Jak zauważyła Iwona Ochocka, w sumie w akcji protestacyjnej udział wzięło około 70 miast i miasteczek. Cała akcja była krótka, ale bardzo sugestywna.
- Najważniejsze są te dziewczyny, które straciły życie w wyniku błędów lekarskich – mówiła Iwona Ochocka. - Ale też w wyniku klimatu, jaki został stworzony i nasilony przez rządzącą partię.
Padło pytanie, dlaczego na miejsce protestu wybrano teren przed siedzibą biur poselskich Anny Fotygi oraz Kazimierza Smolińskiego z Prawa i Sprawiedliwości.
- Pierwsza myśl związana z wyborem miejsca akcji, to był szpital – stwierdziła organizatorka. - Bo tam jest oddział ginekologiczno – położniczy. Na tych oddziałach umierają, ja nazywam to wprost – są mordowane kobiety, które idą po pomoc, a wyjeżdżają w trumnach. Tak nie powinno to wyglądać. Na tych oddziałach znajdują się też te kobiety, które w tej chwili drżą o swoje życie, o swoje bezpieczeństwo. Zamiast liczyć na pomoc lekarzy dzwonią do Federy (Fundacja na Rzecz Kobiet), do Aborcyjnego Dream Teamu, dzwonią pod znane sobie strajkowe numery. Uznałam, że na tych oddziałach szpitalnych leżą kobiety, których dobro zawsze było, jest i będzie dla mnie najważniejsze. W związku z tym nie chciałam dokładać im jeszcze dodatkowego niepokoju, stresu i tego wszystkiego, co mogłoby być w związku z tym wydarzeniem.
Iwona Ochocka podkreśliła, że stoją przed biurem posłów PiS, bo to jest biuro przedstawicieli tego rządu, "tej cynicznej władzy, która przez ostatnie 8 lat doprowadziła do piekła kobiet."
Na stronie wydarzenia można było przeczytać, m.in.:
Dorota z Nowego Targu nie żyje, bo nie rozważono przerwania ciąży żeby zapobiec sepsie, której objawy zlekceważono.
Dorota z Nowego Targu nie żyje, bo Ciemnogród wziął górę nad obiektywną, aktualną wiedzą medyczną! Ciężarna przy bezwodziu leżała trzy doby z nogami w górze, bo powiedziano jej, że tak może wody powrócą.
Dorota z Nowego Targu nie żyje, bo złamano podstawowe prawo pacjentki do rzetelnej informacji. Bo ją okłamano. Ją i jej rodzinę. Bo nikt im nie powiedział, że w 20 tygodniu ciąży bezwodzie to praktycznie żadne szanse na żywe urodzenie i duże ryzyko dla jej życia i zdrowia.
Dorota z Nowego Targu nie żyje, bo polskie prawo antyaborcyjne zabija, a z lekarzy czyni politycznych sługusów zamiast ekspertów od ochrony zdrowia.
Dorota nie żyje, bo lekarze się nie buntują.
Tam, gdzie nie ma legalnej aborcji, kobiety umierają w szpitalach, bo personel medyczny, zamiast ratować nasze życie i zdrowie czeka, aż wojewódzki konsultant przyjdzie do pracy i łaskawie zezwoli na zabieg. Żeby potem można było na kogoś zrzucić."
To było bardzo smutne wydarzenie. Kobiety, jakie uczestniczyły w proteście zapytane o powód swojej bytności w tym miejscu mówiły wprost.
- Jestem tutaj żeby pomóc młodym dziewczynom – mówi pani Hanna. - Żeby nigdy już nie powtórzyła się taka sytuacja, jak ostatnio w Nowym Targu. Żeby kobiety uzyskiwały dobrą opiekę i nie były zmuszone do heroicznej walki. Żeby nie musiały umierać. Żeby lekarze w końcu też zaczęli walczyć o te kobiety. Jestem tutaj dla kilku pokoleń mojej rodziny – dla córki, dla dzieci, dla wnuków.
Dwie inne tczewianki dodały, że bardzo źle się dzieje i nie podoba im się to żeby kobiety musiały walczyć, żeby się bały iść do lekarza.
- To jest chore – stwierdziły. - Do lekarza, do szpitala idzie się po zdrowie a nie po śmierć. 33 lata dziewczyna, jedna, druga, trzecia, czwarta... przecież one były zdrowe. Gdyby dostały pomoc od razu, to by żyły.
Inna tczewianka Sylwia przyznała, że wcześniej nie uczestniczyła w protestach, ale teraz zdecydowała się dołączyć do protestujących.
- Aborcja w każdym przypadku jest bardzo tragiczna i jest ciężkim przeżyciem dla każdej kobiety – zaznacza pani Sylwia. - To co teraz się wydarza w naszych szpitalach, to już jest dla mnie zbyt wiele. Uważam, że środowisko lekarskie po prostu naraża życie i zdrowie kobiet. To mi się bardzo nie podoba. To jest absolutnie nieakceptowalne. Ta sytuacja posunęła się stanowczo za daleko. Myślę, że jest tak ogromny nacisk na lekarzy, że oni się po prostu boją przerywać ciąże, gdy jest w pełni uzasadnione, gdy ma to zachować życie kobiety. Została przekroczona pewna granica. Też mam dzieci, trochę w życiu przeszłam w kwestii związanej z medycyną... To nie są łatwe wybory, to są etycznie skomplikowane, trudne materie, ale jak czytam o tych kobietach, które też miały dzieci i po prostu umarły w szpitalu, bo lekarze bali się podjąć decyzje z powodu, władzy, polityki, to jest da mnie niewyobrażalne.
- Spośród kobiecych zarzutów do środowiska ginekologicznego w Polsce, zebranych przez FEDERĘ, wybrałam te, które są - moim zdaniem - najważniejsze - podkreśliła Iwona Ochocka.
To:
1. Antypacjencka, błędna i bardzo wąska interpretacja prawa.
Zewsząd słyszymy, że musi wystąpić bezpośrednie zagrożenie życia osoby w ciąży, by móc zrobić aborcję - to nieprawda. Ustawa nie mówi nic o "bezpośrednim" zagrożeniu życia. Mówi o zagrożeniu zdrowia i życia. Zagrożenie dla zdrowia i życia powinno być interpretowane zgodnie z definicją "zdrowia" Światowej Organizacji Zdrowia, czyli ogólnego dobrostanu (również psychicznego i społecznego, a nie jedynie braku choroby).
2. Płodocentryzm
czyli stawianie na równi albo nawet wyżej ochrony płodu od osoby w ciąży. Bardzo widoczne jest przy wybieraniu postawy wyczekującej na ustanie "akcji serca" płodu, choć znowu nie mamy w ustawie ani w konstytucji zapisów o "ochronie życia od poczęcia" takie jak funkcjonują na Malcie czy w Irlandii przed referendum. To znowu lekarska nadinterpretacja - skrajnie antypacjencka, zagrażająca naszemu zdrowiu i życiu. Ostatnie przypadki śmierci to właśnie przypadki płodocentryzmu - czekania, aż dojdzie do zgonu płodu, by rozpocząć działania ratującej pacjentkę. Tak zmarły Dorota i Iza.
3. Okłamywanie pacjentek
Dorota zmarła również dlatego, że nikt jej nie powiedział prawdy: że bezwodzie poniżej 22 tygodnia ciąży to ryzyko dla jej zdrowia i życia oraz praktycznie zerowe szanse na żywe i zdrowe urodzenie. Zamiast tego Dorota usłyszała, że jak będzie leżeć to wszystko będzie dobrze. Takich sytuacji jest więcej: pani Marina, której nie powiedziano, że płód nie ma główki. Pani od Chazana, która diagnozę o wadach płodu poznała dopiero po konsultacji z innym specjalistą. Niedawna historia pani z Bydgoszczy, u której wykryto zaśniad groniasty i nawet wtedy nie chciano przeprowadzić aborcji i straszono ją wydumanymi konsekwencjami przerwania ciąży.
4. Stygmatyzacja aborcji
Ginekolodzy i ginekolożki w Polsce nie lubią aborcji, nie chcą jej wykonywać, a to ma wpływ na nas - na pacjentki. Negatywny stosunek polskich lekarzy do pacjentek chcących przerwać ciążę potwierdza badanie z 2017 roku. Zdarza się, że ginekolodzy informują organy ścigania o tym, że pacjentka przerwała ciąży. Czy może być coś gorszego niż mieć lekarza kapusia? Zwłaszcza, że własna aborcja nie jest w Polsce przestępstwem!
Podobne akcje protestacyjne odbyły także w Gdańsku i Wejherowie.
Napisz komentarz
Komentarze