Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Saamowie, rdzenni mieszkańcy Szwecji mogą nas nauczyć, jak być szczęśliwszym

Pierwszym językiem mojej mamy był saamijski. Nie nauczyła go jednak ani mnie, ani mojego brata, uznając, że będzie nam bez tego łatwiej – mówi szwedzka pisarka Tina Harnesk.
Saamowie, rdzenni mieszkańcy Szwecji mogą nas nauczyć, jak być szczęśliwszym
Tina Harnesk była gościnią festiwalu Literacki Sopot

Autor: mat. prasowe

Z notki na skrzydełku książki wynika, że masz 40 lat. Skąd w tym wieku wiesz tyle o śmierci, umieraniu i starości?

Naprawdę uwielbiam towarzystwo starych ludzi. Mam do nich wielki szacunek za to, że przeżyli tak długo, by móc teraz opowiadać nam swoje historie. Można się dowiedzieć tylu interesujących rzeczy słuchając i rozmawiając z seniorami. Uważam, że każdy z nas powinien poświęcić swój czas, żeby z nimi rozmawiać. Także z zupełnie nieznajomymi Mają tyle historii, tyle nauki do przekazania.

To w kwestii starości. A śmierć?

To chyba sprawa wyobraźni, bo osobiście tego nie doświadczyłam (śmiech). Ale rzecz jasna dużo o tym myślałam, szczególnie w czasie pandemii covid. Wyobrażałam sobie różne scenariusze. Obawiałam się, ze mogę stracić moich dziadków i babcie. Starałam się jakość na to przygotować, co nie było łatwe, bo są mi oni wszyscy bardzo drodzy. Wtedy też, w czasie pandemii, zaczęłam wymyślać moją książkę.

(fot. Sandra_Hallnor | mat. prasowe)

Koncepcja śmierci przedstawiona w twojej książce wydaje się przeciwstawna wyprażeniom chrześcijańskim. Ksiądz zwykle pociesza na pogrzebie żałobników, zapewniając że osoba zmarła czeka na nich w zaświatach i kiedyś znów się spotkają. Tu osoby towarzyszące bliskim w ostatnich chwilach zdają się wierzyć, że umarli pozostaną z nimi cały czas: we wspomnieniach, opowieściach, przedmiotach, które po sobie pozostawili, a może nawet w jakiś jeszcze inny, metafizyczny sposób. 

Podoba mi się sposób w jaki to ująłeś. W kulturze Saamów wierzymy, że nasi zmarli nigdy nas nie porzucają. Są obecni w podmuchach wiatru, w spojrzeniu ptaka, który patrzy na cienie z gałęzi. Są zawsze we wszystkim, co cię otacza. Z tego też powodu saamijska historia bywała tak bolesna. Przymusowe przesiedlenia, jakim Saamowie byli poddawani przez szwedzki rząd, oderwały nasz lud nie tylko od naszej ziemi, ale od duchów przodków, które zostały w jeziorach, w lasach, w kamieniach, w ziemi, w ścieżkach po których chodziliśmy. Kiedy odrywają cię od twoich korzeni, zostajesz pozbawiony jakiejś części swojej tożsamości. Odcięty od centrum twojej duchowości.

Czytając krótką zapowiedź twojej książki, jaką sporządziło wydawnictwo, spodziewałem się, że będzie to raczej pełna dramatyzmu realistyczno-reportażowa relacja o krzywdach i przemocy doznanej przez Saamów. Tymczasem to na poły poetycka, ciepła opowieść, trochę jakby z do nurtu realizmu magicznego. Akcent położony jest nie na krzywdę, ale na to, jak jak kultura Saamów pomaga im pokonać cierpienie. 

Mój sposób pisania wynika z tego, kim jestem. A jestem pełna sprzeczności. Mogę płakać, śmiać się i wściekać w tym samym zdaniu. Potrzebuję systemu, kategoryzowania rzeczy. Pisanie jest rodzajem uporządkowywania bałaganiarskiej głowy. Zależało mi przy tym, by pokazać szerzy kontekst opisywanych zdarzeń. Spędziłam wiele czasu słuchaniu historii starych ludzi. Dzielili się radością, ale też codziennością. U Saamów wszystko jest opowieścią, bo nie potrafili pisać. Jedyną formą przekazania historii było nauczenie jej kogoś młodszego, by on potem przekazywał ją kolejnym pokoleniom.

Czy świadomość krzywd wyrządzonych Saamom i chęć ich naprawy jest czymś ważnym w szwedzkiej polityce i kulturze?

Politycy mówią nam, że to ważne, ale nie widać tego w ich konkretnych działaniach. Jesteśmy przede wszystkim atrakcją turystyczną: „och, Saamowie, oni mają takie piękne stroje i tradycję”. A my, jak większość tego typu rdzennych ludów, żyjemy w ścisłym związku z przyrodą i widzimy się w roli jej strażników. Sprzeciwiamy się budowie kopalń, wycinaniu lasów, regulacji rzek. Przez to jesteśmy solą w oku tych, którzy na zasoby naturalne patrzą przez pryzmat ekonomii. Jesteśmy więc trochę „fajni”, a trochę niewygodni.

Czy da się oszacowywać liczbę Saamów mieszkających w Szwecji, w sytuacji kiedy wielu z nich jest wykorzenionych w takim stopniu, że nie zdaje sobie sprawy ze swojej tożsamości, jak jeden z bohaterów twojej książki?

Tak, to trudne. Można określić ile osób mówi w języku saamijskim, ale nie da się powiedzieć, jaki procent społeczności straciliśmy dla naszej kultury. Przez lata, nie tylko w XX wieku, wielu z nich odcięło się od niej ze względów bezpieczeństwa, nie chcąc być narażonym na represje. Ich potomkowie nie zdają sobie sprawy jakie są ich prawdziwe korzenie. Pierwszym językiem mojej mamy był saamijski. Nie nauczyła go jednak ani mnie, ani mojego brata, uznając, że będzie nam bez tego łatwiej. Wciąż trudno jest być Saamem w Szwecji, ale i tak jest łatwiej niż kiedyś.

Czy rząd szwedzki prowadzi jakąś politykę zadośćuczynienia wobec Saamów, w rodzaju akcji afirmatywnej w USA, ułatwiająca na przykład dostanie się na studia? 

Nie. Są jedynie pewne ułatwienia dla hodowców reniferów – wolno im łowić ryby i polować w tych jeziorach i lasach, które były tradycyjnymi łowiskami i terenami łowieckimi Saamów. Ale hodowcy reniferów, to niewielki procent saamijskiej społeczności. Poza tym nie są to przywileje, dodatkowe prawa, tylko zwrot praw, które im niegdyś odebrano.

Podejście Saamów do życia, takie jakie opisujesz w swojej powieści, może być uznane za rodzaj pewnej uniwersalnej filozofii życia. Rodzaj alternatywy dla jogi czy psychoterapii.

Zdecydowanie tak. Myślę, że wiele rdzennych ludów ma nam do przekazania bardzo wiele mądrości. Choćby dlatego, że ich członkowie spędzili tyle czasu na słuchaniu tego co mają nam do powiedzenia drzewa, tego czym jest czas i jakie ma znaczenie w ludzkim życiu, jaka jest natura najważniejszych związków między ludźmi. I wreszcie po prostu to – jak być szczęśliwszym. Coraz więcej osób czuje potrzebę powrotu do natury. To może być dla nich dobra droga. Kiedy świat się sekularyzuje, my zawsze będziemy mieli swoją religię. Bo my to wszystko widzimy, czujemy, to nadal do nas przemawia.

Z drugiej strony wierzenia i zwyczaje saamijskie są głęboko zakorzenione w warunkach, w jakich żyli Saamowie. Stąd pewne elementy ich świata mogą być trudno do powszechnego zaakceptowania, jak np. polowanie. Z czego zresztą oni sami zdają sobie sprawę. W twojej książce pojawia się wątek rodziców obawiających się, żeby ich syn nie poślubił weganki.

Faktycznie jest taka rozmowa (śmiech). Wielu Saamów uważa, że nie należy hodować zwierząt na ubój, natomiast wolno polować na zwierzęta żyjące wolno. Interpretują to jako rezultat swoistego porozumienia między zwierzętami a ludźmi. Dlatego jeśli zabijasz zwierzę – musisz podziękować mu za dar, jaki dla ciebie stanowi, a jego ciało masz wykorzystać z szacunkiem i w całości, łącznie ze skórą i kośćmi. Z drugiej strony znam wielu Saamów, szczególnie z młodszego pokolenia, którzy sami są weganami. Oczywiście starszym ludziom to się nie mieści w głowie.

Można przetrwać na północy nie dostarczając organizmowi białka zwierzęcego?

To może być trudne. Myślę, że w takim wypadku trzeba przyjmować mnóstwo suplementów. Choć jak mówię znam wielu wegan – to niektórzy z nich robią wyjątek dla mięsa renifera, które jest „czyste”, bo zwierzętom nie aplikuje się leków, sztucznej karmy, etc.

A nie obawiasz się, że kultura Saamów, ich zwyczaje, tereny, gdzie żyją – to wszystko, co tak pięknie opisałaś w swojej książce, może paść ofiarą komercjalizacji. Czytając opis wiosennego przepędzania stada reniferów w góry, oczyma wyobraźni widziałem grupy turystów przyjeżdżających obserwować to fascynujące zjawisko.

Jakoś nigdy się tym nie przejmowałam. Mamy szereg biur turystycznych, które pokazują naturę i kulturę saamijską w sposób pełen szacunku. Zawsze byliśmy postrzegani przez pryzmat rasy, biologii, ludzie traktowali nas trochę jak egzotyczne zwierzęta. Tak długo jak to my będziemy narratorami naszej powieści, my będziemy zapraszać innych do naszej kultury – będzie ok. Wciąż mamy to porozumienie z naturą i wiemy jakich granic nie należy przekraczać. Natomiast jeśli jakiś Szwed miałby organizować tego typu atrakcje, to już inna sprawa.

Twój mąż też jest Saamem?

Nie, jest Szwedem.

A dzieci wychowujecie w duchu kultury saamijskiej?

Staram się, choć brakuje mi kluczowego elementu. Utraciłam mój język ojczysty. Mówię „utraciłam”, chociaż nigdy w nim nie mówiłam, ale mam poczucie, że powinnam była go wyssać z mlekiem matki. W każdym razie nie mogę go teraz dać moim dzieciom. Ale daję im wszystko inne. Moje dzieci uważają się za Saamów i są pewne swojej tożsamości. A mój mąż nas w tym wspiera. Oczywiście mogłabym się nauczyć saamijskiego. To, że tego nie robię wynika po trosze z mojego lenistwa. Z drugiej strony jestem zakochana w języku szwedzkim, wyszukuję słówka, pieszczę je. Inie dlatego, że to język dominującej większości. To bierze się z książek które przeczytałam, z którymi wyrosłam. Tu jest jądro moich myśli. Wydaje mi się, że nawet gdybym nauczyła się saamijskiego, nigdy nie byłabym w stanie używać go tak płynnie jak szwedzkiego. I chyba właśnie ta myśl powstrzymuje mnie przez zabraniem się na serio za naukę języka moich przodków.

Jesteś bibliotekarką. Wiele osób uznaje to za najnudniejszy zawód świata.

I mają rację! (śmiech)

Nie wierzę, że nie lubisz swojej pracy. Na pewno jest coś takiego, co cię przy niej trzyma.

Żeby być szczerą, muszę zaznaczyć, że już nie pracuję w bibliotece. Postanowiłam się skoncentrować na pisaniu książek. Ale była to najprzyjemniejsza, najradośniejsza i najbardziej ekscytująca praca, jaką wykonywałam. Byłam otoczona przez opowieści i przez ludzi, którzy chcieli te opowieści poznać, przeczytać. Bo – wbrew temu, co się sądzi – biblioteki nie powstają dla książek, ale dla ludzi. Wszyscy, którzy wchodzą do biblioteki robią to z własnego wyboru. Nikt i nic ich do tego nie zmusza, poza miłością do literatury. A moja praca polegała na ułatwieniu tym ludziom znalezienia opowieści, w których chcieliby się zanurzyć. Piękne zajęcie! Tęsknię za nim.

(fot. mat. promocyjne)

O czym będzie twoja następna książka?

Ta, którą obecnie piszę, czy tak którą właśnie skończyłam?

Czyli jest ich więcej, niż myślałem!

O tak! Cierpię na „opowiadaniową biegunkę” – zawsze mam w głowie pomysł na jakąś nową książkę. Ta która jest już skończona i zostanie opublikowana w Szwecji we wrześniu, opowiada o przemyśle wydobywczym i wykorzystaniu Saamów.

To także powieść?

Tak. To powieść historyczna, ale jej część rozgrywa się także w naszych czasach. Natomiast ta, za którą się właśnie zabieram, będzie o tym, jak chrześcijaństwo wkroczyło do świata Saamów.

Kiedy to było?

W latach 20. XV wieku. Zakorzenienie w historii jest dla mnie niezmiernie ważne. Wierzę, że w poznaniu przeszłości leży klucz do wyjaśnienia tego wszystkiego, co przytrafia się nam obecnie. Trzeba tylko poświęcić odpowiednio dużo czasu i uwagi by się z nią zapoznać. To może być wysłuchanie opowieści twojej babci, lektura książki, albo zwiedzanie zabytków. W przeszłości ukryta jest nasza mądrość.

Kim są Saamowie?

To potomkowie pierwotnych mieszkańców Skandynawii. Dawniej nazywano ich Lapończykami – dziś to określenie uchodzi za obraźliwe. Zamieszkują północne krańce Norwegii, Szwecji, Finlandii i należący do Rosji Półwysep Kolski. Liczebność tej populacji szacuje się na od 80 do 135 tysięcy osób. Rozbieżności w szacunkach wynikają z tego, że istnieje niewiele wspólnych kryteriów tego, czym jest „bycie Saamem”. W XIX i pierwszej połowie XX wieku rządy Szwecji i Norwegii prowadziły w stosunku do Saamów politykę przymusowej asymilacji. Ludność przesiedlano, zabraniano używania języka samijskiego, dzieci posyłano do skandynawskich szkół. Ta dyskryminacja do pewnego stopnia trwa nadal.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama