nie mogą robić

Po latach pamięta się jednak przede wszystkim te dobre rzeczy. Dlatego w trzydziestą rocznicę powstania Arnetu (z drobnym, kilkumiesięcznym przesunięciem), jego dawni pracownicy i sympatycy w sobotę, 10 grudnia o godz. 16. spotykają się w klubie „Igrek” przy ul. Polanki w Gdańsku.

Małgosia, fanka Radia Arnet

– Będzie bardzo miło, bardzo ciekawie. Powspominamy stare czasy, pokażemy kilka filmów dokumentalnych, bo mamy taką ciekawą kolekcję obrazków, a do tego Władek Zaporowski na pewno ujawni wstrząsającą poezję, która zaprezentuje oblicze radia, które otwarcie pokazywało i ciekawostki z Trójmiasta, i życia obyczajowe, słowem, otwartą, sympatyczną formułę, której nie da się powtórzyć, bo dzisiaj żyjemy w świecie, gdzie dziennikarze pewnych rzeczy już nie mogą robić – kończy Jarek Janiszewski.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama