W miniony weekend Polacy życzyli sobie nawzajem „wesołych świąt”, po czym – na przekór temu - dołowali się oglądając film Adama McKaya „Nie patrz w górę”. Nielicznym niezorientowanym wyjaśnię pokrótce, że to komedia (sic!) katastroficzna. Para astronomów odkrywa kometę, która za sześć miesięcy trafi prosto w ziemię, unicestwiając na niej, jeśli nie wszelkie życie, to przynajmniej gatunek homo sapiens. Rząd USA, dysponuje wprawdzie wystarczającymi środkami, by temu zapobiec, na przykład rozwalając kometę ładunkiem nuklearnym. Problem w tym, że w post-trumpowskiej Ameryce nie leci już z nami żaden pilot, który mógłby podjąć racjonalne i skuteczne decyzje. Pani prezydent (w tej roli mocno szarżująca Meryl Streep) patrzy tylko na słupki poparcia. Nastawione na dostarczanie łatwej rozrywki media nie traktują tematu na serio, a przeciętni Amerykanie są – jak we wszystkim – skrajnie podzieleni w ocenie zagrożenia. Wielu nie wierzy w istnienie komety, a kiedy ta staje się już widoczna gołym okiem, ich reakcją jest tytułowe: „nie patrz w górę”. A za wszystkie sznurki i tak pociąga chciwy multimilioner, niby-wizjoner, skrzyżowanie Muska z Zuckerbergiem, przyprawione sosem z Bezosa. W tej sytuacji katastrofa jest nieunikniona, nawet jeśli próbują jej zapobiec nieco spowolniony po xanaksie Leonardo di Caprio i nadpobudliwa, ostrzyżona na płetwę Jennifer Lawrence.
Niby nic w tym odkrywczego. Od 30 lat wiemy, że nadciąga katastrofa klimatyczna, ale nie umiemy zrobić nic, co by realnie oddaliło to niebezpieczeństwo. Pandemia pokazała, że nie ma takiej bzdury, w którą nie uwierzą ci, którzy o wszystkich innych mówią, że są zmanipulowani. A jednak farsa z wielkim bum na końcu przemawia do nas mocniej, niż codzienna porcja wiadomości z kraju i ze świata.
A tak w ogóle, jeśli już mamy liczyć na jakiś rząd, to doświadczenie podpowiada, że raczej amerykański niż polski.
Kiedy w drugi dzień świąt Netflix ogłaszał „Nie patrz w górę” swoim filmem nr 1 w Polsce, prowadziłem rozmowę z pewnym bardzo zatroskanym sprawami naszego kraju cudzoziemcem.
– Dlaczego nikt tu się nie przejmuje pandemią? – pytał. – We Włoszech, czy w Belgii pierwsza fala przebiegła dużo gorzej niż w Polsce, ale te kraje wyciągnęły z tego wnioski. A wy macie teraz najgorszą pandemiczną sytuację w Europie, rząd nic z tym nie robi, a ludzie nie protestują. Dlaczego?
Nie bardzo wiedziałem jak mu wytłumaczyć, że od pokoleń Polacy przyzwyczajeni są do tego, że ich życie i zdrowie, to coś, co ofiarowuje się ojczyźnie, a nie coś, o co ta ojczyzna dbać. A tak w ogóle, jeśli już mamy liczyć na jakiś rząd, to doświadczenie podpowiada, że raczej amerykański niż polski. Zarówno w kwestii obrony naszego terytorium, jak i obrony wolnych mediów. I to pewnie dlatego, takie wrażenie zrobił na nas film, w którym kawaleria nie przybyła na koniec z odsieczą, bo nikt nie wydał jej takiego rozkazu.
Zaczęliśmy od tematu życzeń i na nim chciałbym skończyć. Nadchodzi nowy rok. Od jakiegoś czasu z tej okazji popularne stało się składanie – zdawać by się mogło minimalistycznych – życzeń: by kolejne 12 miesięcy nie było gorsze od poprzednich. I co roku to się nie sprawdza. Ja proponuję więc Państwu coś bardziej realistycznego: niech ten nowy, 2022 rok, przynajmniej nie będzie aż taki fatalny, jak się zapowiada.
Napisz komentarz
Komentarze