Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Radek Stępień: Bogu dziękuję, że nie musiałem żyć w tamtym czasie, ani w Gdańsku, ani nigdzie!

Musieliśmy „ulokować” nasz pokój we Wrzeszczu, bo Śródmieście to było wtedy morze ruin. W 1945 roku nikt by tam nie znalazł pokoju, gdzie mogłoby zamieszkać pięć osób – mówi Radek Stępień, reżyser spektaklu „Wspólny pokój”. Premiera w Teatrze Wybrzeże już w piątek, 20 grudnia.
„Wspólny pokój”, próba medialna, Teatr Wybrzeże, Gdańsk 2024
Próba medialna do spektaklu „Wspólny pokój” w Teatrze Wybrzeże

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Myślałam, że na dzień przed premierą – z nerwów – włosy pan sobie wyrywa z głowy, a tu proszę, zastaję pana w bibliotece.

Właśnie oddaję książkę…

Co to za książka?

W Gdańsku jest bardzo duży księgozbiór dotyczący mitów nordyckich… Potrzebuję pewnego rodzaju odbicia się od tego długiego czasu prób, zwyczajnie – dystansu. A jak się człowiek za bardzo infekuje tematem, to o dystans trudno. Więc, żeby się ratować, poszedłem do biblioteki…

Myślałam, że sięgnął pan po „Hanemanna” Chwina, bo to też opowieść o powojennym Gdańsku.

(śmiech) „Hanemanna” to mam na półce już od października!

W pana spektaklu rzecz dzieje się w Gdańsku podczas Wigilii 1945 roku. Chciałby pan spędzić takie święta?

Bogu dziękuję, że nie musiałem żyć w tamtym czasie, ani w Gdańsku, ani nigdzie! Wojna się skończyła, ale czy ludzie odetchnęli? Poziom zagrożenia, jaki stanowili dla siebie, był czymś potwornym! Wciąż trzeba było dokonywać jakichś przetasowań, zapominać stare krzywdy, mścić się za nowe albo nie mścić się, tylko też starać się o nich nie pamiętać, co często było równie trudne. Poziom ludzkiego klinczu, jaki istniał w 1945 roku, zresztą nie tylko w Gdańsku, ale na tzw. Ziemiach Odzyskanych, to jest coś nie do wyobrażenia. Dla mnie na pewno. Mówimy, że społeczeństwo dziś jest skłócone, tamto nie było skłócone, tamto było rozbite.

Wiedzę o tym czasie czerpie pan skąd? Z książek? Z filmów? Z opowieści świadków?

Przede wszystkim z książek. Filmów opowiadających o roku 1945 nie ma zbyt wielu. Zresztą polskiemu kinu opowiadającemu o latach powojennych nie bardzo można ufać, były to – z reguły – produkcje, których cele były również propagandowe. Wszystko przepuszczone przez cenzurę, tak więc trudno o obiektywny obraz. Ale, co ciekawe, prawdy o tamtym czasie nie usłyszymy też z opowieści świadków. Ludzie zapamiętali to, co chcieli pamiętać czy też to, co musieli pamiętać, by przeżyć. 

Temat pamięci to jest coś, czym nie zajęliśmy się w spektaklu, ale myślę, że jeszcze do tego wrócę, może w innym teatrze, w innym mieście. Co zostaje w naszej pamięci... To bardzo ciekawy wątek. Odkryłem go podczas pracy przy tym przedstawieniu. Jeden z naszych aktorów, gdańszczanin z któregoś już pokolenia, przyniósł nam z domu pewną historię. Wydała się kompletnie niemożliwa! Wręcz – biorąc pod uwagę źródła – niewiarygodna. A więc, kto tu kogo okłamuje? Czy aktor okłamuje źródła, czy okłamuje mnie? Czy okłamała go babcia? Czy sam siebie oszukuje? Jak było naprawdę? To już jest nie do ustalenia.

Na szczęście, nie robi pan dokumentu, tylko przedstawienie teatralne. O czym to będzie?

Inspirowałem się głównie filmami Roberta Rosseliniego, które nakręcił tuż po wojnie – „Rzym, miasto otwarte”, „Paisà”, „Niemcy rok zerowy” czy „Stromboli, ziemia Boga”. Co ciekawe, Rosselini zaczynał pracę nad tymi filmami jako nad dokumentami, wkrótce jednak zrezygnował z takiej formy i dzieła stały się filmami fabularnymi. Sami też pracujemy na fabule. Dziś do wszelkich danych historycznych bez problemu można dotrzeć, kwestia dużo bardziej istotna, to wyhodować w człowieku potrzebę dotarcia do nich. Potrzebę, by chciał zgłębiać własną historię. Dziś tylko fabuła może tak angażować emocjonalnie, żeby widzowi chciało się dociekać niektórych faktów, sprawdzić, czy przypadkiem reżyser go nie oszukał.

„Wspólny pokój”, próba medialna, Teatr Wybrzeże, Gdańsk 2024

Ponoć inspiracji szukał pan we Wrzeszczu. Jakieś konkretne mieszkanie stało się tym, gdzie „zamieszkały” pana postacie?

To ulica Piękna 12, dzisiejsza Wassowskiego 11a. Dobrze znam widzów Teatru Wybrzeże, to nie są przypadkowi ludzie, to osoby, które potrafią przyjść na jeden spektakl kilka razy. Chcą wszystko weryfikować i z tą prawdą, na dodatek, wchodzić w dyskusję. Dlatego do sprawy musiałem podejść poważnie, sprawdzić, czy opowiedziana przeze mnie historia rzeczywiście mogłaby się tu wydarzyć. 

Dlaczego właśnie pokój przy Wassowskiego?

Nasz konsultant historyczny Klaudiusz Grabowski napisał tak: 

„Lokowałbym miejsce akcji w górnym Wrzeszczu, blisko parku leśnego Jaśkowej Doliny, który po wojnie zdziczał i był traktowany jako las komunalny. Nazwa nie jest przypadkowa, ulica ma bardzo elegancką, eklektyczną zabudowę. Na samym końcu jest nieco mroczny dom, to Piękna 11 a, ale wtedy to mogłyby być numery 12 lub 13”. 

Wybraliśmy 12, żeby nie prowokować Losu (śmiech). Musieliśmy „ulokować” nasz pokój we Wrzeszczu, bo Śródmieście to było wtedy morze ruin. W 1945 roku nikt by tam nie znalazł pokoju, gdzie mogłoby zamieszkać pięć osób.

Kim są pana bohaterowie?

Chcieliśmy pokazać przekrój społeczeństwa tamtego czasu. Młody chłopak z dziadkiem, którzy przybyli ze Lwowa, kobieta, która podaje się za repatriantkę z Wilna. Kolejna postać to dziewczyna pochodzenia żydowskiego, która przeżyła wojnę, ukrywając się w klasztorze i chce – właśnie w Polsce – ułożyć sobie życie na nowo, wreszcie tzw. „tutejszy”. Takich „tutejszych” było wielu. To ludzie, którzy na chaosie, jaki wtedy panował w mieście, na ludzkiej krzywdzie kręcili całkiem dochodowe interesy. 

Tekst ponoć powstaje w trakcie prób. 

Fabularnej historii, dziejącej się w grudniu 1945 roku, na której moglibyśmy się oprzeć, nie znaleźliśmy. To był bardzo szczególny moment – gruzy zostały uprzątnięte, a budowanie nowych domów jeszcze się nie rozpoczęło. Miasto było przeludnione, a jednocześnie jakby opustoszałe. Z drugiej strony, nie chcieliśmy inspirować się wspomnieniami konkretnych osób, bo taka strategia byłaby swego rodzaju zawłaszczeniem, wykorzystaniem czyichś historii w zupełnie nowej opowieści. To byłby brak szacunku dla przeżyć i pamięci. Musieliśmy wszystko zbudować sami. 

Czego dowiedział się pan o sobie podczas pracy nad tym spektaklem?

Podstawowe pytanie, jakie sobie zadawałem, to – czy ja bym postąpił tak, jak moi bohaterowie? Wszyscy sobie to pytanie zadawaliśmy. Odpowiedź zawsze brzmiała jednako: Nie. Ale głębszy namysł nad problemami, które ich dotknęły, powodował, że musieliśmy zrozumieć, iż nie wolno nam oceniać, bo nigdy nie zostaliśmy postawieni w takich okolicznościach. Była to dla nas lekcja szacunku dla odrębności czyjegoś przeżycia. Ocenę postaci pozostawiamy widzom. 

Kiedy przeczytałam, że zabiera się pan za „Wspólny pokój”, myślałam, że chodzi o powieść Uniłowskiego.

To książka, która domaga się, by ją przywrócić do życia. Znam film Wojciecha Hasa, ale pierwszy raz zetknąłem się z tą prozą za sprawą Kantora, który często powołuje się w swoich notatkach na syndrom „wspólnego pokoju”. Zresztą, w naszym spektaklu gra z tym tytułem nie jest zupełnie od rzeczy. Tak jak u Uniłowskiego wspólny pokój staje się miejscem umierania, tak u nas też coś umiera... 

Ale i się odradza. A pan mówił, że nie chciałby pod żadnym pozorem znaleźć się w roku 1945.

„Obyś żył w ciekawych czasach”? Gdybym mógł przenieść się do tamtego Gdańska na chwilę, zrobiłbym to. Ale, zastrzegam, tylko w szklanej bańce. Wtedy panowała tu zaraza!


Premiera 20 grudnia na Scenie Malarnia.

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama