Być może Prawo i Sprawiedliwość ogłosi nazwisko swojego kandydata tuż przed 11 listopada, Świętem Niepodległości. A skoro to data historyczna, więc – jak spekulują media – może prezes zdecyduje się na historyka, szefa IPN, a wcześniej dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, które „porządkował” przed kilkoma laty zgodnie z polityką historyczną uznawaną przez PiS.
Sam Karol Nawrocki o starcie w wyborach prezydenckich mówi krótko: Jestem gotowy, by służyć Polsce… I dodaje, że to nie jest kwestia ambicji, tylko odpowiedzialności za kraj.
Apolityczny w stylu PiS
Prezes IPN nie może należeć do partii politycznej. I dr Karol Nawrocki nie należy. Ale od lat wiadomo, je jego pojęcie patriotyzmu jest bliskie tego patriotyzmu jaki wyznaje Jarosław Kaczyński.
Większość Polaków o Karolu Nawrockim usłyszała po raz pierwszy w 2017 roku, kiedy Prawo i Sprawiedliwość przeforsowało jego kandydaturę na stanowisko dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Karol „Odnowiciel”, jak o nim mówiono, miał zmienić politykę historyczną w tej placówce na modłę PiS. I to robił. Zresztą, jeszcze jako pracownik IPN przed objęciem dyrektorskiego fotela w muzeum, też dał się poznać jako zwolennik PiS-owskiej narracji historycznej.
W Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku niemal od razu przystąpił w wprowadzenia zmian, zwłaszcza w wystawie stałej, autorskiej. Pojawiły się m.in. fragmenty ekspozycji, dotyczące rotmistrza Witolda Pileckiego, ojca Maksymiliana Kolbego i rodziny Ulmów. Wywołało to mnóstwo kontrowersji. Autorzy pierwotnej wystawy te zmiany traktowali „jako ingerencję polityczną w przekaz ideowy wystawy oraz naruszenie praw autorskich". Sprawa stała się przedmiotem sądowego sporu.
To pod jego rządami usunięto m.in. podsumowujący wystawę film („Dyptyk”), który przedstawiał historię świata po wojnie. W to miejsce wstawiono film IPN-u pt. „Niezwyciężeni”, animację o bohaterstwie Polaków podczas wojny. Pojawiło się też „okienko" w ścianie, przez które miało być lepiej widać Irenę Sendlerową, schowaną rzekomo wcześniej za... hydrantem.
Dyrekcja miała też niebanalne pomysły na promowanie historii. Z okazji 77. rocznicy bitwy o Monte Cassino muzeum wypuściło kontrowersyjne gadżety. W kolekcji znalazły się na przykład skarpetki z cytatem ze słynnej pieśni o makach, które „piły polską krew”. Oburzyło to wiele osób, które uznały, że taki gadżet bruka pamięć o bohaterach.
Głośno było też o innym pomyśle promocji muzeum poprzez wspieranie komercyjnych gali bokserskich w Polsacie. Logo muzeum umieszczano w środku ringu, a dyrektor, niegdyś sam bokser, a teraz fan tego sportu, wręczał wyróżnienia pięściarzom.
Podczas gali Kaszubskiego Gryfa Pomorskiego Rocky Boxing Night w Wielkim Klinczu tak tłumaczył to zaangażowanie: – Nauczamy historii wszędzie tam, gdzie ludzie chcą o tej historii słuchać, gdzie chcą przyjmować naszą wiedzę. Mamy w historii polskiego sportu wspaniałą kartę bokserską – mówił.
„Niebezpieczne związki”
Sam jako chłopak z gdańskiej dzielnicy Siedlce był w młodości aspirującym piłkarzem i bokserem. Teraz media docierają do anonimowych świadków, którzy opowiadają o jego dawnych i obecnych „niebezpiecznych związkach”.
Na początku września tego roku „Rzeczpospolita” opisała takie „niebezpieczne związki” Nawrockiego, wskazując, że prezes IPN ma bliskie relacje z Patrykiem Masiakiem, człowiekiem o pseudonimie Wielki Bu. To zawodnik freak fightów, który w przeszłości miał być „kryminalistą”, „skazanym za porwanie” i który – jak pisały media – „siedział w celi dla niebezpiecznych więźniów, a prokuratura wiąże go z trójmiejskim gangiem sutenerów”.
W rozmowie z gazetą Nawrocki podkreślił, że Masiaka poznał kilkanaście lat temu na sali bokserskiej, ponieważ w młodości trenował pięściarstwo.
– Wiele lat się nie widzieliśmy, tak więc nie odniosę się do kwestii kryminalnych. Nie mam o nich pojęcia – mówił.
Ale to Wielki Bu chwalił się w mediach społecznościowych tą znajomością. Na początku sierpnia zamieścił na Instagramie zdjęcie i podpis: „Takie tam z prezesem IPN na kawce. Mądrego to zawsze dobrze posłuchać”.
Opublikował też inny wpis, który jeszcze mocniej wskazuje na zażyłość z prezesem IPN” – zaznacza „Rzeczpospolita”. Wówczas Wielki Bu napisał: „ciężko było nie skorzystać z zaproszenia, więc skoro i tak byłem w stolicy, wpadłem zobaczyć jak się Karolowi szefuje w tej instytucji". Zamieścił też zdjęcie z Nawrockim w jego gabinecie.
Sam Nawrocki sugestie mówiące o jego niejasnej relacji z byłym gangsterem uznał za absurdalne.
– Od kilku lat jestem osobą publiczną, sprawdzaną w wielu postępowaniach dostępu do informacji, w tym ściśle tajnych. Nie mam pojęcia, jak jeden z setek zawodników, z którymi skrzyżowałem rękawice, mógłby wpływać na moje decyzje – oznajmił.
Ani dobrze, ani wcale...
W przypadku szefa IPN trudno namówić kogoś na rozmowę, nawet pytając o same zalety.
– Nie, dziękuję – odpowiedział krótko np. Aleksander Masłowski, były rzecznik Muzeum II Wojny Światowej w czasach Nawrockiego. – Nie jestem zainteresowany rozmową – uciął negocjacje.
Na rozmowę zgadza się dr Janusz Marszalec, historyk i zastępca dyrektora Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, który spotykał się wielokrotnie z Karolem Nawrockim. Ale te kontakty sprowadzały się głównie do sporów.
– Obaj wywodzimy się z IPN-u i wiele nas dzieli – sprawa Muzeum, pojmowanie patriotyzmu, ale nie tylko. Ja byłem zawodnikiem wagi lekkiej, a on wagi ciężkiej – tłumaczy. I po chwili dodaje: – Ale to człowiek wielu talentów.
– Pan mówi to z przekąsem? – pytam.
– Nie.
– A jakie to są talenty?
– Widać gołym okiem, że to mistrz autoreklamy, potrafi też zjednywać sobie ludzi, szybko się uczy. Gdy zostanie namaszczony jako kandydat na prezydenta przez Prezesa JK na pewno nie będzie nudnej kampanii. To człowiek, który świetnie czuje się w sporze, najbardziej w bezpośrednim zwarciu. Niestety, wtedy się zapomina. Byliśmy w sporze sądowym o zmiany na wystawie. Konflikt był poważny. I każda ze stron, zarówno on, jak i ja, staraliśmy się zachować zasady fair play. Ale Karol je przekroczył, kiedy pozbył się z pracy głównej księgowej Ewy Joszczak, oskarżając ją o nielojalność. Dowodem na to miały być zrobione przez wysłanego przez niego „wywiadowcę” zdjęcia w cukierni Pellowskiego w Gdańsku. Na zdjęciu byłem ja i Ewa. Skoro zdecydował się podglądać swojego pracownika i mnie, pokazuje, że jest zdolny zrobić bardzo dużo, aby wygrać... Poza tym nie wytłumaczył się jeszcze z ośmiu tysięcy katalogów Muzeum, które przez sześć lat były „półkownikami", bo wstęp do nich napisał prof. Machcewicz. A później, w tajemniczych okolicznościach zniknęły z magazynu muzealnego, bez śladu w dokumentach. Sprawą zajmuje się prokuratura. Przypuszczam, że zostały po prostu zniszczone. To strata przeszło 300 tysięcy złotych. Swój potencjał, żyłkę społeczną i zdolności mógłby lepiej wykorzystywać, woli jednak przy pomocy powierzonych mu instytucji i patriotycznych haseł budować swoją karierę – kończy wypowiedź Janusz Marszalec.
Zdolny do wszystkiego
– Jest zdolny do wszystkiego – mówi o nim w WP Mariusz Wójtowicz-Podhorski, były współpracownik Karola Nawrockiego. „Szef stosujący mobbing, intrygant przypisujący sobie zasługi innych, wreszcie człowiek, który dla autopromocji zrobi wszystko” – tak go charakteryzuje. Jego zdaniem, Nawrocki miał nie być zainteresowany badaniami archeologicznymi na Westerplatte. Miał stwierdzić, że „nie interesuje go wykopywanie kolejnych guzików, bo nie ma na to miejsca w muzeum”. „Znamienne, że Nawrocki jako dzwonek w telefonie miał ustawioną melodię z serialu «House of Cards»” – opowiada Wójtowicz, dodając: „Nawrocki to polski Underwood. A przynajmniej takie miał wyobrażenie o sobie i czerpał z serialu wzorce. Gdy został dyrektorem Muzeum II Wojny Światowej, nawet zbytnio nie ukrywał, że to tylko droga do celu. I że mierzy znacznie wyżej”.
I dalej opowiada w WP Wójtowicz-Podhorski: „Można powiedzieć, że Karol Nawrocki też jest zdolny [jak Underwood – red.]. Zdolny do wszystkiego. Czy jest dobrym organizatorem? Wydaje mi się, że niemal każdy, kto trafiłby na takie wysokie stanowiska jak dyrektor MIIWŚ czy prezes IPN, równie świetnie by sobie poradził. Inaczej oznaczałoby to, że musiałby być wyjątkowo nieudolny” – puentuje swoją myśl.
Na pytanie dziennikarzy, dlaczego teraz mówi o Nawrockim, odpowiada: „Powody są dwa. Pierwszy jest taki, że uważam, iż byłem ofiarą mobbingu ze strony Karola Nawrockiego. Długo to wypierałem, nie jestem typem ofiary. Uznałem, że trzeba żyć dalej. Przetrawiłem to i uważam, że tu nie chodzi już tylko o mnie, ale też o innych. Ważne jest, by Nawrocki nie mobbował już kolejnych osób, a wiem o innych, które tego doświadczyły. Po drugie – Karol Nawrocki jest faworytem na kandydata PiS-u w wyborach prezydenckich. Uznałem, że ludzie muszą się dowiedzieć, jaki on jest naprawdę. Choćby po to, by w przyszłości nie mówiono, że nikt przed jego wyborem nie ostrzegał”.
W rozmowie z nami Mariusz Wójtowicz-Podhorski odpowiada jednak krótko, że już nie będzie mówić o Karolu Nawrockim, bo wszystko co miał na jego temat do powiedzenia, powiedział.
– Przez cztery lata nikt mnie nie chciał słuchać. Teraz wyjawiłem szczerą prawdę. Wszystko co mówię, jest udokumentowane. Są maile i świadkowie, odpowiada na pytanie – czy się nie boi?
Do zarzutów formułowanych przez niego, odniósł się sam dr Nawrocki w obszernym wpisie na portalu X. Zaczyna się wpis tak: „W spokoju ducha, kończąc dzień, robię prasówkę. I choć to sprawa nie dla doktora nauk humanistycznych, a zupełnie innej specjalizacji, kilka faktów dodam od siebie – skoro mój dzwonek w telefonie budzi zainteresowanie opinii publicznej”. Potem informuje, że zawsze walczył o Westerplatte – logistycznie, finansowo, publicznie. I również, że w ciągu ponad 10 lat sprawowania funkcji kierowniczych nigdy nie pozwano go o mobbing. Wyjaśnia przyczynę rozstania z Wójtowiczem-Podhorskim.
„Moja ostateczna decyzja o rozstaniu z Panem Mariuszem, wynikała z sytuacji, w której sprywatyzowane artefakty z Westerplatte przetopił na nóż. Zrobił z tego film i chciał sprzedać ten nóż – kolegom i koleżankom z pracy – za 10 tys. złotych:) I najważniejsze! Te medialne popisy i pomówienia to nic w porównaniu z tym, co Pan Mariusz zrobił narodowemu Bohaterowi – majorowi Henrykowi Sucharskiemu” – wskazuje Nawrocki. „Na podstawie trzech anonimowych relacji (!) w swojej książce [„Westerplatte 1939. Historia prawdziwa” – red.] napisał, że Pan Major miał kiłę, jasno insynuując że wynikała ona z „wyjątkowej słabości” do swojego adiutanta (Józefa Kity – kolejnego Bohatera Westerplatte)”.
I na koniec Nawrocki pisze, że Wójtowicz nie pojechał do USA, bo nie znał języka anielskiego. Nie został wicedyrektorem, bo jest inżynierem krajobrazu, a nie historykiem. Swój wpis szef IPN kończy bogobojnie: „Boże miej w opiece ludzi niosących każdego dnia grzech zazdrości. Wybacz im”.
Ciąg dalszy nastąpi? Zobaczymy.
Napisz komentarz
Komentarze