Mógł się podobać. Jedna z fanek dopadła go kiedyś po spektaklu w gdańskim Teatrze Wybrzeże i, wymachując nożem, dramatyzowała: „Jeśli mnie pan nie zechce, zabiję się!”. Ze stoickim spokojem wyjął jej ten nóż z ręki: „Piękny, z monogramem” – rzekł tylko. „Nie żal pani niszczyć tak cudownej zastawy stołowej?”.
Taki był. Mowa o Edmundzie Fettingu, właśnie minęła 21. rocznica śmierci tego wybitnego aktora.
Mieszkał we Wrzeszczu, na Matejki. Pokój, który zajmował, był odzwierciedleniem jego niepowtarzalnego stylu.
– Wszystko „ą-ę przez bibułkę”. Klasa i kultura, więc my z Mundziem bardzo kulturalnie sobie popijaliśmy. W przeciwieństwie do nas – nigdy nie miał kaca – wspominali po latach z zachwytem starzy aktorzy, którzy wpadali doń na małe, eleganckie przyjęcia.
Brawurowo improwizował na pianinie w Rudym Kocie, choćby szlagier „Całuję twoją dłoń, madame”. Wypatrzyła go tam kiedyś młoda Osiecka. Zakochała się natychmiast. Potem napisała dla niego balladę „Nim wstanie dzień” do filmu „Prawo i pięść”.
Do legendy przeszły chyba wszystkie jego role, które zagrał na gdańskiej scenie. Zwłaszcza Raskolnikow w „Zbrodni i karze” w reżyserii Zygmunta Hübnera. Pisano:
„Grać histeryka, marzyciela i monomana, ściganego przez zjawy zamordowanych i przez policję – i nie nadużywać ekspresji gestu, nie wskakiwać w naiwne efekty – to tak samo świadczy o pewnej ręce reżysera, jak o znacznej dojrzałości młodego przecież aktora”.
Albo:
„Edmund Fetting, młody aktor, o którym chyba jeszcze nie raz przyjdzie nam pisać, był rewelacją tego przedstawienia”.
Entuzjastyczne recenzje zbierał po każdym przedstawieniu. Trudno uwierzyć, że wielki Aleksander Zelwerowicz, gdy Fetting zdawał egzamin aktorski, miał mu powiedzieć: „Pan się do teatru nie nadaje, bo pan jest zbyt smutny...”.
Napisz komentarz
Komentarze