Kiedy oprowadza pan po wystawie „Na tropie doskonałości. Wybrane dzieła z kolekcji Wojciecha Fibaka”, to zwiedzających bardziej interesują dzieła sztuki czy kolekcjoner?
Mimo wszystko, jednak dzieła sztuki, ale wątek, że to kolekcja znanego tenisisty, i na dodatek jakoś związanego z Sopotem, z sopockimi kortami, zawsze wisi w powietrzu. Sopot… Czuję się tu jak w domu. Już jako chłopiec przyjeżdżałem tu na wakacje z mamą.
Dużo ludzi przychodzi do PGS na te spotkania z panem i ze sztuką?
Naprawdę sporo. Panuje sympatyczna atmosfera. Wyczuwa się, że wszyscy lubimy i kulturę, i sport, i naturę, i ten wyjątkowy kurort. A ja cieszę się, że mogę popularyzować nie tylko tenis, tak jak to było kiedyś, w latach 70., gdy Polacy zakochali się w tej dyscyplinie, ale też – w pewnym sensie dzięki moim sukcesom sportowym – mogę teraz popularyzować sztukę. To moja dziewiętnasta wystawa w placówkach muzealnych w Polsce. Dwie odbyły się właśnie tutaj, pierwsza – dwadzieścia lat temu – to „Polski Paryż: od Michałowskiego do Lebensteina”. Druga – „École de Paris: artyści żydowscy z Polski”. Miały znakomitą frekwencję. Cieszę się też, że sztuka współczesna, którą prezentuję obecnie, uważana jednak za nieco trudniejszą niż dzieła, które kiedyś gromadziłem, też wzbudza duże zainteresowanie.
PRZECZYTAJ TEŻ: Mieliśmy być mostem, zostaliśmy przystanią. Pomorski projekt promocji ukraińskiej sztuki musiał ustąpić przed wojną
A tu, w Sopocie, o tenis, życie prywatne ci miłośnicy sztuki też pana pytają?
Ktoś spytał ostatnio na przykład o księcia Alberta.
O Alberta?
Było z jego pobytem w Sopocie w latach 90. związanych kilka zabawnych historyjek. Przypomniałem więc, jak to ów książę Monako przyjechał tutaj na moje zaproszenie na turniej Prokomu Ryszarda Krauze. W roli ważnego VIP-a. Wystąpił też w turnieju gwiazd. Mieliśmy tu z nim różne przygody...
Jakie to były przygody?
W czasie spaceru po molo, nikt księcia Alberta nie rozpoznał, choć było o nim wtedy głośno. Ale gdy spacerowaliśmy, to za księcia wszyscy wzięli... prezesa klubu tenisowego.
Dlaczego?
Bo prezes ubrał się w elegancki włoski garnitur. Wyglądał jak książę.
A książę jak był ubrany, skoro nie wyglądał na księcia?
Na sportowo. Do tego biegał z aparatem fotograficznym, uwieczniał: nas, Sopot, molo, morze, Grand Hotel… Zupełnie nie zachowywał się jak książę. W ogóle miał pecha, bo nie wpuścili go do dyskoteki, gdzie koniecznie chciał pójść. Słyszał, że sopockie dyskoteki to miejsca kultowe. Próbowałem go odwieść od tego pomysłu, bo uważałem, że to zupełnie nie jest miejsce dla niego.
Jak tym razem się ubrał?
Młodzieżowo. Ale bramkarze nie chcieli go wpuścić, mimo że prosiłem ich, zapewniałem, że to książę Monako, mój gość… Nie uwierzyli. Jedna z pań, która ostatecznie decydowała, kto wchodzi, a kto nie, rzuciła na koniec: Z niego taki książę, jak ze mnie księżniczka.
PRZECZYTAJ TEŻ: „My i psy, psy i my”. Z psem w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie
Sopot. Do których miejsc wraca pan najchętniej?
Ważni są przede wszystkich ludzie, ci, których znam od lat, ale i zwykli sopocianie, turyści, podchodzą do mnie, witają się, pozdrawiają. Miła sprawa. Mam tu swoje ulubione trasy, kawiarnie, lody, nawet od lat parkuję zawsze w tym samym miejscu, przy kortach tenisowych. Świetnie się tu czuję i zawsze tu wracam, mimo że ostatnie trzydzieści lat, w lipcu i sierpniu, spędzałem głównie na południu Francji i w Hamptons pod Nowym Jorkiem, gdzie też jest ładnie, ale do Sopotu musiałem zajrzeć co roku, choćby na tydzień.
Mieszka pan w różnych miejscach na świecie. Tutaj nie chciał pan mieć stałego locum?
Mam „miejscówki” w Poznaniu, Warszawie, dwa lata temu zdecydowałem się, by również kupić mieszkanie w Trójmieście, co prawda nie w Sopocie, ale niedaleko, w Orłowie. Blisko kurortu, jednak nieco spokojniej. Na tę wystawę w Państwowej Galerii Sztuki przywiozłem obrazy z Francji, z Poznania i z Gdyni właśnie.
Poznań, wspomniał pan. Poznański dom rodzinny to były początki interesowania się sztuką.
Moja mama kolekcjonowała meble, porcelanę. Nie były to może jakieś wielkie zbiory, bo też rodziców nie stać było na poważną kolekcję, mimo że ojciec był przecież znanym i poważanym chirurgiem. Był też wybitnym humanistą, o szerokich zainteresowaniach, nie tylko medycznych, tak więc wizyty w muzeach były u nas na porządku dziennym. Prosił mnie, młodego chłopaka jeszcze wtedy, bym z tych wizyt sporządzał notatki. I robiłem to! Wtedy moim ulubionym okresem w sztuce był wiek XIX, Chełmoński czy Brandt.
PRZECZYTAJ TEŻ: Nowy dyrektor Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie
Pamięta pan dzień, gdy postanowił pan, że będzie tworzyć kolekcję?
Pierwszy obraz kupiłem, gdy miałem 19 lat. Były we mnie wrażliwość na sztukę, poczucie estetyki, umiłowanie rzeczy pięknych już od najmłodszych lat. Film, teatr, literatura – to mnie interesowało. Gdy zająłem się sportem, moje profesorki ze szkoły mówiły, że się marnuję, że byłby ze mnie znakomity profesor historii czy literatury. Gdybym nie został tenisistą, na pewno byłbym dziś reżyserem filmowym. Moimi idolami byli Polański, Skolimowski. Miałem nawet pomysł, by zdawać do łódzkiej Filmówki…
Pierwszy obraz?
Jakaś abstrakcja nieznanego artysty. Był ogromny! Nigdzie się nie mieścił. W końcu wylądował w garażu moich rodziców. Potem przekazałem go na aukcję charytatywną, z której dochód przeznaczony został na odnowę barokowej poznańskiej Fary. Został sprzedany za całkiem pokaźną sumę, głównie dlatego, że był to pierwszy obraz z kolekcji Wojciecha Fibaka.
Twórcy powojennej, tzw. szkoły sopockiej – ma pan ich prace w swoich zbiorach?
Jedynie obrazy Piotra Potworowskiego. Z gdańskich malarzy – dzieła Janusza Akermana, Roberta Knutha, któremu pomogłem przebić się w Nowym Jorku i nawet zorganizowałem wystawę jego prac w słynnym uniwersytecie NYU. Ze współczesnych malarzy gdańskich bardzo cenię Henryka Cześnika, ale nigdy – nie wiedzieć czemu – nie kupiłem jego obrazu. Pamiętam, gdy na początku lat 90. zaprosiłem do Trójmiasta Roberta de Niro, miał zagrać Wałęsę w filmie o Solidarności. Wtedy pojawiliśmy się na chwilę w Gdańsku, towarzyszyli nam Roman Polański, Gustaw Holoubek i kilka innych osób, spotkaliśmy się z Lechem Wałęsą. Kiedy poszliśmy na spacer po Głównym Mieście, zajrzeliśmy do kilku galerii. Robert zachwycił się obrazami Cześnika. I nawet zakupił kilka jego prac. Powiedział, że przypominają mu prace jego ojca, też malarza.
Henryk Cześnik wie o tym, że Robert de Niro kupił jego prace?
Chyba nie, choć wspominałem o tym tu i ówdzie. Zabawne, bo przed wystawą mojej kolekcji w PGS, odbyła się tam właśnie wystawa Henryka Cześnika.
PRZECZYTAJ TEŻ: Związek Polaków „Młody Las” tematem wystawy archiwalnej
Gdy odwiedziłam wystawę pana kolekcji w PGS, przed słynnym obrazem Wojciecha Fangora „M89” stał młody mężczyzna. Kontemplował, długo. Postanowiłam wrócić do tego dzieła po obejrzeniu całej ekspozycji. Ale godzinę później ten człowiek stał tam nadal. Zahipnotyzowany! Na pana też tak działa ten obraz?
Chyba jestem z nim już oswojony. Wiele osób uważa, że to malarstwo bardzo agresywne, zbyt ostre i nie mogliby z tym żyć na co dzień. Z drugiej strony, magia tego obrazu przyciąga. Fangor to bardzo ważny artysta, wizjoner. Gigant polskiej sztuki współczesnej. Jako tenisista, czasem i w sztuce tworzę sobie jakieś rankingi, więc Fangora zaliczam do pierwszej piątki gigantów, obok Andrzeja Wróblewskiego, Tadeusza Kantora, Stefana Gierowskiego czy Jana Lebensteina. Także biorąc pod uwagę inwestowanie w sztukę. W czasie oprowadzań w galerii, staram się tłumaczyć, że, tak jak dziś mamy szczęście do Igi Świątek czy do Huberta Hurkacza, ambasadorów polskiego sportu, tak wystawiani w PGS artyści byli i są ambasadorami polskiej sztuki, kultury. Ludzie-legendy. Wielu z nich miałem zaszczyt poznać: Jana Lebensteina, Teresę Pągowską, Stefana Gierowskiego i Wojciecha Fangora właśnie…
Jego obrazy osiągają gigantyczne ceny. Ile pan ich ma?
Fangora zacząłem kolekcjonować na początku lat 80. Gdy miałem ich już pięćdziesiąt, zatelefonowałem do artysty: „Wojciech? Tu Wojtek”. Odpowiedział: „A, to Pan Wojtek. Poznaję po głosie. Masz już pięćdziesiąt?”. Kiedyś powiedział, że jeśli tyle ich uzbieram, przejdziemy na „ty”.
Polacy interesują się sztuką, tak jak tenisem?
Myślę, że to się bardzo zmieniło na przestrzeni lat. Dwadzieścia lat temu ludzie przyszliby do galerii sztuki li tylko z uwagi na moją osobę, na spotkanie ze znanym tenisistą. To był wabik, który pomagał mi w promocji sztuki. Wielu kolekcjonerów nie ukrywa, że moje wystawy sprzed lat były dla nich inspiracją. Dziś widzę, że ludzie naprawdę interesują się sztuką, że dokonał się przez te dwadzieścia lat olbrzymi skok kulturowy, potężny przełom.
PRZECZYTAJ TEŻ: Teatr jako sacrum. Wystawa w PGS
Zbłąkany turysta w PGS, gdy usłyszał, że pokazują „kolekcję Fibaka”, spytał zadziwiony: To Fibak teraz maluje obrazy?
(uśmiech)
Próbował pan?
Mam rękę do prowadzenia samochodu, do piłki, do rakiety, ale nie do rysowania. Mój ojciec – chirurg, był świetnym rysownikiem, podobnie siostra Barbara, która mieszka pod Nowym Jorkiem, gdzie jest znanym architektem.
W przedwojennym Paryżu marzącemu o kolekcjonowaniu dzieł sztuki, dwudziestoletniemu, biednemu jak mysz kościelna Hemingwayowi, Gertruda Stein radziła: „Musi pan kupować rzeczy swoich rówieśników, swojego rocznika wojskowego. Spotka ich pan w dzielnicy. Zawsze są jacyś dobrzy, nowi, poważni malarze...”.
Moja rada? Kupować to, co się podoba. Jeśli nie będzie z tego sukcesu inwestycyjnego, to przynajmniej będzie radość, że ma się coś tak pięknego na ścianie w salonie. A najczęściej wybory od serca są lepszym trafieniem inwestycyjnym niż te z rozsądku lub z nadziei, że się coś na tym zyska i zarobi. Wybory powodowane uczuciem są zawsze najlepsze.
Pana ukochany obraz?
Prawdopodobnie Fangora „M89” i „Rozstrzelanie” Wróblewskiego. Dużo byłoby tych obrazów. Z dawnej sztuki to pewnie dzieci Tadeusza Makowskiego.
Myślałam, że może Mela Muter?
Może jej autoportret? Ale to trudny wybór. To tak, jakby z kilkorga własnych dzieci wybrać to najukochańsze.
PRZECZYTAJ TEŻ: Kobiety gdańskiej nauki. Poznaj je na wystawie
Wystawę „Na tropie doskonałości. Wybrane dzieła z kolekcji Wojciecha Fibaka” można oglądać w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie do 18 września 2022 roku.
Napisz komentarz
Komentarze