Twój znajomy stwierdził, że jesteś kolejowym świrem. Co to znaczy? Patrzysz na pociągi tak jak fani lotnictwa oglądają lądujące samoloty?
Nie nazwałbym siebie kolejowym świrem i zdecydowanie nie siedzę, patrząc na przejeżdżające pociągi. Interesuję się koleją, ale nie zgłębiam szczegółów technicznych lokomotyw czy wagonów, jeśli nie są mi potrzebne do tego, co akurat badam.
A dworce? Też cię nie interesują? Bo nic innego w kontekście kolei już mi nie przychodzi do głowy…
Dworce też nie (śmiech). To tylko budynki, choć oczywiście ciekawe dla miłośników architektury. Dla mnie ważne mogą okazać się wtedy, gdy na przykład znikają albo są przenoszone.
Moim zdniem, dworcami można by opowiedzieć wiele historii.
Można by, ale takie historie już opowiedziano. Jeśli interesujesz się historią jakiegoś miasta czy regionu, to dzieje dworców będą jednymi z pierwszych, na jakie trafisz. A mnie interesuje to, co jeszcze nie opowiedziane i nie opisane. Lubię kolejowe historie, ale jeszcze bardziej lubię zbierać okruchy tego, co po nich zostało w dokumentach czy zdjęciach i tworzyć z nich nową historię.
Kilka lat temu napisałeś książkę „Koleją z Wrzeszcza na Kaszuby” – opisałeś w niej historię linii, którą w większości znamy i z której w jakimś stopniu nadal korzystamy. Teraz jednak zająłeś się taką, o której nikt poza gronem historyków i miłośników kolei nie wie. Co takiego fascynującego było w trasie kolejowej z Kokoszek do Gdyni, że poświęciłeś jej kilka lat?
Przede wszystkim to, że nie wiedziano o niej nic ponad to, że istniała. Funkcjonowała na obrzeżach Trójmiasta jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, tymczasem dzisiaj i ślad, i pamięć o niej praktycznie zaginęły. Właśnie to mnie najbardziej zajmuje – zbieranie w jedno tych rozproszonych po różnych ludziach strzępków informacji. Pojawiało się określenie „kolej kokoszkowska”, gdzieś ktoś pisał kilka słów, pokazywał na internetowych forach jakieś jedno – dwa zdjęcia, powstawały publikacje, pisane przez miłośników kolei, ale raczej hermetyczne i fragmentaryczne.
I to był ten powód? Zrobić coś, czego nikt nie zrobił?
Dokładnie tak. Jasne, podobało mi się, że czytam przy okazji o działaniach wojennych albo o lotnisku, ale jednak to, że gdy np. na forum Dawny Gdańsk znajdowałem tylko szczątkowe informacje, że tak było albo inaczej i czasami nawet kłótnie na ten temat… Jest wielu ludzi, którzy historię kolei znają zdecydowanie głębiej niż ja. Mają wiedzę, przynajmniej część odpowiednich materiałów, lubią szperać i odkrywać, ale jednak nikt wcześniej nie pomyślał o tym, żeby zebrać tę historię w całość. Postanowiłem spróbować to zrobić.
Więc co takiego fascynującego jest w historii kilkudziesięciu kilometrów torów na obrzeżach Trójmiasta?
Dokładnie 23 kilometrów. Może nie jest to długość imponująca, ale to była pierwsza linia kolejowa, zbudowana przez tworzące się po zaborach państwo polskie. Nie budowano jej gdzieś w centralnej Polsce, a tutaj, na obrzeżach kraju. Znany i dokładnie opisany jest tlący się już wówczas konflikt między Polską a władzami Wolnego Miasta Gdańska, łącznie z trudnościami, jakie miała kolej w transporcie od granicy Polski przez Gdańsk do Gdyni. Pamiętamy ze szkoły, że to były czasy walki o granice, w tym wojny polsko-bolszewickiej. Polska chciała się zbroić, już zapadła decyzja o budowie portu w Gdyni, tymczasem transport do gdańskiego portu był coraz bardziej skomplikowany, kontrole graniczne coraz bardziej uciążliwe – w takiej atmosferze zapadła decyzja o budowie szlaku do Gdyni, omijającego Wolne Miasto. To była w zasadzie budowa interwencyjna, tymczasowa i zdecydowanie niewystarczająca dla obsługi budującego się dużego portu w Gdyni. Tymczasem, jak to prowizorka – utrzymała się ponad 50 lat, choć oczywiście w okrojonym zakresie.
Bardzo szybko ją zbudowano.
Zrobiono taki kolejowy bajpas albo – inaczej mówiąc – kolejową obwodnicę Gdańska. Najkrótsza droga po polskiej stronie prowadziła wzdłuż granicy od stacji Kokoszki do Gdyni. W lutym 1921 roku podjęto oficjalną decyzję o budowie, choć prace rozpoczęto wcześniej, a w listopadzie pojechał pierwszy pociąg. Jechał jednym torem przez Firogę, Klukowo, Owczarnię, Osową i lasem do Kacka Wielkiego i Małego, a potem do stacji Gdynia. Jak by dzisiaj powiedziano - połączono tą linią północ Kaszub z południem. Z ciekawostek - wydano na nią ponad 120 milionów marek polskich, czyli ok. 65 mln dzisiejszych złotych. Na budowie pracowało ok. 2 tysięcy robotników, wszystko robiono ręcznie. Położono tory, zbudowano niemal 30 tzw. przepustów, mostków i przejazdów. Część szlaku funkcjonowała dłużej, w latach 70. ubiegłego wieku służąc do transportu materiałów na budowę lotniska, a później jako jego bocznica paliwowa.
Pokonałeś tę drogę?
Kilkakrotnie, choć oczywiście nie dosłownie po torach. Zdarzyło mi się też organizować spacery wzdłuż dawnej trasy, dużą jej część pokonuje się lasem, w pięknej okolicy. Trasa zaczyna się na stacji w Kokoszkach, nadal jest tam budynek dawnego dworca, ale trzeba wiedzieć, którędy iść, bo po torowisku nie ma śladu aż do Matarni. Gdy, jadąc ul. Słowackiego na lotnisko, przejeżdżamy przez przejazd kolejowy, to dotykamy historii, bo to jest pozostałość tej linii (śmiech). Potem jest już zdecydowanie gorzej, bo w Osowej w miejscu starej kolei stoją domy. Ale dalej natkniemy się na przepusty, w Krykulcu, pod ul. Nałkowskiej w Gdyni czy przy Źródle Marii w Kacku.
Udało ci się pozyskać sporo dokumentów i zdjęć.
Dzięki internetowi i cyfrowym bibliotekom można zdobyć więcej niż byśmy się spodziewali. Można siedzieć w sieci, grzebać gazeta po gazecie, przeglądać czasopisma – to była dla mnie świetna sprawa. Trudnym tematem jest tutaj czas, bo jak masz pracę, rodzinę, to na takie hobby nie ma go za wiele. A jak się zacznie, to można siedzieć w archiwach i na forach godzinami. Nie będę oryginalny, pandemiczny lockdown dał więcej czasu. Mnie na szperanie w archiwach, na szczęście w dokumentach po polsku, a moim znajomym np. na wyszukiwanie zdjęć w swoich zbiorach. W zbiorach cyfrowych Biblioteki Jagiellońskiej znalazłem np. artykuły o otwarciu linii, ilustrowane zdjęciami powitania pierwszego pociągu na stacjach w Klukowie, Osowej czy Wielkim Kacku. Możesz obejrzeć sobie zdjęcia dworców (śmiech). Wiele osób mi w tych poszukiwaniach pomogło, udostępniając swoje zbiory. Na przykład zdjęcie na okładce książki – znajomy znalazł je na tegorocznym jarmarku św. Dominika i udostępnił mi, wiedząc, że pracuję nad książką. Jeśli dopiero teraz znaleziono takie zdjęcie, to może za miesiąc czy rok okaże się, że pojawiają się nowe źródła, nowe dokumenty czy fotografie – i będzie można doprecyzować naszą wiedzę na ten temat. Chciałbym na przykład, by pojawiło się więcej materiałów, dotyczących niemieckich planów budowy drogi kolejowej z Czerska do Kokoszek, dzięki której Kokoszki miały stać się dużym węzłem kolejowym. Kto wie, jak wyglądałaby dzisiaj ta część Gdańska, gdyby ten projekt zrealizowano.
Więc sto lat po pierwszym przejeździe pociągu z Kokoszek do Gdyni, linia kolejowa doczekała się książki o sobie. Z taką myślą ją pisałeś? Że będzie rocznicowa?
To akurat taka dodatkowa okoliczność. Gdy zaczynałem zbierać materiały do książki, planowałem, że zostanie wydana w 2015 roku. Życie nieco te plany przesunęło, ale nie ma tego złego… Dzięki temu znalazło się w niej kilka zdjęć czy dokumentów, których wcześniej nie znalazłem. Choćby to zdjęcie na okładce i w większym rozmiarze pokazane w środku – przecież bez niego książka byłaby inna. Złożyło się dobrze, bo dzięki temu, jak myślę – więcej osób zainteresowało się tym kawałkiem lokalnej historii.
Co będzie następne? Szukasz kolejnego tematu, którym nikt wcześniej się nie zajmował? Jakiejś pomorskiej kolejowej zagadki, której nikt wcześniej nie opisał?
Pewnie jest takich jeszcze mnóstwo. Ale teraz marzy mi się coś innego. Wyobrażam sobie czystą mapę Pomorza, a potem stopniowo pojawiające się na niej linie. Pierwsza z datą z 1852 roku, bo w tym roku na Pomorzu uruchomiono pierwszą trasę kolejową. I kolejne nitki, jedna za drugą, każda wynikająca z poprzednich. Tak, to dopiero byłaby praca.
Napisz komentarz
Komentarze