Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Dług zdrowotny. Potężna fala nowych zachorowań na nowotwory dociera już do onkologów. Bo rak nie czeka, tylko rośnie

Nowotwór zawsze jest chorobą progresywną i opóźnienie w rozpoznaniu każdorazowo ma swoje skutki. Jeśli ma to charakter masowy, skutki też będą masowe - tak pesymistycznie mówi o najbliższej przyszłości polskiej ochrony zdrowia, borykającej się z "długiem zdrowotnym" prof.dr n.med. Jacek Jassem, kierownik Katedry i Kliniki Onkologii i Radioterapii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.
(fot. Canva | Zdjęcie ilustracyjne)

Resort zdrowia zapowiedział zwiększenie liczby łóżek, przeznaczonych dla "niecovidowych" pacjentów. Pomyślał pan - nareszcie?
Tych łóżek nie przybędzie, ale częściowo zostaną odzyskane. Oczywiście, wszyscy przyjmują to z zadowoleniem. Covid spowodował nie tylko ogromne straty z powodu samej pandemii, ale jeszcze większe z powodu przestawienia całej ochrony zdrowia na walkę z pandemią kosztem innych chorych. Jako przykład podam Uniwersyteckie Centrum Kliniczne, gdzie oprócz onkologii, transplantologii, hematologii i pediatrii, wszystkie pozostałe kliniki wstrzymały planowe przyjęcia. Co to znaczy? Nie trzeba mieć dużej wyobraźni. Jeśli chory czeka na planowany zabieg operacyjny lub ma objawy wymagające badań w warunkach szpitalnych i musi czekać na przyjęcie miesiąc lub dwa, powstają nieobliczalne straty. Tzw. dług zdrowotny spowodował już w tej chwili konkretne skutki. Czyli ogromną nadumieralność w ubiegłym roku. Te dodatkowe 100 tys. ludzi umarło nie na COVID-19, ale z powodu innych chorób.

Onkologia w UCK nie została objęta ograniczeniami, które dotknęły inne kliniki. Oznacza to, że chorzy na nowotwory nie są poszkodowani?
Oddziały onkologiczne są ostatnim ogniwem. Wcześniej trzeba rozpoznać nowotwór, a więc chory musi wyjść z domu i dostać się do lekarza podstawowej opieki zdrowotnej. A to już dla wielu osób było ogromnym wyzwaniem. Ludzie bali się wychodzić z obawy przed zakażeniem, podstawowa opieka zdrowotna oferowała głównie teleporady, które w przypadku nowotworów nie zastąpią wizyty u lekarza. Poza tym chorzy, zanim przyjdą do onkologa, muszą wykonać badania diagnostyczne, radiologiczne, laboratoryjne czy histopatologiczne. Jeśli cały system jest częściowo sparaliżowany, to na każdym etapie pojawiają się przeszkody. Mam przykłady, że wielu chorych zgłosiło się z do onkologów z dużym opóźnieniem. W 2020 r. zarejestrowano znacznie mniej kart DiLO (Kart Diagnostyki i Leczenia Onkologicznego) niż rok wcześniej. Nie oznacza to, że było mniej chorych, ale że wielu z nich nie pojawiło się w systemie. Ta fala „odbiła" już w ubiegłym roku. I byli to znacznie częściej niż poprzednio pacjenci w bardziej zaawansowanej fazie choroby.

Media pokazywały niejednokrotnie takich "spóźnionych" pacjentów, którzy nawet w czwartym stadium nowotworu nie mogli się dostać na leczenie.
Jeżeli ochrona zdrowia musiała się zająć kilkuset tysiącami chorych na COVID-19, to oznacza, że pozostali muszą dłużej zaczekać np. na badania rentgenowskie czy tomokomputerowe. I system się zatyka. Oczekiwanie na tomokomputer w normalnych warunkach to dwa, trzy, góra cztery tygodnie. Kiedy nagle pojawia się ogromna dodatkowa grupa pacjentów, nie ma już takiej możliwości. W efekcie pacjent, także chory na raka, musi czekać np. dwa miesiące na badania. A rak nie czeka, tylko stale rośnie.

Jeśli chory czeka na planowany zabieg operacyjny lub ma objawy wymagające badań w warunkach szpitalnych i musi czekać na przyjęcie miesiąc lub dwa, powstają nieobliczalne straty. Tzw. dług zdrowotny spowodował już w tej chwili konkretne skutki. Czyli ogromną nadumieralność w ubiegłym roku. Te dodatkowe 100 tys. ludzi umarło nie na COVID-19, ale z powodu innych chorób.

prof. Jacek Jassem / kierownik Katedry i Kliniki Onkologii i Radioterapii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego

Czy ktoś już policzył ilu chorych przez to sparaliżowanie systemu umrze?
Nie jest to takie proste. W onkologii występuje efekt opóźniony. Chory rozpoznany z opóźnieniem nie umrze jutro. Jednak zamiast żyć pięć lat albo dłużej, przeżyje np. dwa lata. Za jakiś czas będziemy mieć takie statystyki. Już teraz jednak można pewne rzeczy szacować. Brytyjscy lekarze ocenili, ile kosztuje opóźnienie w poszczególnych nowotworach. W niektórych przypadkach np. dwa miesiące opóźnienia oznaczają zmniejszenie szans na wyleczenie o 10 procent, w innych nawet więcej. Takie wyliczenie można zrobić dla każdego nowotworu. Nowotwór zawsze jest chorobą progresywną i opóźnienie w rozpoznaniu każdorazowo ma swoje skutki. Jeśli ma to charakter masowy, skutki też będą masowe.

Czy fala, o której mówimy, już do onkologów dociera?
Oczywiście, jak wspomniałem, już w ubiegłym roku mieliśmy więcej pacjentów. Poza tym nigdy nie mieliśmy tak wielu chorych w zaawansowanych stadiach nowotworu. Dodatkową przyczyną tej sytuacji było praktyczne zawieszenie badań przesiewowych (skrining), które wykrywają nowotwór w stadium bezobjawowym. Ponieważ dużą część raków szyjki macicy, jelita grubego czy raków piersi wykrywamy w ten sposób, ich rozpoznanie znacznie się opóźnia.

Wystarczy nam sił i środków na ratowanie kolejnych chorych?
To zależy jakie kto ma rezerwy. Obecnie w naszym oddziale dzienej chemioterapii leczymy dziennie około  100 chorych. Dwa lata temu było ich 60-70. Na początku pandemii przejęliśmy pacjentów z ówczesnych szpitali jednoimiennych, np. z Grudziądza czy Kościerzyny. Tam ich miejsca zajęli wyłącznie pacjenci z Covidem. Obecnie mamy napływ chorych, którzy pojawili się w systemie z opóźnieniem. Jesteśmy na granicy wydolności; nie da się przyjąć więcej pacjentów. Właściwie już ją przekroczyliśmy. Nie mamy tych  chorych komu przekazać, bo podobna sytuacja istnieje w innych jednostkach. Nikt nie był przygotowany na to, by leczyć dwa razy więcej chorych. I te naczynia się zatkały. Wszędzie.

Jeżeli ochrona zdrowia musiała się zająć kilkuset tysiącami chorych na COVID-19, to oznacza, że pozostali muszą dłużej zaczekać np. na badania rentgenowskie czy tomokomputerowe. I system się zatyka. Oczekiwanie na tomokomputer w normalnych warunkach to dwa, trzy, góra cztery tygodnie. Kiedy nagle pojawia się ogromna dodatkowa grupa pacjentów, nie ma już takiej możliwości. W efekcie pacjent, także chory na raka, musi czekać np. dwa miesiące na badania. A rak nie czeka, tylko stale rośnie.

prof. Jacek Jassem / kierownik Katedry i Kliniki Onkologii i Radioterapii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego

Czy można to było lepiej rozwiązać?
Zadała pani bardzo trudne pytanie. Można było skorzystać z doświadczeń innych krajów, tworząc np. nowe łóżka na potrzeby walki z COVID-19, by nie zabierać ich innym chorym. W Polsce szpitale tymczasowe powstały dosyć późno. Niektórzy proponowali tworzenie tzw. szpitali kontenerowych przy istniejących szpitalach, ale nie słyszałem, żeby skorzystano z tej możliwości. Moim zdaniem nie w pełni wykorzystano bazę szpitali powiatowych, co pozwoliłoby utrzymać rytm pracy szpitali specjalistycznych, gdzie leczą się najbardziej wymagający chorzy. Jesienią ubiegłego roku, przy rosnącej czwartej fali i zapowiedzi piątej dość długo nie mieliśmy zgody ministerstwa na odtworzenie szpitala tymczasowego w Gdańsku. Dwumiesięczne oczekiwanie na decyzję doprowadziło do tego, że największy szpital w północnej Polsce, czyli UCK, musiał wyłączyć wiele oddziałów dla tych chorych. A przecież do nas trafiają najtrudniejsze przypadki z północnej Polski. Już poza moją dziedziną - bulwersuje fakt, że Polska nie podjęła żadnego trudu ograniczenia fali zachorowań. Wyszczepialność naszego społeczeństwa jest na wstydliwie niskim poziomie, nie egzekwuje się środków ochrony i nie sprawdza paszportów covidowych. Wszystko zostało zostawione swojemu losowi. W Szwecji mogło się to udać, w Polsce, przy znacznie niższych zasobach ochrony zdrowia, musiało przynieść katastrofę.

Kiedy odrobimy obecny dług zdrowotny?
Im szybciej to zrobimy, tym lepiej. Jestem przeciwnikiem centralizacji w ochronie zdrowia, ale w tym wypadku trzeba stworzyć strategiczny krajowy plan likwidacji tego długu. My, lekarze, sami tego nie zrobimy. Wiem, że Ministerstwo Zdrowia próbowało taki plan stworzyć, ale nie słyszałem, aby powstał. Może dlatego, że gdy tylko ktoś zaczyna go tworzyć, przychodzi kolejna fala pandemii i wszystko niweczy. Przy optymistycznym scenariuszu, zakładającym że następnej dużej fali nie będzie, trzeba będzie konsekwentnie wdrożyć program naprawczy. Konieczne jest ustalenie priorytetów, stworzenia harmonogramu, wyznaczenie celów i sposobu ich realizacji.

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama