Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Gdyński festiwal filmowy. Co się dzieje w cieniu Złotych Lwów?

Nie ma skandalu? Nie ma festiwalu... mawiano przed laty. A w historii gdyńskiej imprezy było ich niemało. Polskie kino podczas 48 wcześniejszych edycji wzruszało, bawiło, a czasem rozczarowywało. Podobnie jak werdykty festiwalowego jury, które nawet wygwizdywano. Bywało, że festiwal zmieniał nazwę, ale jedno nie uległo zmianie. Apetyt na polskie filmy i na gdyńskie Lwy, o których nadal marzy każdy filmowiec w naszym kraju.
Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni

Autor: Festiwal Filmów Fabularnych w Gdyni

Najważniejsze są Lwy. Złote oczywiście. Choć Srebrne też są pożądane, nazywane czasami Lewkami, ponieważ często przyznaje się je młodym artystom. Kiedy przed laty otrzymał je Marcin Wrona za film „Chrzest”, w kuluarach żartowano, że „Lewki” wreszcie zostały ochrzczone. W ostatnich latach zaczęło przybywać nam Lwów. Są więc też Platynowe za całokształt i Bursztynowe dla najbardziej kasowego filmu polskiego. Były nawet Diamentowe Lwy z okazji 40. festiwalu. Wówczas żartowano, że jeśli Lwy nadal będą się w takim tempie rozmnażać, to doczekamy pewnie Lwów drewnianych i słomianych.

O co tyle hałasu?

Przede wszystkim z festiwali pamiętamy emocje, nie tylko te na ekranie. Tak było z filmem „Solid Gold” Jacka Bromskiego (2019 rok), który drugiego dnia festiwalu został wycofany z konkursu o Złote Lwy. „Solid Gold” już wcześniej budził emocje, bo był oparty na motywach afery Amber Gold. Producent dziwnie się tłumaczył, że wycofuje swój obraz w związku z nieprzyjęciem jego ostatecznego kształtu przez koproducenta, którym była TVP. Reżyser z kolei mówił o cenzurze, o pierwszym „półkowniku” filmowym IV RP. Rozpętała się awantura, która – jak się okazało – była burzą w szklance wody – bo już następnego dnia zapadła decyzja, że „Solid Gold” wraca do konkursu.

Po obejrzeniu filmu wszyscy sobie zadawali pytanie – o co tyle hałasu? Napięcia i emocji było tam tyle, co u manikiurzystki brudu za paznokciami. Nie zmienia to jednak faktu, że film był najgłośniejszą produkcją filmową 44. festiwalu filmowego w Gdyni.

ZOBACZ TEŻ: Gwiazdy i gwiezdna posypka. Kto będzie rządzić gdyńskim festiwalem filmowym?

Awantura o „Mowę ptaków”

Film Xawerego Żuławskiego,"Mowa ptaków" na długo przed premierą stała się jednym z najgłośniejszych tytułów roku. Niezakwalifikowanie do Konkursu Głównego w Gdyni przyniosło masowy protest środowiska. Twierdzono, że film stał się ofiarą dominującej w kraju "narracji narodowo-patriotycznej". "Wściekły na Polskę" - pisała o "Mowie ptaków" Karolina Korwin-Piotrowska. Ostatecznie ta zmasowana obrona filmu Żuławskiego przyniosła taki efekt, że pojawił się on jednak w konkursie głównym festiwalu. Co prawda nagrody nie zdobył ale mocno podzielił publiczność na fanów i przeciwników.

Wielka nieobecna...

Na ubiegłorocznym festiwalu (48.) w kuluarach mówiono głównie o dziele, którego w konkursie nie było. Mowa o „Zielonej granicy” Agnieszki Holland. W tym, że film nie trafił do konkursu, nie było żadnego spisku. Po prostu, kiedy zapadała decyzja o kandydatach do konkursu, „Zielona granica” nie była jeszcze ukończona. Ale przed festiwalem film został zaatakowany przez polityków prawicy. Zarówno film, jak i sama Agnieszka Holland spotkały się z krytyką, a nawet hejtem. Ataki nasiliły się po pokazie i nagrodzie na festiwalu filmowym w Wenecji (tuż przed Gdynią), a włączyli się w nie mocno m.in. Jarosław Kaczyński, a także prezydent Andrzej Duda.

Aktorzy w Gdyni jak Andrzej Seweryn. demonstrowali poparcie dla reżyserki Agnieszki Holland na koszulkach, które nosili.

„Zielona granica” bierze udział w tegorocznym konkursie głównym. Czy jeszcze wzbudzi jakieś emocje? Zobaczymy.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: „Pod wulkanem” polskim kandydatem do Oscara. W Gdyni otworzy festiwal

Ból miał na imię… „Warszawa”

Cofnijmy się nieco. Na 28. festiwalu przewodniczącym jury był Marek Koterski, który przed ogłoszeniem werdyktu mówił ze sceny: - Czuję jakiś ból. Nie wiecie państwo, co to takiego? Już po chwili było wiadomo, że ból ma na imię „Warszawa”. To ten film dostał Złote Lwy, chociaż na giełdzie, nie tylko dziennikarskiej, nie był brany pod uwagę. Kiedy reżyser Dariusz Gajewski - prywatnie mąż aktorki Agnieszki Grochowskiej - odbierał nagrodę, rozległy się przeciągłe gwizdy.

Oczywiście wiele razy publiczność festiwalowa i krytycy byli rozczarowani wyborem jury. Tak było na przykład z Agatą Kuleszą, która zagrała fenomenalnie w filmie Wojciecha Smarzowskiego „Róża”. Jury, któremu wtedy przewodził nasz oscarowy reżyser Paweł Pawlikowski, nagrodziło w Gdyni partnerującego jej Marcina Dorocińskiego, któremu też nagroda się należała.

Kiedy Kulesza z Dorocińskim na konferencji skromnie mówili, że starali się tylko dobrze zagrać, siedzący na sali Robert Więckiewicz nie wytrzymał i krzyknął: - Wy nie zagraliście dobrze, tylko zajebiście. Sala nagrodziła to oklaskami. Paweł Pawlikowski poznał się jednak na talencie Agaty Kuleszy, bo zaangażował ją wkrótce do swojego filmu „Ida”, który dostał nie tylko Złote Lwy w Gdyni, ale też Oscara.

Festiwale przesłonięte dramatem

Tak było we wrześniu 2011 roku. Festiwal rozkręcał się powoli, kiedy wybuchła wiadomość, że samolot uderzył w jedną z wież World Trade Center. Wszyscy z sal kinowych przenieśli się do kuluarów, żeby na małych telewizorach śledzić ten dramat. Zrezygnowano wówczas z wielu imprez towarzyszących. Teatr Muzyczny, gwarny zazwyczaj jak ul, był mocno wyciszony. Gwiazdy wpadały i wypadały. Konkurs jednak trwał. A wygrał Robert Gliński filmem „Cześć, Tereska”.

Innym festiwalem, który miał bardzo tragiczny finał był ten, kiedy na dobę przed galą, wszystkich gości powaliła wiadomość o śmierci Marcina Wrony - reżysera młodego pokolenia, ale już utytułowanego. Gala z uwagi na tę śmierć miała bardzo okrojony charakter. Zrezygnowano z czerwonego dywanu i z występów muzycznych.

Jak Smarzowski odmówił Kurskiemu

Dla odmiany były też zabawne sytuacje, choć może nie wszystkim było do śmiechu.

Na 41. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych doszło do próby organizacji wręczenia konkurencyjnych nagród. Ówczesny prezes TVP Jacek Kurski w foyer Teatru Muzycznego zorganizował własną mini galę, na której chciał wręczyć nagrodę Wojciechowi Smarzowskiemu za jego film „Wołyń”. Smarzowski jednak nie przyszedł odebrać nagrody z rąk Kurskiego.

Anegdot festiwalowych jest też wiele. Jedną z nich opowiada Janusz Zaorski w książce „A statek płynie”. Tak wspominał trzeci festiwal.

„Kieślowski dostał nagrodę za „Personel” i za „Bliznę”. Agnieszka Holland nic, Jurek Stuhr nic, mnie również się nie powiodło. Po ogłoszeniu werdyktu postanowiliśmy w końcu pójść coś zjeść. Ale nic z tego. Absolutnie wszystko było pozamykane. Wróciliśmy więc do biura festiwalu z pytaniem - gdzie tego wieczoru można jeszcze zjeść jakąkolwiek kolację? Recepcjonistka zlitowała się nad nami, zawiozła nas do domu i usmażyła jajecznicę. Był to niezapomniany bankiet filmowców.” Rzeczywiście bankiet jedyny w swoim rodzaju. Bo przez wiele lat festiwal znany był także z szumnego bankietowania. I zawsze na koniec żartowano ile filmu... przejedzono i przepito. 

Ksiądz w jury festiwalu

Niezwykle ciekawy skład jurorski odnotowano na 17. festiwalu, w 1992 roku. Jurorami byli m.in. Grażyna Szapołowska i Kazimierz Kutz, ale też Adam Michnik i ks. Józef Tischner. To jedyny bodaj raz w historii tej imprezy kiedy w jury zasiadł duchowny. Wtedy na festiwalowym ekranie rządziły „Psy” Władysława Pasikowskiego, które publiczność pokochała, a jurorzy nagrodzili reżysera. Jednak Złote Lwy otrzymał Robert Gliński za „Wszystko, co najważniejsze”.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Polska aktorka, która przed laty podbijała Hollywood na czele jury festiwalu filmowego w Gdyni

Strzeliliśmy sobie samobója…

Raz też nie przyznano nagrody głównej, czyli Złotych Lwów. Był to 21. festiwal. Wojciech Marczewski jako szef wszystkich jurorów zdecydował, że żaden z konkursowych filmów nie zasługuje na tę nagrodę. Na scenę wyszedł wtedy Juliusz Machulski, wypowiadając słynne słowa, że jury strzeliło sobie samobója. - Jeśli sami sobie nie przyznamy nagrody, to kto nam ją przyzna? - pytał dramatycznie. Ale rzeczywiście, filmowe menu było wtedy wyjątkowo słabe. Tak bardzo, że dziennikarze postanowili nieoficjalnie przyznać Złotego Pawia dla najgorszego filmu festiwalu. Kolejka była spora, ale wybrano „Deszczowego żołnierza” Wiesława Saniewskiego. Potem już takich nagród nawet nieoficjalnie nie przyznawano.

Manifesty ze sceny podczas gali

Gali festiwalu i rozdaniu nagród zazwyczaj towarzyszą mocne wystąpienia. Jedno z mocniejszych miała Agnieszka Holland (najczęściej nagradzana reżyserka gdyńskiego festiwalu). Podczas 46. edycji, odbierając Platynowe Lwy za całokształt mówiła ze sceny: - Trudno mi się cieszyć naszym świętem, kiedy to samo, co w moich filmach, dzieje się niedaleko, na naszych granicach, gdzie ludzie umierają z zimna w lesie, tylko dlatego, że są inni...

I dalej przemawiała: - Nie godzę się na to, żeby obsadzać żołnierzy polskiej straży granicznej w rolach strażników muru berlińskiego z byłego NRD. Nie godzę się na to, by okoliczna ludność grała rolę donosicieli i żeby, zanim podadzą chleb głodnemu, dzwonili na policję. To obciąża nas wszystkich strasznie jako wspólnotę. Jeżeli będziemy się na to godzić teraz to, o czym mówił Marian Turski w swoim oświęcimskim przemówieniu, jest nieuniknione. Przeszłość dzieje się teraz, tak mi się zdaje. Ona się nie skończyła. A absurdalny stan wyjątkowy, na który się godzimy, wydaje się być prowadzony po to, żeby nie było śladów – dodała, a jej wypowiedź nagrodzono długimi oklaskami.

POLECAMY TAKŻE: Trójmiasto filmowe i serialowe. „Minghun”, „Furioza 2”, "Heweliusz", czyli… kręci się

Równie ciekawe wystąpienie miał Kuba Kosma, producent "Wszystkich naszych strachów”. Odbierając główną nagrodę na 46. festiwalu (czas rządów PiS) powiedział: „Nie wiem, czy Złote Lwy działają jak złota rybka, ale chciałbym, żeby ten film trafił na antenę Telewizji Polskiej. I dalej mówił: - Życzyłbym sobie i nam, żeby nikt w naszym pięknym kraju nie czuł się obco i nie czuł się zaszczuty. Wszystkie nasze strachy możemy pokonać, jeśli będziemy wobec siebie czuli i uważni. Ten film jest bowiem jak lustro. Można się w nim przejrzeć i zrobić rachunek sumienia. Bez względu na to, po której stronie podzielonej Polski się jest.

Przed nami 49. FPFF w Gdyni. Jaki będzie? Przekonamy się już wkrótce.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama