Piłkarze Lechii przełamali złą serię sześciu kolejnych wyjazdowych porażek w PKO Ekstraklasie. Gdyby spojrzeć tylko przez pryzmat ich gry na wyjazdach, to należałoby spuścić zasłonę milczenia. Na szczęście, liga to także mecze w Gdańsku, a tu Lechia potrafi wygrywać z najlepszymi. Jeszcze jesienią na łamach tygodnika „Zawsze Pomorze” pisaliśmy, że ta drużyna może skutecznie włączyć się do walki o mistrzostwo Polski.
Końcówka 2021 roku i początek tego to zbyt duże straty drużyny trenera Tomasza Kaczmarka, by realnie myśleć o tytule, czy choćby zajęciu miejsca na podium. Do poniedziałkowego meczu (18.04.) Lechia była klasyczną drużyną swojego podwórka, a to trochę za mało, by myśleć o medalu, na który w Gdańsku czeka się od 2019 roku.
Ilu kibiców przychodzi na mecze Lechii Gdańsk?
W Pucharze Polski też nie uda się powtórzyć sukcesu sprzed trzech lat, kiedy to drużyna trenera Piotra Stokowca, choć niegrającą porywająco, na boisku była skuteczna. Już wtedy zastanawiało to, że kiedy Lechia była liderem i miała duże szanse na tytuł, na trybunach stadionu tylko raz, w meczu z Legią Warszawa, pojawiło się 25 tysięcy widzów. Na pozostałych kluczowych spotkaniach Lechii było ich znacznie mniej. Dziś kibice i dziennikarze zachodzą w głowę, dlaczego na Lechię przychodzi coraz mniej widzów. Lutowy hit z Lechem to niewiele ponad 11 tysięcy widzów, pozostałe mecze to widownia na poziomie 4-6 tysięcy, a przecież gdańska drużyna cały czas jest w walce o europejskie puchary. Lechia w tym sezonie tylko raz przegrała na swoim stadionie, w grudniu z Jagiellonią 1:2. Na trybunach Polsat Plus Arena Gdańsk panuje atmosfera sparingowa, bo trudno o inną, kiedy widownia zapełnia się w 1/10 pojemności obiektu. To smutny widok, tym bardziej, że jeszcze niedawno mówiło się o magii pięknego stadionu, zapotrzebowaniu wielkiej rzeszy kibiców na sukces Lechii. Coraz częściej rozmawiają oni o tym, czy nie lepiej byłoby wrócić na stary stadion przy ul. Traugutta.
– Temat frekwencji na Lechii jest złożony – mówi nam Marcin Gałek, spiker na meczach biało-zielonych w Gdańsku. – Na pewno swoje zrobił covid i część ludzi z tego powodu nie chodzi na mecze, sporo spotkań piłkarskich, w tym Lechii, można zobaczyć w telewizji, a za zaoszczędzone pieniądze na biletach można pójść na pizzę – dodaje Gałek.
PRZECZYTAJ TEŻ: Biało-zieloni przeszli Wartę i są blisko pucharów
Zauważa też, że Trójmiasto oferuje dużo więcej atrakcji niż tylko mecze Lechii czy Arki, nie bez znaczenia jest też mnogość imprez sportowych, które często się na siebie nakładają. Jego zdaniem, kluby z różnych przyczyn odpuściły w ostatnich 2-3 latach pracę z kibicami.
– Nie wykorzystuje się potencjału społeczników, którzy bardzo często zapraszali, np. piłkarzy, na festyny i turnieje dzielnicowe – dodaje Marcin Gałek.
Jego zdaniem, cenne dla relacji klub-kibice były okazjonalne akcje z wychodzeniem do kibiców z pączkami w tłusty czwartek, kwiatami na Dzień Kobiet czy z zaproszeniami z okazji walentynek.
Dziś kibic staje się coraz bardziej wymagający, dlatego uważam, że nie tylko trzeba do niego wyciągnąć rękę, ale go za tę rękę przyprowadzić na stadion.
Marcin Gałek / spiker na meczach biało-zielonych w Gdańsku
Arka Gdynia – czy gra o stawkę mobilizuje?
Bardzo podobna frekwencja jest ostatnio na meczach gdyńskiej Arki. Są tu jednak dwie zasadnicze różnice. Żółto-niebiescy grają o stopień niżej niż Lechia, więc 4-5 tysięcy widzów na spotkaniu I ligi nie jest dramatem. Druga sprawa to stadion. Ten przy ul. Olimpijskiej w Gdyni mieści ok. 15 tysięcy ludzi, więc jest znacznie mniejszy od tego w Gdańsku. Jeśli niespełna 5 tysięcy widzów usiądzie na trybunach, to efekt jest inny niż na Polsat Plus Arenie, a puste miejsca nie kłują aż tak w oczy.
Arka ma szansę na większą frekwencję, bo drużyna gra dobrze. Regularnie wygrywa, a to dziś wydaje się mocnym, jeśli nie najmocniejszym, argumentem dla kibica. Gra o najwyższą stawkę – w przypadku drużyny trenera Ryszarda Tarasiewicza jest nią awans do ekstraklasy – mobilizuje widownię, która chce być świadkiem, a nawet uczestnikiem sukcesu. Arka ma na to duże szanse, bo zajmuje trzecie miejsce w tabeli I ligi i tylko dwóch punktów brakuje jej do drugiego miejsca, które daje bezpośredni awans. Jeśli Arce nie uda się go zająć, to – wiele na to wskazuje – gdynianie zagrają w barażach o miejsce w ekstraklasie. To oczywiście nie te czasy, kiedy na decydujące o awansie mecze Arki przychodziło kilkanaście tysięcy widzów, ale stadion miejski w Gdyni ma szanse zapełnić się podobną liczbą kibiców, kiedy w maju ważyć się będę losy awansu Arki do ligowej elity. Sukces żółto-niebieskich może być silniejszym argumentem, by przyjść na stadion, niż inne trójmiejskie atrakcje.
PRZECZYTAJ TEŻ: Ważne zwycięstwo piłkarzy Arki w Kielcach
– Oczywiście, nie jesteśmy do końca zadowoleni. Mimo tego, że, nawet grając w pierwszej lidze, wspiera nas więcej kibiców na gdyńskim stadionie niż niektóre kluby w ekstraklasie, chcemy równać do najlepszych w kraju. Po okresie obostrzeń kibice wracają na stadiony, lecz widzimy, że wydarzenia związane z pandemią mocno wpłynęły na liczbę kibiców odwiedzających stadiony. Oczywiście, dobre wyniki na boisku kształtują frekwencję i wiosną zespół robi wszystko, aby tych kibiców przyciągnąć jak najwięcej, notując świetną serię 8 spotkań bez porażki – mówi rzecznik prasowy Arki Tomasz Rybiński.
– Działania, jakie podejmujemy, w celu zbudowania frekwencji na Stadionie Miejskim w Gdyni, to między innymi: reklama meczów poprzez plakatowanie ponad czterdziestu punktów w Gdyni (włącznie z najbardziej atrakcyjnymi lokalizacjami, takimi jak np. skwer Kościuszki) oraz bezpośrednio na słupach ogłoszeniowych wśród wielu dzielnic miasta (setki plakatów widoczne są również w gdyńskiej komunikacji miejskiej), reklama meczów w TV przy okazji meczów wyjazdowych Arki, reklama meczów wśród patronów medialnych klubu oraz w lokalnych rozgłośniach radiowych, atrakcyjne promocje biletowe, budowanie zainteresowania oraz zasięgów dotarcia do wszystkich kibiców poprzez atrakcyjne materiały wideo publikowane na klubowych kanałach social media, współpraca z zewnętrznymi punktami sprzedaży stacjonarnej, zapraszanie całych szkół, dzieci oraz rodzin na spotkania w dedykowanym „Sektorze rodzinnym”, popularnych „Śledzikach”. Dodatkowo od tego sezonu wprowadziliśmy możliwość wejścia na stadion przy pomocy biletu elektronicznego – dodaje Rybiński.
W Chojnicach brakuje swoich
Chojnice to dziś niespełna 37-tysięczne miasto, które nie oferuje takiej alternatywy dla chodzenia na mecze, co Gdańsk czy Gdynia. Ale tam też czuć zapach sukcesu, bo Chojniczanka to drużyna, która ma bardzo duże szanse powrotu do I ligi.
– Na ostatnim meczu z Motorem Lublin było ok. 2 tysięcy kibiców, to całkiem dobrze, bo na innych spotkaniach było mniej – mówi nam Aleksander, kibic sportowy z Chojnic.
Na ostatnich meczach drużyny było 500-600 widzów. Czy piłkarska Chojniczanka ma konkurenta w walce o kibica? Zdaniem chojnickiego sympatyka tego klubu, raczej nie.
PRZECZYTAJ TEŻ: Kaszubski rewanż w Stężycy. Górą Radunia czy Chojniczanka?
– Mecze futsalowej drużyny Red Devils nigdy się nie nakładają na mecze Chojniczanki. Można pójść tu i tam – dodaje Aleksander.
Poza tym Chojniczanka nie ma żadnego mocnego konkurenta, bo drugą piłkarską drużyną w mieście jest V-ligowy Kolejarz. Jest jeszcze III-ligowa drużyna koszykarska, także Kolejarz, ale i ona nie odciąga kibiców od chodzenia na mecze II-ligowej Chojniczanki.
– Może być tak, że to gra od kilku lat na tym samym poziomie powoduje znużenie kibiców – uważa chojnicki kibic.
PRZECZYTAJ TEŻ: Chojniczanka i Gedania potwierdziły aspiracje do awansów
Druga kwestia to, jego zdaniem, zbyt mała liczba wychowanków w pierwszej drużynie Chojniczanki.
– Wielu z nas uważa, że ta drużyna to armia zaciężna, dlatego myślę, że nawet gdyby grała w III lidze, ale z naszymi chłopakami z miasta i regionu, to ludzie chętniej chodziliby na mecze – dodaje.
Napisz komentarz
Komentarze