Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Nie mamy pańskiej profesury i co pan nam zrobi? Jak władza nęka niepokornych

Dlaczego opozycja powtarza, że demokracja w Polsce jest zagrożona, skoro dla większości obywateli życie toczy się na pozór zwyczajnie? Chcecie się dowiedzieć - to spróbujcie choć trochę postawić się władzy
Sędzia Joanna Hetnarowicz-Sikora (fot. archiwum prywatne)

Ci, którzy mają swoje zdanie i chcą je głośno wyrazić, w państwie rządzonym przez PiS muszą mieć się na baczności. Były fałszywe informacje o śmierci bliskich, ataki Pegasusem. Był internetowy wysyp negatywnych opinii na temat drobnych przedsiębiorców, którzy spotkali się z Donaldem Tuskiem i opowiadali o lęku przed Polskim Ładem. Do tego dochodzą policyjne nękania uczestniczek Strajku Kobiet, czy antymiesięcznic smoleńskich. Niepokorni sędziowie trafiają na „wieczne zawieszenie”, a pewien naukowiec nie może zostać profesorem.

Ryzyko wkalkulowane

Klementyna Suchnaow jest literaturoznawczynią. W dorobku ma m. in. wysoko ocenianą biografię Witolda Gombrowicza. Nie sądziła, że kiedyś zostanie aktywistką. Nie było jej w Polsce, kiedy PiS przejął rządy. Kiedy wróciła, od 2016 zaczęła chodzić na marsze KOD.

- Pierwsze konkretne wyjście, to był strajk kobiet w październiku 2016 wspomina. - Nie myślałam wtedy o konsekwencjach. Sama akcja plakatowania w nocy przez  osoby, które się wówczas jeszcze tak naprawdę nie znały, poza wcześniejszym kontaktem przez Facebooka, wzbudzała obawy: co nam może zrobić policja za naklejanie tych plakatów. Dziś wydaje się to kompletną bzdurą, ale z takiego poziomu startowaliśmy kilka lat temu.

Potem była zima 2016 protesty pod Sejmem, koksowniki, namioty. Suchanow mieszka niedaleko Wiejskiej i uważała, że powinna się w to włączyć. Wtedy było jeszcze nie mocno konfliktowych sytuacji z policją. Zaczęły się dopiero w lecie 2017.

- Jak teraz wiemy Pegasus został kupiony niedługo po tym. Dla władzy to też był moment przełomowy. Wtedy już wiedzieliśmy, że Wojtek Kinasiewicz i Paweł Kasprzak [założyciele ruchu Obywatele RP – red.] byli śledzeni, podsłuchiwani. Jeżdżono albo chodzono za nimi. Sama to widziałam. Zresztą ci panowie tak się strasznie z tym nie kryli. Stojąc pod Sejmem można było wytypować, kto jest agentem na służbie. Zaczęliśmy się uczyć poznawać takie rzeczy.

Lato 2017 to był czas protestów przeciw ustawom sądowym. Dużo się wtedy działo: Obywatele RP skakali przez płotki, młodzież się rozkręciła, dziewczyny ze Strajku Kobiet też wtedy przeszły chrzest bojowy. W wypadku Klementyny zakończyło się to rok później poważnym urazem kręgosłupa.

- Byłam zdziwiona tą sytuacją - przyznaje. - Wcześniej zdarzało się, że policja była dużo bardziej niemiła, np. podczas Marszu Niepodległości wykręcono mi nogę tak, że musiałam chodzić kilka tygodni na rehabilitację. Wtedy miałam do czynienia z czystą przemocą fizyczną. Natomiast gdy doszło do urazu kręgosłupa, sytuacja nie wyglądała początkowo groźnie. Zostałam otoczona przy murze przez kordon policji. W sumie była jedna z wielu podobnych sytuacji, a jednak po poprzednich szarpaniach coś się widać w ciele zadziało i zajście, które nie wyglądało na groźne – doprowadziło do kontuzji wymagającej operacji kręgosłupa. Po tym, co się wtedy stało, psychicznie przestałam się bać czegokolwiek, bo co gorszego mogą mi zrobić?

Klementyna Suchanow  Fot. KS

Aktywizm Klementyny Suchanow powoduje częste zatrzymania, spisywania. A to dlatego, że z innymi stała na chodniku, a to że obok chodnika. Albo, że wylała farbę. Sprawami prokuratorskimi i sądowymi w ogóle się nie przejmuje. Szkoda jej czasu na chodzenie po sądach i wysłuchiwanie zeznań policjantów, czekanie na sędziów, śledzenie tego, co robią prawnicy. Mówi, że tylko dwie sprawy są dla niej istotne: ta, którą wytoczyła policji o kręgosłup, i druga, z Ordo Iuris.

- W tym wypadku odpowiadam merytorycznie za to, co napisałam o tej organizacji i nie zamierzam ustąpić. Wszystko było dobrze zbadane i chętnie to przedstawię sądowi oraz publiczności.

Wyroki zapadają więc bez jej udziału. Kilka razy weszli jej komorniczo na konto, ale były to kwoty rzędu 200-300 zł. To wkalkulowane ryzyko. Podobnie jak to, że z różnych państwowych instytucji, z którymi współpracowała, dostaje sygnały, że więcej tej współpracy nie będzie.

Przyznaje, że najmocniej dotykały ją sytuacje, które mogły odbić się na jej córce. Lęk, że kiedy nie będzie jej w domu, przyjdzie policja, będzie przeszukiwać mieszkanie, a córka będzie sama.

- To mnie męczyło, ale córka też się zaangażowała w protesty – opowiada. – Wiedziała, jakie są procedury, do kogo ma zadzwonić. Była wyszkolona. Może niepotrzebnie, dzieci nie powinny tego doświadczać, ale zrobiłam to. I to właśnie uważam za największą przemoc, jakiej państwo dopuściło się w stosunku do mnie jako obywatelki. To, że musiałam wprowadzać dziecko w takie rzeczy i uczyć takich rzeczy, jakbyśmy mieszkali w kraju, gdzie posiadanie własnej opinii jest rzeczą nielegalną i policja może ci z tego powodu wejść na chatę.

Przeszukania w domu nigdy nie było. Właściwie tylko raz, w grudniu 2016. chciało wejść ABW, ale nie mieli nakazu, więc ich nie wpuściła. W drzwiach przekazali ostrzeżenie, że jej post na FB może zachęcać ludzi do podpalania! Niby nic takiego, ale jest to coś, co zaburza mir domowy. Pozostawia ślad, przekonanie, że człowiek nie jest bezpieczny w swoim domu.

Hejt? Jest mało obecna w social mediach, więc nie ma do niej kanałów dostępu dla osób postronnych. Niemniej, zwłaszcza jeśli coś się dzieje wokół niej - jakaś większa publikacja albo w czymś bierze udział - to natychmiast pojawia się fala obraźliwych komentarzy.

– Widzę to przede wszystkim na Twitterze - relacjonuje. – Może się zdarzyć, że to spontaniczne reakcje jakichś osób, ale za dużo już wiem, żeby nie sądzić, że są takie momenty, kiedy to jest organizowane. Z góry mogę powiedzieć, jakie argumenty zostaną użyte. Wyobrażam sobie, że jest armia najemników, dostają jakieś Excele, i tam są nazwiska: Tusk, Budka, z innej branży: Suchanow Lempart, Kasprzak i przy każdym z nich mają wynotowane ich słabe strony, za co można ich chwycić, w co uderzyć. Dlatego zawsze pojawiają się te same argumenty, podobne zwroty… Ja najczęściej – z powodu brzmienia mojego nazwiska – jestem sowiecka agentką, która ma wracać do Moskwy. Ale konkretnych gróźb, jakich doświadczają niektórzy politycy, u mnie nie było.

Żadna ze spraw nie została wyjaśniona

Takie maile otrzymywała Dorota Brejza, żona senatora PO.

- Odkąd Prawo i Sprawiedliwość przejęło władzę nasiliły się ataki na mojego męża przyznaje. Były telefony i listy z pogróżkami. Przez kilka tygodni z powodu realnego zagrożenia dla naszego bezpieczeństwa, nasza rodzina była objęta ochroną policyjną. Do gróźb staramy się podchodzić z rozsądkiem. Nie można pozwolić na to by nas paraliżowały, ale też nie wolno ich bagatelizować. Oczywiście zawsze zgłaszamy tego typu zdarzenia. Niestety, żadna z tych spraw nie zakończyła się w sposób satysfakcjonujący, to znaczy nie została wyjaśniona do końca.

Wydaje się też mało prawdopodobne, by udało się wyjaśnić głośną ostatnio sprawę inwigilowania Brejzów Pegasusem. Dorota Brejza mówi, że nie odczuwa strachu, gdyby tak było, paraliżowałoby to wszelkie działania: zarówno działalność męża, jak i jej zaangażowanie w to, co wokół tego się dzieje, spowodowały, że przywykli do różnego rodzaju nieprzyjemnych sytuacji. Oczywiście państwu Brejzom jest łatwiej, bo oboje są prawnikami.

Odkąd Prawo i Sprawiedliwość przejęło władzę nasiliły się ataki na mojego męża. Przez kilka tygodni z powodu realnego zagrożenia dla naszego bezpieczeństwa, nasza rodzina była objęta ochroną policyjną.

Dorota Brejza

– Osoby niemające na co dzień styczności z prawem są w trudniejszej sytuacji – przyznaje. – Szczególnie, że przy takim przestępstwie jak spoofing [podszywanie się pod cudzy numer telefonu – red.], osoba pokrzywdzona początkowo może zostać przez policję potraktowana jak sprawca.

Osoby poszkodowane po złożeniu zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, mogą domagać się wglądu do akt śledztwa i prokuratura w zasadzie powinna im je udostępnić, ale zdarza się, że odmawia, zwłaszcza, jeśli sprawa ma charakter polityczny. A ostatnia głośna seria ataków spooferskich, skierowana była przeciwko osobom mającym mniej lub bardziej bezpośredni związek z polityką: mnie, córce Romana Giertycha, córce Pawła Wojtunika,  przeciwko Borysowi Budce i jego żonie, synowi profesora Matczaka, czy córce Tomasza Lisa.

– Czy to przypadek? – zastanawia się Dorota Brejza.    

Profesor w prezydenckiej „zamrażarce”

W styczniu 2019 roku wniosek o nadanie tytułu profesora dr. hab. Michałowi Bilewiczowi, psychologowi społecznemu z UW, trafił do kancelarii Prezydenta RP. Z reguły po upływie miesiąca lub dwóch prezydent składa stosowny podpis. Potem jest jeszcze ceremonia w Pałacu Prezydenckim, w której można uczestniczyć, lub nie, i kolejna osoba zasila grono polskiej profesury. 

– W moim wypadku wyglądało to jednak trochę inaczej, ponieważ prezydent od momentu, kiedy otrzymał te dokumentu nie chce go podpisać i wymyśla kolejne absurdalne argumenty – tłumaczy Bilewicz. – Najpierw, że zbyt wielu recenzentów było związanych z jedną uczelnią. Co z tego, skoro to uczelnia, z którą ja nie byłem w żaden sposób związany? Potem usłyszałem, że zbyt blisko współpracowałem z jednym z recenzentów. A ja nie wiem, o którego chodzi, bo z żadnym nie miałem wspólnych publikacji, ani wspólnych grantów badawczych. Zresztą prezydent nie jest od oceny tych wniosków. Ustawa nie daje mu takich kompetencji. Przynajmniej obecnie, bo wiem, że minister Czarnek przygotowuje już zmiany w ustawie o szkolnictwie wyższym, które mają bezpośrednio dawać Kancelarii Prezydenta prawo do oceny merytorycznej wniosków. I to będzie naprawdę zabawne, kiedy kancelaria prezydenta będzie oceniać wnioski fizyków kwantowych. 

Sprawa Bilewicza jest bez precedensu w wolnej Polsce. Ostatni raz takie rzeczy działy się w PRL, gdzie opóźniano przyznanie tytułu profesorskiego m.in. Bronisławowi Geremkowi, za karę za jego zaangażowanie w Solidarność.

Profesor (ma tytuł uczelniany) Bilewicz podejrzewa, że i w jego przypadku mamy do czynienia z motywacją polityczną.

– Wcześniej parę razy wypowiadałem się na temat niektórych działań obozu rządzącego, również prezydenta. Widać, że to zostało zauważone czy przez niego samego, czy też przez urzędników jego kancelarii – mówi naukowiec. - Poszedłem z tym w końcu do sądu administracyjnego i zobaczymy, jaki będzie rezultat.

Minister Czarnek przygotowuje już zmiany w ustawie o szkolnictwie wyższym, które mają bezpośrednio dawać Kancelarii Prezydenta kompetencje do oceny merytorycznej wniosków. I to będzie naprawdę zabawne, kiedy kancelaria prezydenta będzie oceniać wnioski fizyków kwantowych. 

Prof. Michał Bilewicz

„Dziwne” zachowanie kancelarii prezydenta to nie jedyna szykana jakiej doświadcza psycholog z UW.

– Powoli przestałem zliczać hejterskie komentarze, które pojawiają się w internecie na mój temat – mówi. – Część z nich jest generowana przez konta związane z obecną władzą, a ściślej mówiąc ze sprzyjającymi jej mediami. No i była sprawa sądowa.

Michał Bilewicz wystąpił na konferencji zorganizowanej przez muzeum Polin. Mówił o antysemityzmie, a swoje wystąpienie zilustrował m.in. pokazując karykaturę o wymowie antysemickiej. A potem autor rysunku, nawiasem mówiąc współpracownik „Tygodnika Solidarność”, a wcześniej „Do Rzeczy”, pozwał naukowca. W tym pozwie wspierali go zresztą prawnicy z Ordo Iuris. Ostatecznie Bilewicz wygrał sprawę w obu instancjach.

– Każdy naukowiec zajmujący się naukami społecznymi, musi pisać o trudnych sprawach i może z tego powodu zostać pociągnięty do odpowiedzialności. W tym wypadku cywilnej, ale wiemy, że w Polsce często kończy się to odpowiedzialnością karną, na podstawie słynnego artykułu 212 [dotyczącego zniesławienia – red.], który jest często wykorzystywany w tych sprawach. Nie jestem jedynym naukowcem, który przez swoją działalność trafił na salę sądową. Na razie sądy pozwalają nam prowadzić tę działalność, ale to są naczynia połączone. Jeżeli sędziowie będą szykanowani, to będą się dwa trzy razy zastanawiać, czy wydać wyrok pozwalający nam cieszyć się wolnością słowa i wolnością pracy akademickiej – kończy Michał Bilewicz.

Czyściec dla niepokornych sędziów

W środę 9 lutego sędzia Sądu Rejonowego w Słupsku Joanna Hetnarowicz-Sikora została powiadomiona, że decyzją ministra Zbigniewa Ziobry zostaje na miesiąc zawieszona za to, że w listopadzie ub. roku wyłączyła ze składu orzekającego neo-sędziego powołanego przez upolitycznioną – na mocy nowych przepisów – Krajową Radę Sądownictwa. Kwestionowania statusu tych sędziów zabrania innym sędziom tzw. ustawa kagańcowa. Ta sama, w dniu wejścia w życie której, Joanna Hetnarowicz-Sikora dwa lata temu, na znak protestu, zrezygnowała z funkcji koordynatora do spraw współpracy międzynarodowej. Jednak Sędzia  Hetnarowicz-Sikora twierdzi, że ustawy tej nie naruszyła. 

– To, co zrobiłam, to nie kwestionowanie statusu sędziego – tłumaczy w rozmowie z „Zawsze Pomorze”. – Ja tylko wskazałam, że to spór wokół wady prawnej, który ma takie znaczenie, że może w odbierze zewnętrznym budzić uzasadnione wątpliwości, co do bezstronności i niezawisłości sądu…

Joanna Hetnarowicz-Sikora przyznaje, że jako prawnik z doświadczeniem w wydziale karnym, zdawała sobie sprawę z tego, że ta sytuacja może spowodować zainteresowanie rzeczników dyscyplinarnych jej osobą, jednak nie spodziewała się, że reakcja będzie tak nieadekwatna, i że zostanie odsunięta od orzekania. Już wcześniej dała się poznać, jako członkini zwalczanego przez resort Stowarzyszenia Iustitia. Jak mówi, okazało się, że nie była tak przeźroczysta dla władzy, jak się wydawało. „Oko Saurona” skierowało się na nią wcześniej, a gwałtowność reakcji ministra pozwala na wniosek, że szukano tylko dobrego momentu, by ją zahaczyć. Przy okazji nie licząc się z innymi ludźmi, których dotknęły skutki tej decyzji. 

– Do gabinetu pani prezes sądu, po odbiór decyzji odsuwającej mnie od orzekania, zostałam wezwana tuż przed wejściem na salę rozpraw na ostatnią wyznaczoną tego dnia sprawę – wspomina tamtą środę. – Działanie pani prezes odbieram jako nadgorliwość. Mogła pozwolić mi dokończyć całą wokandę. Rozumiem, że chciano mnie upokorzyć, ale tam przyszli ludzie: strony postępowania, świadkowie, pełnomocnicy. Wszyscy czekali na rozprawę i to ja musiałam do nich iść, by powiedzieć im, że ich sprawa się nie odbędzie. W dodatku, jako prawnik, nie potrafiłam im wyjaśnić, z jakiej przyczyny tak się stało, bo sama tego nie rozumiem.

W międzyczasie odcięto jej dostęp do służbowego komputera. Nie tylko do sądowego systemu informatycznego, ale w ogóle do jakiejkolwiek jego zawartości. Nie mogła nawet skopiować materiałów, które mogłyby być jej potrzebne, gdyby postanowiła te 30 dni zawieszenia poświęcić na przygotowanie się do kolejnych spraw.

– To była decyzja pani prezes i sądowego informatyka. Kolejne bezrefleksyjne działanie. Nie zastanowiono się zupełnie nad tym, co może odczuwać druga strona i co jest proporcjonalną reakcją.

Joanna Hetnarowicz-Sikora Fot. archiwum prywatne

Joanna Hetnarowicz-Sikora mówi, że z punktu widzenia sędziego-karnisty to było bardzo ciekawe doświadczenie, które z pewnością wpłynie to jej na sposób postrzegania pewnych sytuacji procesowych.

– Wydaje mi się, że jako sędziowie często wykazujemy się niedostateczną wrażliwością na pewne elementy związane z godnością doprowadzanych do nas osób: zatrzymanych, podejrzanych, oskarżonych – tłumaczy. – Nie wsłuchujemy się do końca w historie o ich odczuciach dotyczących tego, w jaki sposób organy ścigania ich potraktowały w chwili dokonania czynności. Tymczasem każde działanie podejmowane przez organ wykonujący władzę państwową musi się odbywać z należytym poszanowaniem godności człowieka. Teraz nad takimi rzeczami będzie mi trudniej przejść do porządku dziennego.

Od czasu zawieszenia Joanny Hetnarowicz-Sikory przed sądem w Słupsku odbywają się protesty. Obserwuje je na Facebooku. Zauważa, że pojawiają się na nich także osoby, które wcześniej się nie angażowały. 

– W ten sposób starają się wyrazić swoje oburzenie, bo więcej pewnie zrobić nie mogą – komentuje.

Ale, żeby nie było zbyt miło: hejt w internecie dopadł ją właściwie natychmiast i – jak mówi – był zmasowany. Błyskawicznie pojawiły się komentarze Dariusza Mateckiego, szefa zachodniopomorskich struktur Solidarnej Polski, a także innych osób, które wyrażały dla niego poparcie. Było też sporo obraźliwych wpisów z kont anonimowych, takich, na których jest tylko zdjęcie i żadnych innych informacji, żadnych postów. Pojawiły się błyskawicznie, było ich dużo, w tym samym tonie, nieraz z tymi samymi frazami.

– I te konta nagle spontanicznie zareagowały na sytuację w jakimś małym Słupsku? – dziwi się Joanna.

Czy jako prawnik czuje się pewniej w zderzeniu z działaniem nękających ją organów państwa?

– Sposób przeprowadzenia reformy wymiaru sprawiedliwości w Polsce, a także jej efekt, został w jednoznaczny sposób skrytykowany zarówno przez TSUE, jak i Europejski Trybunał Praw Człowieka. W przypadku sporu ministerstwa ze środowiskiem sędziowskim mamy do czynienia z całkowitą nierównością sił. Jak się okazuje władza wykonawcza skupia w swym ręku zarówno środki dyscyplinujące sędziów, ma wpływ na kwestie awansowe, ale też – współpracując z władzą ustawodawczą – może pozbawiać sędziów ochrony prawnej, zmieniać prawo, eliminując z obiegu takie rozwiązania, z których sędzia mógłby skorzystać. Tu reguły nie obowiązują. Mam tego większą tego świadomość, niż osoba, która przygotowania prawniczego nie ma. Ale czy to stawia mnie w lepszej pozycji? Pozwala mi się lepiej obronić? Wątpię.

Jeżeli sąd dyscyplinarny przy Sądzie Najwyższym, czyli ten, który według trybunałów międzynarodowych nie powinien działać, nie podejmie żadnej decyzji, po 30 dniach zarządzenie ministra straci moc i Joanna Hetnarowicz-Sikora wróci do pracy. Jeśli zaś sąd dyscyplinarny zaakceptuje to zarządzenie, wówczas zawiesi ją bezterminowo, obniżając pensję. To zawieszenie będzie w mocy do momentu całkowitego zakończenia postępowania dyscyplinarnego. A tak się jakoś ostatnio składa, że postępowania dyscyplinarne wobec sędziów, którym postawiono zarzuty, po prostu się nie toczą. Sędzia poddany takiemu postępowaniu pozostaje w wiecznym czyśćcu, z którego nie może się wydostać.

– Ta sytuacja stanowi akurat świetną podstawę do kolejnej skargi do ETPC – zauważa Joanna Hetnarowicz-Sikora.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama