Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Młodsi koledzy mówili o nim Nasz Nauczyciel. Pożegnaliśmy profesora Zbigniewa Grucę, chirurga z klasą

Wysportowany, traktujący z szacunkiem młodszych lekarzy i pacjentów. Brawurowy chirurg, który uczył kolejne pokolenia lekarzy. - Śmieliśmy się, że gdyby któryś z nas przyprowadził słonia i uzasadnił, że trzeba przeszczepić mu trąbę z przodu na plecy, profesor by się zgodził - tak mówi o zmarłym niedawno profesorze Zbigniewie Grucy jeden z jego uczniów, dr Aleksander Stanek. 13 kwietnia 2022 r. odbył się pogrzeb zmarłego profesora.
Osoby, które znały profesora Zbigniewa Grucę (z lewej), podkreślają: - Był dowcipny i potrafił się z siebie śmiać (fot. archiwum prywatne)

 

W czwartek, 7 kwietnia 2022 r., w wieku 89 lat zmarł wieloletni kierownik Kliniki Chirurgii Ogólnej, Gastroenterologicznej i Endokrynologicznej Akademii Medycznej w Gdańsku, prezes Towarzystwa Chirurgów Polskich prof. dr n. med. Zbigniew Gruca.
- Widzę go zawsze czynnego, w pozycji stojącej - wspomina prof. dr n. med. Grażyna Świątecka, kardiolog, przez 12 lat kierownik II Kliniki Chorób Serca w Szpitalu Klinicznym nr 3, (zwanym szpitalem na Łąkowej). - Był bardzo dobrym chirurgiem. Wybijał się za czasów prof. Zbigniew Kieturakisa, potem był prawą ręką prof. Zdzisława Wajdy. Uczynny, zawsze można było z nim wszystko dla dobra pacjentów załatwić. To bardzo ważne, gdy pracuje się w jednym szpitalu.
Jeden ze znajomych mówi o profesorze Grucy - łobuziak na poziomie. Profesor Świątecka potwierdza - był trochę rozrabiaką, ale w takim dobrym znaczeniu tego słowa. Nie stwarzał konfliktów.
- Umiał się bawić. Był człowiekiem dowcipnym, z klasą - potwierdzają lekarze, którzy przez lata współpracowali z profesorem.

Przede wszystkim był jednak brawurowym chirurgiem i nauczycielem kilku pokoleń gdańskich chirurgów, którzy przewinęli się przez nieistniejący już szpital kliniczny na rogu ulic Kieturakisa i Łąkowej w Gdańsku - Aż 95 proc. składu Kliniki przewinęło się przez Studenckie Koło Naukowe - opowiada dr Aleksander Stanek.- Jako studenci nauczyliśmy się szyć, nastawiać złamania, gipsy, asystować, badać chorych, zbierać wywiady. Szefem tego koła przez dobre 25 lat był prof. Gruca.
Nie przypominał „nadętych” profesorów, oddzielających się wysokim murem od studentów i młodych lekarzy. Właśnie wrócił z Nigerii, jeździł samochodem zachodniej marki, volkswagenem golfem, palił fajkę, wokół niego roznosił się zapach amfory. Do pracy przyjeżdżał na godzinę 9, tak jak w Cardiff, gdzie wcześniej był na stażu. Od młodych lekarzy też nie wymagał podpisywania listy obecności. Wiedział, że nikt nie zaprotestuje, gdy trzeba będzie pozostać w pracy do północy.
- Koledzy mówili o nim Nasz Nauczyciel - wspomina dr Stanek. - Zwracał nam uwagę zawsze w bardzo wyważony, delikatny sposób. Kiedyś i mnie zaprosił do siebie, zamknął drzwi, postawił herbatę i tak opieprzył, że w pięty poszło. Miał oczywiście rację. Uczył nas kindersztuby i umiał zachęcić do chirurgii. Śmieliśmy się, że gdyby któryś z nas przyprowadził słonia i uzasadnił, że trzeba przeszczepić mu trąbę z przodu na plecy, profesor by się zgodził. Sam przecież był brawurowym chirurgiem.
Tak, jak jego mentor - prof. Zdzisław Kieturakis - wymagał szacunku dla pacjentów. Młodego lekarza, który zwracał się do chorych "babciu", "dziadku" spytał na korytarzu o powiązania rodzinne z pacjentami. - Skoro nie jest pan wnukiem, proszę odnosić się do chorych z szacunkiem - oznajmił.

 

Uczył nas kindersztuby i umiał zachęcić do chirurgii. Śmieliśmy się, że gdyby któryś z nas przyprowadził słonia i uzasadnił, że trzeba przeszczepić mu trąbę z przodu na plecy, profesor by się zgodził. Sam przecież był brawurowym chirurgiem.

dr Aleksander Stanek / chirurg

Niewielu wie, że profesor Gruca był czynnym zawodnikiem GKS Wybrzeże i przez pewien czas grał w koszykówkę w pierwszej lidze. Całe życie grał w tenisa. Brał także udział w meczach w piłkę nożną „Łąkowej” ze Szpitalem Wojewódzkim. - Atrakcją meczu była beczka piwa, zdobywana w czasach komuny z dużym trudem - mówi dr Stanek. - Kolega Marek Dobosz zdobył gdzieś pieczątkę z napisem „Klub hodowców kaczek”. A ja pisałem na maszynie pismo do browaru o sprzedaż piwa, podpisując się jako prezes tegoż klubu. Gruca zawsze grał w ataku. Był już łysy, podobnie jak inny nasz kolega, dziś szef urologii w jednym ze szpitali. Siedziałem na trybunach, zobaczyłem piłkę na polu karnym i krzyknąłem do kolegi „wyskocz łysy”! Okazało się, że na polu karnym był akurat prof. Gruca. Nie obraził się, ale koledzy przez lata mi to przypominali.
Osoby, które znały profesora, podkreślają: - Był dowcipny i potrafił się z siebie śmiać. Wręcz był też duszą towarzystwa. Przed trzema laty wraz z żoną uczestniczył w imprezie klinicznej na 160 osób. Jeszcze miesiąc temu był w pełnej kondycji umysłowej. Był uczciwy wobec siebie. I grzeczny wobec ludzi. Nie podniósł głosu na nikogo. Umiał słuchać ludzi. Miał czas, by z nimi porozmawiać. - To nazywało się u nas kulturą kliniczną - twierdzi dr Aleksander Stanek.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama