Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Muzyczne serce Polski z germańskim epizodem. Powstanie muzeum Opery Leśnej

Jest najpiękniejszym amfiteatrem w Europie. Perłą Sopotu. Miejscem o kryształowej akustyce, osadzonym pośród lasów. Opera Leśna, bo o niej mowa, tworzy już swoje muzeum.

Autor: archiwum Wojciecha Fułka

Prace – mówiąc kolokwialnie – ruszyły z kopyta. Prezydent Magdalena Czarzyńska-Jachim poinformowała właśnie, że Sopot otrzymał 15 mln zł dofinansowania na stworzenie stałej wystawy „Opera Leśna – Muzyczne serce Polski”, która będzie częścią muzeum, mieszczącą się na terenie amfiteatru. Multimedialna wystawa pokaże fenomen sopockiej opery i jej bogatą ponadstuletnią historię. Pieniądze pochodzą z programu regionalnego Funduszy Europejskich dla Pomorza. 

Beata Majka, dyrektor Bałtyckiej Agencji Artystycznej w Sopocie mówi, że Opera Leśna to miejsce, które od 115 lat zachwyca, budzi ciekawość i potęguje kulturalne doznania. Amfiteatr pomógł zbudować Sopot i uczynić z niego światowej sławy kurort. 

Co prawda rozsławił ją przede wszystkim Bursztynowy Słowik i sopockie telewizyjne, a nawet interwizyjne, festiwale piosenki, ale to tylko fragment historii ponad stuletniego obiektu. W muzeum swoje miejsce znajdzie muzyka operowa, która rządziła tu przed wojną, przypomniany zostanie festiwal jazzowy w 1956 roku, a także Orkiestra Wojciecha Rajskiego, związana z amfiteatrem. 

BART zbiera już artefakty, które znajdą się w przyszłym muzeum. Część z nich znajduje się na razie w Muzeum Sopotu, bo na miejscu nie ma jeszcze na nie odpowiedniej przestrzeni. Ale zbiory się powiększają. Artyści albo ich rodziny przekazują np. stroje sceniczne, w których występowali w leśnym amfiteatrze. Swoje kostiumy przekazali m.in. Beata Kozidrak i Andrzej Piaseczny. Syn Wojciecha Młynarskiego, Jan, podarował skórzaną marynarkę taty, którą artysta miał na sobie podczas jednego z koncertów w Operze Leśnej. 

Wielkim orędownikiem postania muzeum jest Wojciech Fułek, autor książki „Od huzarów śmierci do Eltona Johna. 100 lat Opery Leśnej w Sopocie”, jedynej monografii o tym miejscu. Jego zdaniem, historia Opery Leśnej jest bardzo bogata, ale wciąż mało znana i postrzegana głównie przez pryzmat festiwali piosenki. 

– A kto dzisiaj wie, że rekord frekwencji w Operze Leśnej nie padł wcale podczas któregoś z festiwalowych koncertów, tylko przed wojną? To opera „Wolny strzelec” Carla Marii Webera przyciągnęła 22 tysiące widzów. Imponujące – tłumaczy Fułek. I dodaje, że takich ciekawostek jest dużo więcej. 

On sam, jak mówi, przekazał do powstającego muzeum wszystkie swoje zbiory, dotyczące tego miejsca. 

– Gromadziłem je przez kilkadziesiąt lat. W tej kolekcji znajduje się, na przykład, oryginalny, wykuty ze stali miecz, który był rekwizytem podczas jednej z wystawianych przed wojną oper, być może Wagnera. Miecz wykopał podczas prac na terenie amfiteatru jeden z robotników i przekazał go mnie – tłumaczy. 

Wśród przedmiotów związanych z Operą Leśną są zdjęcia, plakaty, katalogi, foldery, identyfikatory. Dzisiaj np. możemy z przedwojennych biletów do Opery Leśnej wyczytać, że nie wolno było wnosić parasoli na teren amfiteatru. Mimo deszczu i braku dachu zakaz był jasny i respektowany. Pewnie dlatego, żeby parasole nie przeszkadzały widzom w oglądaniu spektakli. 

Wojciech Fułek do powstającego muzeum przekazał też swoje płyty, zbierane latami, które nagrywano podczas festiwali i potem sprzedawano.

Takim czarnym krukiem muzycznym w jego muzycznej kolekcji są płyty z finału festiwali jazzowych w latach 1956 i 1957, które organizował m.in. Franek Walicki

Fułek mówi, że rozmawiał już z artystami, którzy też przekażą swoje festiwalowe pamiątki z Opery Leśnej. Wojciech Trzciński, wieloletni dyrektor artystyczny sopockiego festiwalu obiecał pianino, na którym skomponował swoje największe przeboje. Manager Krzysztofa Krawczyka Andrzej Kosmala przekaże strój piosenkarza, uszyty ze skóry w łaty, w którym Krzysztof po raz pierwszy po powrocie ze Stanów Zjednoczonych pojawił się na deskach opery. Irena Santor odda w depozyt swojego Bursztynowego Słowika itd. 

Stanisław Skura, rzeźbiarz, metaloplastyk, nazywany „Sopockim Hefajstosem” wykonywał Bursztynowe Słowiki od pierwszego festiwalu w roku 1961 aż do stanu wojennego (zmarł w roku 1981). Na zdjęciu: Bursztynowy Słowik AD 1976 (fot. archiwum Wojciecha Fułka)

Sam Bursztynowy Słowik, jak dodaje Fułek, miał kilka twarzy, które ta wystawa również pokaże. Dziś już mało kto pamięta, że zwycięzcom przez pewien czas wręczano słowicze statuetki wysokie na prawie półtora metra. Ich „ojcem” był tzw. sopocki Hefajstos, czyli artysta metaloplastyk Stanisław Skura. Te wielkie, wykute słowiki stały przez cały sezon w oknie wystawowym sopockiego domu towarowego przy „Monciaku”. Zachowały się zdjęcia tak dużego słowika i będzie je można zobaczyć na wystawie. Podobnie jak fotografię Czesława Niemena ze słowikiem w medalu, zawieszonym na szyi. 

– Nigdy więcej nie spotkałem się z taką formą słowiczej statuetki – tłumaczy Wojciech Fułek. 

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama