Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Feliks Falk: Od czasu przełomu śledziłem, co się działo w polskiej polityce. Teraz przestałem to rozumieć

W PRL była dosłownie garstka reżyserów, którzy wypełniali oczekiwania władzy. I teraz też jest to garstka. Czy to robią z powodów ideologicznych, czy dla pieniędzy albo żeby się przypodobać? Nie wiem – mówi Feliks Falk, reżyser, scenarzysta, pisarz.
Feliks Falk

Autor: Maciej Zienkiewicz Photography | Materiały prasowe

Nie przypominam sobie artysty w wieku 82 lat dokonującego tak radykalnej zmiany stylu” – tak Janusz Wróblewski napisał w „Polityce” o pańskim tomie opowiadań „Gmach”.

Najwyraźniej Janusz Wróblewski nie zna całej mojej twórczości. Moje pierwsze sztuki, jednoaktówki, które były publikowane w „Dialogu”, a niektóre nawet tu i ówdzie grane, były pisane w podobnej konwencji. Miały podobny, lekko absurdalny charakter, a ich głównym tematem było zagrożenie. Podobnie było w przypadku moich pierwszych filmów: „Nocleg” czy „W środku lata”.

Ale rozpoznawalność i pozycję w świecie polskiego filmu zapewnił pan sobie obrazami, w których dominował realizm, jak choćby w „Wodzireju”.

Realizm, ale jednocześnie, tak jak w tych opowiadaniach, moje najlepsze filmy były metaforyczne. Podłoże, owszem, miały realistyczne, ale jednocześnie trochę „przełamane”. Od zawsze uważałem zresztą, że literatura czy film najlepsze są wtedy, gdy są opakowane jakąś metaforą, a nie są jednoznaczne.

PRZECZYTAJ TEŻ: Wiedzieliśmy, że polityka jest brudna, ale nie wiedzieliśmy jak bardzo

Co mnie uderzyło w pańskich opowiadaniach, to klimat fatalizmu, kojarzącego się z prozą Franza Kafki. Większość pańskich bohaterów, mimo podejmowania prób pokierowania swoim losem, ostatecznie temu losowi się poddaje. Ulega okolicznościom, nie do końca jasnym, innym osobom, których intencje też pozostają niejednoznaczne. A wszystkiemu temu towarzyszy poczucie zagrożenia. Tak pan widzi naszą kondycję? Jesteśmy bezwolnymi ofiarami zewnętrznych, niewytłumaczalnych sił?

Ja nigdy nie analizuję tego, co piszę. Niech się tym zajmują inni. Podobnie było z moimi rysunkami. Proces twórczy to nie jest taka prosta sprawa. Niewątpliwie, duża część ludzi nosi w sobie poczucie zagrożenia. Czy to wynika z ich biografii, relacji rodzinnych z ojcem, matką? A może z tego, czego doświadczyli w pracy? To się później przenosi na podświadomość. Analitycy próbują to wyjaśniać. Ja też podjąłem taką próbę w mojej poprzedniej, autobiograficznej książce „Wodzirej i inni”. I nie odpowiedziałem na to do końca, chociaż chyba byłem blisko. Trudno jest tak wprost odpowiedzieć na to pytanie.

Falk z kamerą

Czytałem kilka recenzji „Gmachu” i nie ja jeden miałem skojarzenia z Kafką. A we wspomnianej na wstępie recenzji w „Polityce” przywoływano też Rolanda Topora. Na ogół artyści niechętnie reagują na takie porównania. Chcą, żeby uznać ich oryginalność.

Akurat Topora aż tak dobrze nie znam i się tym specjalnie nie interesowałem. Duch Kafki w jakimś w sensie może się u mnie pojawia w pierwszym, tytułowym opowiadaniu – „Gmachu”. Ale też cel Józefa K. (bo mówimy tu głównie o „Procesie”) jest inny, bo dotyczy poszukiwania sprawiedliwości. U mnie te poszukiwania mają charakter bardziej egzystencjalny. To jest poszukiwanie jakiegoś wyjścia, próba spenetrowania wnętrza gmachu, w którym bohater spędza całe życie. A porównaniami za bardzo się nie przejmuję. Kiedy pisałem te moje pierwsze sztuki w latach 60., krytycy nazwali je „pinterowskimi”, tylko że wtedy jeszcze nie znałem żadnej sztuki Harolda Pintera…

W ostatnich latach dużo mówi się o odrodzeniu polskiego kina. A jak pan ocenia jego obecną kondycję?

Odrodzeniu w stosunku do czego? Nie zgadzam się, że lata 90. i dwutysięczne to była jakaś smuta. Oczywiście, w pewnym momencie transformacji byliśmy wszyscy pogubieni. Szczególnie ci twórcy, którzy wcześniej odnosili się wprost do rzeczywistości. A wtedy nie było jasne, jak ta rzeczywistość się potoczy, i dlatego wielu z nas się wstrzymywało z oceną.

Kiedy miałem prywatną firmę, zrobiłem dwa filmy. Jeden z nich, „Samowolka” [o zjawisku „fali” w wojsku – red.], odniósł się do tamtej rzeczywistości i przyjęty był bardzo dobrze. Potem faktycznie miałem chwilę przerwy i dopiero „Komornikiem” znów dosyć mocno wpisałem się w problemy nowych czasów.

Wracając do pytania – oglądam dużo filmów powstających w Polsce i moje refleksje są dosyć smutne. Siedzę w prawie pustej sali kinowej, nawet jeśli wyświetlane są nagrodzone filmy, które miały bardzo dobre recenzje. No ale, jeśli się robi 50 filmów rocznie, to nie sposób, żeby ludzie na wszystkie chodzili. Tym bardziej, że mają bardzo bogatą ofertę konkurencyjną na platformach streamingowych.

PRZECZYTAJ TEŻ: Kontrowersyjne i nietaktowne, często poniżej pasa i rozumu, a czasem śmieszne

Swego czasu Lenin mówił, że kino jest najważniejszą ze sztuk, mając na myśli propagandowe oddziaływanie filmu. Obecnej władzy też się marzy „wielkie kino narodowe”, które opowie naszą historię na modłę politycznych wizji Jarosława   Kaczyńskiego. PiS jednak rządzi już osiem lat, a środowiska filmowego nie udało mu się sobie podporządkować, mimo że jest to dziedzina sztuki mocno zależna od państwowego finansowania.

Filmy, nazwijmy je „normalnymi”, nie są finansowane przez państwo, tylko przez Polski Instytut Sztuki Filmowej. A ten ma pieniądze pochodzące przede wszystkim z podatków różnych firm, z biletów, totolotka i tak dalej. Natomiast te filmy, o których pan wspomniał, robione na zamówienie patriotyczne czy pseudopatriotyczne, finansowane są przez Ministerstwo Kultury i różne instytuty, przeważnie ze słowem „narodowy” w nazwie. Podczas gdy większość polskich filmów kosztuje między pięcioma a ośmioma milionami złotych, tamte instytucje finansują filmy za 25, 30, a nawet 60 milionów, które potem „idą do kosza”, chyba, że – jak w PRL – nakręci im się frekwencję, prowadząc do kin szkoły i wojsko.

Te 60 milionów to na jaki film poszło?

O rotmistrzu Pileckim. Nie wiem, czy całe 60, ale 50 plus na pewno. Przy czym ten film powstaje już od czterech lat. Zmienił się reżyser. Podobno jest już prawie gotowy i ma wreszcie wejść do kin. Zobaczymy. W każdym razie, kosztował niemało.

Feliks Falk - pion

Nawet jeśli pieniądze z PISF nie pochodzą z budżetu, to jednak na czele tej instytucji stoi obecnie nominat PiS. I wiadomo o naciskach na to, by nie finansować niektórych filmów lub konkretnych reżyserów. Smarzowski miał takie problemy po „Weselu”.

Rzeczywiście, szef PISF ma opinię człowieka sprzyjającego władzy. Również w komisjach eksperckich pojawili się ludzie wtykani przez ministra kultury, którzy albo nie czują tematu, albo są już tak zindoktrynowani myśleniem patriotyczno-państwowym, że zawsze będą głosowali przeciwko dobrym pomysłom, jeśli nie są „po linii”.

Są takie przypadki, że dotacji nie dostają filmy, które potem – jak się je uda zrobić prywatnie – dostają nagrody. Smarzowski na „Wesele” dostał z PISF sześć milionów, a cały film kosztował 30 mln. Reszta to były prywatne pieniądze. Nie jest wesoło, co tu dużo mówić.

W PRL była dosłownie garstka reżyserów, którzy wypełniali oczekiwania władzy: Ewa i Czesław Petelscy, Bogdan Poręba, Roman Wionczek. A teraz?

Też jest to garstka. Czy to robią z powodów ideologicznych, czy dla pieniędzy albo żeby się przypodobać? Nie wiem. To są różni ludzie. Niektórych znam, o niektórych wiem, że rzeczywiście ulegli tej ideologii. Ale jest ich naprawdę niewielu.

PRZECZYTAJ TEŻ: Z kim sympatyzuje Lech Wałęsa?

Czy zaskoczyło pana to, że po tym zachłyśnięciu się demokracją po 89. roku tak łatwo ześlizgujemy się z powrotem w stronę autorytaryzmu?

Od czasu przełomu, śledziłem i przejmowałem się tym, co się działo w Sejmie. Denerwowało mnie wiele wypowiedzi, ale to, co dzisiaj się dzieje… Trudno to nazwać zaskoczeniem. Ja przestałem to rozumieć. Tak jak nie rozumiem, dlaczego Rosjanie rozpoczęli tę wojnę z Ukrainą. Po prostu nie mam pojęcia, co siedzi w głowach tamtych ludzi w Rosji, że coś takiego robią. I tak samo nie rozumiem, dlaczego część społeczeństwa polskiego wspiera to, co robi PiS. Trochę tłumaczę to sobie zaangażowaniem Kościoła i religii w politykę. Bardzo wielu ludzi mocno religijnych dało sobie wmówić, że gdyby PiS straciło władzę, to mogą im – tak jak w PRL – zabronić chodzić do kościoła, i w związku z tym, trzeba bronić religii itd. Cały PiS przecież bez przerwy tańczy i śpiewa u Rydzyka, trzymając się za ręce, więc to się podoba tym ludziom. Do tego dochodzi indoktrynacja w telewizji publicznej. Choć tego też do końca nie rozumiem, bo przecież TVN24 ma większą oglądalność niż TVP Info. Może ta druga stacja jest po prostu skuteczniejsza, kiedy robi swoim widzom sieczkę z mózgów? Mam znajomych o tych poglądach, niektórych bardzo inteligentnych, o dużej wiedzy, i oni myślą tak, jak im podpowiadają „Wiadomości”.

PRZECZYTAJ TEŻ: Prof. Filar promował w Gdańsku swoją książkę pt. „Na mieliźnie”

Udaje się panu utrzymać te znajomości?

Udawało mi się długo, ale teraz pozostały już tylko nieliczne, bo zmęczyły mnie rozmowy na te tematy czy też słuchanie ich wynurzeń. Z drugiej strony, przypominam sobie też wielu znajomych o naprawdę progresywnych poglądach, którzy w wyborach prezydenckich 2015 nie głosowali wcale albo głosowali na Dudę, bo byli zmęczeni Komorowskim, bo chcieli spróbować czegoś nowego. To wynik braku pewnej wizji, braku poczucia zagrożenia.

Ludzie mają się, generalnie, dobrze. Mimo tej drożyzny, mimo inflacji, wyjeżdżają na wakacje, restauracje są pełne. Bardzo dużo ludzi jest obojętnych. Tymczasem przez PiS odrodziły się tendencje faszystowskie, oenerowskie, endeckie, antysemickie. To, co się szykuje na te wybory, to jest dramat.

Żeby nie kończyć takim pesymistycznym akcentem, pomówmy jeszcze o pańskich planach artystycznych.

Zacytuję Beatę Tyszkiewicz, której zadano podobne pytanie. Powiedziała na to: „Nie mam żadnych planów, mam już tylko wspomnienia”.

Nie bardzo mi się chce w to wierzyć w pańskim przypadku.

Nigdy nie wiadomo, co życie przyniesie. Janusz Morgenstern po 30 latach przerwy od kina zrobił film. Janusz Majewski ciągle coś tam robi, a przecież kończy w tym roku 92 lata. Wajda kręcił do dziewięćdziesiątki. Ja nie mam takiej pary w sobie, ale oczywiście nie wiadomo, co może się jeszcze zdarzyć.

Gmach - okładka

Ma pan jeszcze jeden talent, bo jest pan również plastykiem.

Tak, ale tego już nie uprawiam i chyba już bym nie potrafił. Natomiast lubię pisać. Po ostatnim filmie przez wiele lat właściwie nie robiłem kompletnie nic. Aż w końcu zabrałem się do napisania tej mojej autobiografii. No a potem zebrałem i wydałem część opowiadań, które miałem w szufladach. Ale wciąż mam jeszcze sporo różnych rzeczy napisanych. Muszę sprawdzić, czy one są coś warte. Jeśli nie, to będę pisał coś nowego. Do oporu.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama