Zwłaszcza Złote Lwy dla „Zielonej granicy” Agnieszki Holland były zaskoczeniem. Bo o tym filmie niewiele mówiono podczas festiwalu.
A konferencje prasowe po pokazie przypominały raczej wiec polityczny, bo brali w nich udział także aktywiści, niż dyskusję o artystycznym dziele. Samej Agnieszki Holland i polskich aktorów z tego filmu w Gdyni nie było. Holland była też wielką nieobecną podczas gali. Odczytano za to jej mocny list. Napisała m.in.:
„Nienawistna, podsycająca strach propaganda nie prowadzi do rzeczywistego rozwiązania kryzysu. Ani geopolitycznego, ani humanitarnego. Służy zapewne doraźnym celom wyborczym, ale roznieca nastroje ksenofobii, rasizmu i nacjonalizmu, które rozlewają się już po całej Europie i prowadzą do jej szybkiego brunatnienia. Polska staje się znów polem, gdzie faszyzujące grupy obywateli z biernym przyzwoleniem państwa organizują pogromy na ludzi o innym kolorze skóry, ale i na tych, którzy ich ratują i pomagają im, płacąc za to często najwyższą cenę”.
CZYTAJ TEŻ: Złote Lwy 49. Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni dla filmu „Zielona granica”
Publiczność w gdyńskim Teatrze Muzycznym, w sobotni wieczór, przyjęła werdykt wstrzemięźliwie, słabymi oklaskami. Chociaż film jest dobry i ważny, to w tym roku nie był najlepszy. Najlepsza była „Dziewczyna z igłą”. I to ona rozbiła bank z nagrodami.
Podczas piątkowej Młodej Gali obraz Magnusa von Horna wyróżniano 5 razy. A podczas dużej gali ta polsko-duńska produkcja otrzymała aż 6 ważnych statuetek. Absolutnie się należało. Bo to dzieło kompletne – ze świetnym scenariuszem, dobrą reżyserią i wspaniałym aktorstwem. To film, który jednocześnie przeraża, ale też fascynuje. Aż żal, że nie jest polskim kandydatem do Oscara, tylko duńskim.
Polski kandydat do Oscara - „Pod wulkanem” Damiana Kocura - na tym festiwalu poniósł porażkę. Wyjechał tylko z jedną nagrodą dla ukraińskiej aktorki. Sofiia Berezovska otrzymała ją za profesjonalny debiut aktorski.
Sandrze Drzymalskiej – aktorce pochodzącej z Wejherowa (to był zresztą jej festiwal) nagroda za główna rolę kobiecą absolutnie się należała. Ale czy za Bronkę w „Białej odwadze”? Większość stawiała, że otrzyma ją za Simonę w filmie Adriana Panka „Simona Kossak”.
Dziwiła też trochę nagroda za najlepszą rolę męską. Jacek Borusiński w filmie „Wróbel” zagrał urzekająco, ale w tej konkurencji miał mocnych przeciwników – jak Tomasz Włosok, który w filmie „Kulej. Dwie strony medalu” zrobił kawał dobrej roboty, czy Marcin Dorociński, który w „Minghun” pokazał swoją inną, aktorską twarz.
Jednym z festiwalowych zwycięzców jest też „Biała odwaga” Marcina Koszałki. Film otrzymał 4 nagrody w tym za reżyserię i dla aktorów Sandry Drzymalskiej i Juliana Świeżewskiego (najlepsza rola drugoplanowa).
Ale tam gdzie są zwycięzcy, muszą być też pokonani.
„Minghun” Jana P. Matuszyńskiego z Marcinem Dorocińskim, który podobał się publiczności (po projekcji było wiele podziękowań dla ekipy za to kino) wyjechał z Gdyni bez nagród. Podobnie jak bardzo dobrze zrobiony „Kulej. Dwie strony medalu”. Może film „nie znalazł się na festiwalowych deskach”, bo otrzymał jedną, branżową nagrodę, ale to było mało. Publiczność, która po pokazie klaskała ponad osiem minut, mogła podczas gali czuć niedosyt w związku z nagrodami dla filmu Xawerego Żuławskiego.
Po raz pierwszy wręczono nagrodę „Szafirowe Lwy”. Wygrały „Rzeczy niezbędne” w reżyserii Kamili Tarabury.
Platynowe Lwy otrzymał Wojciech Marczewski, który powiedział m.in: - To piękna nagroda, ale nie zamierzam nic kończyć.
To był dziwny festiwal. Gwiazd polskich od samego początku jak na lekarstwo. A jeśli już przyjeżdżały to na chwilę i wyjeżdżały. Podobnie było na gali, że trzeba było wytężyć wzrok, żeby zobaczyć znaną twarz. I ci, którzy stali przy czerwonym dywanie wypatrując swoich ulubieńców, czuli się pewnie rozczarowani.
Prowadzący galę aktorzy młodego pokolenia Zofia Jastrzębska i Michał Sikorski nie mogli się na scenie „nagrać”. A przecież nie o to w prowadzeniu gali chodzi.
Aż się chce powtórzyć Grażyno Torbicko wróć…
Napisz komentarz
Komentarze