Z obsady dowiadujemy się, że Monika Babicka zagra Putina. Co to za pomysł?
Rzeczywistość sprzed pierwszej wojny światowej, opisana przez Thomasa Manna w „Czarodziejskiej górze”, bardzo skojarzyła mi się z sytuacją, którą przeżywamy na świecie dzisiaj. Pomyślałem sobie, że grzechem zaniechania byłoby, realizując tę opowieść, nie nawiązać do tego, co rozgrywa się za wschodnią granicą. Szykujemy spektakl o naszych czasach, owo powieściowe sanatorium jest u nas miniaturą współczesnej Europy. W jednej ze scen, w trakcie psychoanalitycznego eksperymentu doktora Krokowskiego, kiedy próbuje on znaleźć – nazwijmy to – odwzorowanie mocy, które ze sobą się ścierają, Monika Babicka nie wciela się w rolę Putina, tak jak ja nie gram tu Hitlera. Jedynie reprezentujemy tę energię, która od początku istnienia gatunku ludzkiego pod różnymi nazwiskami: Stalina, Putina, Hitlera i innych, co jakiś czas wraca. Tak do naszej historii, jak i świadomości.
Dokonał pan dość rewolucyjnej adaptacji, ciekawe, co na to powiedziałby Thomas Mann?
Myślę, że byłby zachwycony! Po pierwsze dlatego, że jest sporo humoru w naszym spektaklu. To może nawet, by tak rzec, „wodewil”. Opowieść pełna szyderstwa i ironii, jak to u Manna, który w nieco figlarny sposób, poprzez swój styl, intelekt wnika w wewnętrzny, psychiczny świat bohatera. Za którąś kolejną lekturą „Czarodziejskiej góry” zacząłem to postrzegać niemal jak farsę. Jeśli z autora zdejmie się całą noblowską pompę i spojrzy się na tę jego historię bez kontekstów politycznych, to nagle okazuje się, że miał niesamowite poczucie humoru.
Mann też zaistnieje na scenie?
Owszem, pisarz pojawi w naszym szalonym „wodewilu” o śmierci. W trakcie seansu spirytystycznego, a przewidujemy taki podczas każdego spektaklu, wywołamy ducha Thomasa Manna.
PRZECZYTAJ TEŻ: W Oliwie odbyła się premiera spektaklu „Aisopos”
W jakim celu?
Będzie naszym przewodnikiem po tej opowieści.
„Czarodziejska góra” wyprzedza swoje czasy i opowiada o zjawiskach, które istniały, istnieją i będą istnieć. Autora przywołujemy jako głos, który ma nas obudzić. Który ma nam powiedzieć: Czy nie możemy inaczej załatwiać trudnych spraw?
Nie boi się pan, że tą adaptacją namiesza pan w głowach tym, którzy jeszcze nie czytali książki?
Ci, którzy jej nie czytali, a lubią lekką formę teatru, też znajdą tu coś dla siebie. Tą musicalowo-romansową formą, bo są tu romans, cielesność, erotyka, rodzaj tajemniczych impulsów, które człowiekiem władają, też się nasyci. Nie mając złudzeń, co do tego, że wszyscy znają dzieło Manna, starałem się idee tu zawarte przybliżyć. Przeczytałem tę książkę siedem razy i po którejś lekturze zobaczyłem, że zasłona opada i wyłania się czytelna, prosta konstrukcja. Scenariusz hollywoodzki niemal! Materiał na serial! Ktoś, kto czytał książkę, odnajdzie w naszym spektaklu poetyckość tego dzieła, zawartą tu głębię życia wewnętrznego. Penetrujemy psychikę Hansa Castorpa, sprawdzamy czy ów – w naszym przedstawieniu – młody, statystyczny Europejczyk jest zainteresowany tym, by Europa dalej istniała. A jeśli, to w jaki sposób?
Czytamy w zapowiedzi spektaklu: „Hans Castorp, student politechniki, dla którego ważne jest piwko, bundesliga, dziewczynki i takie tam”.
I nagle dostaje pytania o Europę i świat, o poezję i filozofię. O życie i śmierć. Na dodatek odkrywa, że ma duszę!
PRZECZYTAJ TEŻ: Lato w Teatrze Atelier. Po premierze i przed premierą
Co stało się z pana duszą podczas pracy nad tym spektaklem?
Po lekturze tej książki, po tych długich i intensywnych próbach wiem, że bardzo trudno jest już mnie wyprowadzić z równowagi. Chcę w swoim życiu postawić tylko na miłość i pokój. Jestem pewien, że ludzkość, zjednoczona w konkretnym celu, jest w stanie stworzyć dzieło, które woła o nową, lepszą rzeczywistość.
Napisz komentarz
Komentarze