Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Albo wóz, albo przewóz, czyli jak spełnił się mój sen ulotkarza

Najdrastyczniejszy moment, to było kiedy pewna starsza kobieta splunęła w moim kierunku i powiedziała: „Na kogo mi pan każe głosować? Na tych Niemców?” - opowiada Krystian Bennich, 60-letni ulotkarz z Gdyni, ze stażem ze stanu wojennego
Albo wóz, albo przewóz, czyli jak spełnił się mój sen ulotkarza

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Do roznoszenia ulotek namówił mnie kolega Marcin, z którym 1 października pojechałem do Warszawy na marsz. W czasie rozmów zupełnie naturalnie wynikła sprawa ulokowania w Trójmieście w ostatnim tygodniu kampanii, na rzecz Rafała Siemaszki, byłego piłkarza Arki Gdynia. Jakoś trafiło do mnie to, że to młodszy człowiek, niezwiązany do tej pory z polityką. Pozytywny, działający na niwie społecznej, ale też dla dobrostanu zwierząt.

CZYTAJ TEŻ: Rafał Siemaszko. Strzelał dla Arki Gdynia, teraz zasiądzie w Sejmie

Kiedy pierwszy raz wychodziłem na ulicę z ulotkami wydawało mi się, że to szybko pójdzie, w sposób niejako mechaniczny i bezbolesny. Okazało się, że jest inaczej. Musiałem się zderzyć z bardzo różnymi reakcjami ludzi. Nie tylko słownymi, ale też wyrażonymi mową ciała, mimiką, wzrokiem. Dotyczy to nie tylko przeciwników politycznych partii reprezentowanej przez mojego kandydata, ale także osób które określiłbym, jako ujawniający się w realu hejterzy. To malkontenci, ludzie przesiąknięci żółcią, złością, agresją, chcący nie wiadomo dokładnie czego i rzucający nienawistne hasełka w kierunku bogu ducha winnego ulotkarza.

Oczywiście, byli też i tacy, którzy nawet jeśli niekoniecznie pozytywnie reagowali na samą akcję, przynajmniej zachowali się kulturalnie. Niestety, to te negatywne reakcje bardziej wbijają się w pamięć, naznaczają człowieka.

Najdrastyczniejszy moment, to było kiedy pewna starsza kobieta splunęła w moim kierunku i powiedziała: „Na kogo mi pan każe głosować? Na tych Niemców?”. Ja na to: „Proszę pani, przecież to nie są Niemcy”. A ona dalej: „Jak to nie są Niemcy? To jest piąta kolumna”. Cóż, można na taką reakcję zrobić? Powiedziałem jej: „do widzenia” i się wycofałem. To było na przystanku na ul. Świętojańskiej. Siedziało tam jeszcze kilka starszych osób. Kręciły głowami z dezaprobatą dla jej zachowania w wymownym milczeniu, ale nikt nie stanął po mojej stronie, czego zresztą nie oczekiwałem.

Nieraz ludzie przechodzili zamknięci w sobie jak posągi, mumie. To było bardzo przykre, chociaż z drugiej strony trochę to rozumiałem. Ludzie mają już w pewnym sensie powyżej dziurek w nosie atakowania ich różnymi ideami, różnymi produktami. Po prostu chcą mieć swoją prywatność, święty spokój.

Rozdałem jakieś 400 ulotek, a to oznaczało, ze musiałem podejść i zaczepić co najmniej półtora tysiąca osób. Nie było czasu na spekulacje czy dana osoba może być zainteresowana właśnie kandydatem KO, czy popiera PiS, kogoś jeszcze innego albo w ogóle nie głosuje. Więc – prawie jak to radziła Beata Szydło – zacisnąłem zęby, zamknąłem oczy i podchodziłem do każdego. Zresztą często kalkulacje związane z czyimś wyglądem bywają złudne. Może iść ktoś wyglądający jak typ spod ciemnej gwiazdy, a odbierze ulotkę, uśmiechnie się, powie: „dziękuję”. A z kolei wspaniale ubrany dandys, od którego bym oczekiwał jakiejś kulturalnej reakcji, rzuci mi nienawistne spojrzenie albo przejdzie zupełnie obojętne. Szczególnie ta obojętność mnie dotykała. Nieraz ludzie przechodzili zamknięci w sobie jak posągi, mumie. To było bardzo przykre, chociaż z drugiej strony trochę to rozumiałem. Ludzie mają już w pewnym sensie powyżej dziurek w nosie atakowania ich różnymi ideami, różnymi produktami. Po prostu chcą mieć swoją prywatność, święty spokój.

Ale miałem też takich „klientów”, którzy z niekłamanym zainteresowaniem brali ulotkę i nawet się dopytywali o kandydata. Wtedy to była zupełnie inna jakość, inna rozmowa. Na potrzebę werbunku przygotowałem sobie zresztą gotowe formułki: „Pani nie zna tego pana? To jest taki trójmiejski Maradona”. Było wtedy trochę śmiechu, sytuacja stawała się bardziej luźna.

Niektórzy deklarowali, że mają już swojego kandydata, ale wezmą ulotkę i przekażą komuś innemu. A od jednego pana usłyszałem: „Dziękuję, ale moja żona kandyduje więc wybaczy pan, ale będę na żonę głosować”.

Rafał Siemaszko

Na dłuższe dyskusje nie bardzo miałem czas, ale był jeden przypadek, który mnie zastanowił i w pewnym sensie podbudował. Ten człowiek sam do mnie podszedł i powiedział, że on już się zdecydował i w zasadzie nie potrzebuje tej ulotki.

No to niech pan weźmie dla kogoś – zaproponowałem.

Pan  pewnie myśli, że ja na nich będę głosować – on na to.

Nic nie myślę.

Będę głosować na Koalicję Obywatelską, ale wie pan, głosuję pierwszy raz.

Spojrzałem z niedowierzaniem, bo facet miał około pięćdziesiątki.

Pierwszy raz pan głosuje?

Tak, bo wcześniej to nie wydało mi się istotne. Nie wierzyłem, że to cokolwiek da – i spojrzał jakoś tak wymownie. – Ale teraz to chyba ostatni moment: albo wóz, albo przewóz. Muszę się ruszyć.

Kilka osób przekonałem do głosowania na Trzecią Drogę. Było tak, gdy z rozmowy wynikało, że ta osoba nie chce głosować na KO, a jednocześnie wyczułem, że się waha, że nie po drodze jest jej z PiS. Często kończyło się też tak, że mówiłem: „Niech pan/pani idzie i zagłosuje na kogokolwiek, zgodnie ze swoim sumieniem. Przynajmniej wynik będzie prawdziwy”.

Z tej mojej ulotkowej niby-sondy ulicznej wyciągnąłem wniosek, że wybory zakończą się „zgniłym” remisem, może z pewnym wskazaniem na PiS. Tym bardziej że było wiadomo, iż w większości rejonów Polski może być tylko gorzej. Nawet musiałem się trochę mitygować, żeby nie siać defetyzmu wśród rodziny i znajomych.

Na antypisowskie protesty chodzę od początku. I zawsze mnie smuciło, to że widziałem wokół siebie niemal wyłącznie ludzi w moim wieku, plus-minus 10 lat. Natomiast prawie nie było młodych. W czasie tego ulokowania też było widoczne, że oni nie reagują na ten typ agitacji, że nie ma reakcji z ich strony. To mnie trochę zdołowało. Tym bardziej zaskoczyła mnie partycypacja młodych 15 października. To ich przecież w większości było widać w tych komisjach, które pracowały do drugiej-trzeciej w nocy. Myślę, że to oni uratowali te wybory. Wielkie dzięki. Moja prywatna teoria jest taka, że oni po prostu komunikują się innymi kanałami. Agitacja ulotkowa jest dla nich staromodna, może niepotrzebna.

Raz na przystanku SKM Wzgórze św. Maksymiliana próbowałem dać ulotkę młodej dziewczynie. Ona nie za bardzo chciała wziąć i trochę z desperacji wypaliłem: „41 lat temu w tym samym miejscu rozdawałem ulotki wyprodukowane po cichu w domu z kolegami. I wtedy trzeba było sp...ć przed ZOMO, bo to było zupełnie nielegalne. Teraz jeszcze nie jest. Czy pani mi wierzy?”. To był może trochę tani chwyt, ale – jak Boga kocham – to ją przekonało. Wzięła tę ulotkę i obiecała, że przeczyta.

Z tej mojej ulotkowej niby-sondy ulicznej wyciągnąłem wniosek, że wybory zakończą się „zgniłym” remisem, może z pewnym wskazaniem na PiS. Tym bardziej że było wiadomo, iż w większości rejonów Polski może być tylko gorzej. Nawet musiałem się trochę mitygować, żeby nie siać defetyzmu wśród rodziny i znajomych. Wyniki i frekwencja bardzo mnie zaskoczyły. Spełniło się moje marzenie, mój sen ulotkarza. Tak, głosowałem na Rafała Siemaszkę i naprawdę się cieszę, że ten kandydat wszedł do Sejmu. Osobiście go nie spotkałem, nie wiem czy kiedyś spotkam, natomiast ciąży na nim teraz duże zobowiązanie, jak i na całej byłej opozycji. Jeżeli oni nie sprostają temu wyzwaniu, tej odpowiedzialności, no to... nie chcę nawet mówić.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama