Historyczną transformację od monarchii do republiki Polska przeszła łagodnie w porównaniu do innych państw, gdzie koronowane głowy padały pod ciosami topora, gilotyny, albo rozstawały się z życiem w jeszcze bardziej drastyczny sposób. Tymczasem naszemu ostatniemu królowi, czule zwanemu Stasiem, po prostu zlikwidowano państwo, a on sam – mówiąc współczesnym językiem – został zredukowany, ale z solidną odprawą. A kiedy po 123 latach Rzeczpospolita powróciła na mapę polityczną świata, mieliśmy już republikę.
Czytaj też: Posłanki z Pomorza w rządzie Donalda Tuska?
Historia, jak wiadomo, kołem się toczy, tyle że powraca jako farsa, co mamy teraz okazję doświadczyć naocznie, obserwując proces detronizacji Jarosława Kaczyńskiego. Prezes co prawda, formalnie głową państwa nie był, choć tu i ówdzie tytułowano go naczelnikiem. Nie zmienia to jednak faktu, że przez ostatnie osiem lat funkcjonował on w przestrzeni publicznej „bez żadnego trybu”. Pamiętne wystąpienie sejmowe poza kolejką, kiedy padły te słowa, było tego jedynie drobnym, choć znaczącym przejawem. Chodzi tu nawet nie tyle o kluczową, z zarazem zakulisową, rolę przy podejmowaniu wszystkich istotnych decyzji politycznych, w czasach gdy PiS, przy generalnej akceptacji prezydenta, wyczyniało z Polską co mu się żywnie podobało, nie bacząc na Konstytucję. To – mam nadzieję – zostanie rzetelnie i sprawiedliwie rozliczone.
Oto na naszych oczach kończy się ten spektakl. Król staje się znów zwyczajnym obywatelem. Owszem, z wysoką emeryturą, wynajętymi przez partię ochroniarzami, dostępem do rządowych lecznic, itd., ale jednak nie funkcjonuje już ponad prawem.
Chciałbym się jednak skupić na błyskawicznym upadku pieczołowicie budowanego od jesieni 2015 „majestatu” Jarosława Kaczyńskiego. Jego uprzywilejowana pozycja, absolutnie bezprecedensowa w dziejach naszego kraju po 1989, wyrażała się choćby w pamiętnej „bezkosztowej” ochronie jego domu przez 82 policyjne radiowozy. W wysyłaniu snajperów na dachy i rozstawianiu policyjnych szpalerów wokół placu Piłsudskiego, by wódz mógł tam nie niepokojony odprawiać swoje groteskowe miesięcznice. W zamykaniu części Wawelu przed turystami na czas rytualnych odwiedzin grobu brata. W wizycie na grobie matki, kiedy resztę rodaków obowiązywał zakaz wstępu na cmentarze. A potem, kiedy piosenka Kazika o tym bulwersującym incydencie zajęła pierwsze miejsce w trójkowej liście przebojów, medialni siepacze prezesa za karę dokonali ostatecznej egzekucji na tej kultowej stacji, która wychowała kilka pokoleń polskich inteligentów.
Najbardziej skandaliczne było jednak nieprzesłuchanie Jarosława Kaczyńskiego w sprawie łapówki w aferze Dwóch Wież. Prokuratura nie odważyła się go wezwać nawet w charakterze świadka, żeby skonfrontować to, co ma do powiedzenia z innymi, obciążającymi go, zeznaniami w tej sprawie.
I oto na naszych oczach kończy się ten spektakl. Król staje się znów zwyczajnym obywatelem. Owszem, z wysoką emeryturą, wynajętymi przez partię ochroniarzami, dostępem do rządowych lecznic, itd., ale jednak nie funkcjonuje już ponad prawem. A krążący w internecie mem z przerobioną na modłę obrazu olejnego scenką, gdzie młody człowiek w kolorowej bluzie kciukiem pokazuje prezesowi gdzie jest koniec kolejki, powinien zawisnąć na ścianie obok „Bitwy pod Grunwaldem”, „Batorego pod Pskowem” i „Hołdu Pruskiego”. Ku pokrzepieniu serc.
Napisz komentarz
Komentarze