Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

W 1939 r. lokalne gazety namawiały do gromadzenia zapasów wojennych na 2 tygodnie

Choć daleko mi do czarnych scenariuszy, to jednak czasem zastanawiam się, jakie zapasy przygotowałbym na chwilę taką jak ta, która nadeszła o świcie 1 września 1939
W 1939 r. lokalne gazety namawiały do gromadzenia zapasów wojennych na 2 tygodnie

Autor: archiwum

„Biały krzyż” z 1968 roku to jedna z najważniejszych piosenek zespołu Czerwone Gitary. Autorami utworu byli Janusz Kondratowicz i pochodzący z Gdańska Krzysztof Klenczon. Wielu pamięta jeszcze wykonanie „Białego krzyża” na festiwalu w Sopocie. Piosenka mówi o marszu, walce, poświęceniu, ale ciekawe, kto wie, co jedli jej bohaterowie ścierający się w 1939 roku w szeregu potyczek i walk obronnych na Pomorzu.

„Jak rozpętałem drugą wojnę światową”, znany i lubiany film o strzelcu Franku Dolasie, który dla wielu jest obrazem losów żołnierza polskiego omija kwestię żywienia w polskim wojsku, a sceny związane z bogatą, egzotyczną kuchnią północnej Afryki są raczej dowodem na to, że cwaniak, jakim niewątpliwie jest Dolas, poradzi sobie w każdej sytuacji, a nie na to, że posiadał on umiejętności pozwalające atrakcyjnie nakarmić oddział Legii Cudzoziemskiej. Trzeba przy tym podkreślić, że jedynym odniesieniem narodowym rzeczonego odcinka jest fragment dotyczący pyz lub zalewajki, czyli bardzo prostej zupy, którą przyrządzamy zalewając kartofle ugotowane z listkiem, zielem i zieleniatką, żurem, czyli produktem powiązanym z wypiekaniem chleba, co czyniono w większości gospodarstw.

Nasza wiedza o walkach na terenie Kaszub, Pomorza ogranicza się do tego, że nasi żołnierze walczyli dzielnie i przeciwstawiali się hitlerowskiej nawale ze wszelkich sił, a ci, którzy chcieli ich wesprzeć brali do ręki nawet kosy przekute na sztorc, nie wiemy natomiast, czym II RP karmiła swoich żołnierzy.

Fot. Archiwum

***

Instrukcje żywieniowe w formacjach ówczesnego Wojska Polskiego przewidywały na wypadek wojny zwiększone należności wojenne

Należność ta przysługiwała wszystkim szeregowym z poboru (niezawodowym), którzy pełnili czynną służbę w tak zwanym obszarze operacyjnym. Teoretycznie rzecz biorąc, bo w warunkach wojennych różnie to bywa, to właśnie tym szeregowcom przysługiwał dodatek dla walczących.

Ich racja żywnościowa składała się z 850 g chleba żytniego, 300 g mięsa wołowego i 40 g dostępnego tłuszczu. Dodatkowo, powinni byli otrzymać, w formie posiłku ciepłego, aż 700 g kartofli, 150 g jarzyn, 25 g soli, 12,5 g cebuli, 10 ml octu (chyba dla smaku), 1 g włoszczyzny suszonej, 1/2 g korzeni (ziele angielskie i listek laurowy), a także 10 g mąki do zaklepania. Zestawienie to wydaje się dziwne, ale to norma, która przewidywała to, ile produktów ma zapewnić intendentura, by kuchnia mogła przygotować pożywne posiłki. Do picia żołnierze z pierwszej linii powinni byli otrzymać 2 porcje konserwy kawowej po 25 g.

Wielu żołnierzy paliło, więc w ramach racji wojennych otrzymywali 10 papierosów dziennie. Do tego, na dekadę powinni byli otrzymać dwa pudełka zapałek i 2 paczki bibułek do zwijania papierosów, po 50 sztuk w paczce.

Choć w czasie wojny, ciężkich walk, bywa z tym ciężko, ale co do zasady każdy szeregowy powinien był dostać 5 g mydła na dzień.

***

Oprócz racji wojennych, żołnierz powinien był otrzymywać racje rezerwowe na wypadek odcięcia oddziału w boju od zaplecza, co w przypadku wojny 1939 roku, gdy oddziały piechoty były często separowane od taborów przez lotnictwo lub szybko manewrujące zmotoryzowane i pancerne oddziały niemieckie było bardzo częste, więc niejednokrotnie żołnierze żywieni byli tym, co udało się doraźnie pozyskać w miejscu postoju.

Rezerwowa należność przeznaczona była na potrzeby wszystkich osób, które znalazły się w warunkach nadzwyczajnych, a więc przede wszystkim operacji wojskowych skutkujących problemami transportowymi. Zgodnie z przedwojennymi regulaminami, należności żywnościowe rezerwowe „R” powinny być wydawane wyłącznie na rozkaz dowódcy oddziału, który z chwilą ich wydania powinien rozważać ich niezwłoczne uzupełnienie do poziomu pełnej należności wojennej, tak by zapewnić odpowiedni zastrzyk energii dla walczącego żołnierza. Oczywiście, możliwość takiego uzupełnienia w chwili, gdy oddział był związany walką stawała się znikoma. Warto przy tym dodać, że przedwojenne regulaminy pozwalały na naruszenie racji rezerwowej dzień po dniu postu – nieotrzymaniu racji żywnościowej.

Na należność rezerwową składało się 300 g sucharów, 200 g konserwy mięsnej, 2 porcje konserwy kawowej po 25 g, 15 g soli i 10 papierosów.

Co ciekawe, żołnierze frontowi mieli prawo do porcji żywności wojennej niezależnie od spożycia porcji rezerwowej, czyli w przypadku pojawienia się kuchni polowych powinni otrzymać również normalny posiłek.

(fot. Archiwum)

Kolejną ciekawostką jest to, że nieuprawnione spożycie porcji rezerwowej skutkowało dochodzeniem od żołnierza jej wartości zarówno materialnie jak i dyscyplinarnie.

Choć walki na Pomorzu nie wiązały się z planowanymi przerzutami wojsk, to jednak regulamin wojskowy przewidywał również należność podróżną.

Była ona sucha, bo i jak rozpalać ogień w wagonie, i składała się ze zwiększonej racji chleba żytniego w ilości 1300 g, 40 g tłuszczu (posmaruj 1/5 kostki masła chleb większy niż sprzedaje się obecnie), 180 g kiełbasy świeżej lub 150 g mięsa wędzonego bez kości, lub 210 g mięsa wędzonego z kością, lub 120 g kiełbasy suchej w typie salami (jakby ono było suche), lub 150 g sera świeżego (bryndzy), lub 150 g słoniny, lub 180 g konserwy mięsnej, lub 300 g kiszki krwawej, lub 450 g kiszki kaszanej, albo 50 g marmolady wieloowocowej. Każdy otrzymywał 2 porcje konserwy kawowej po 25 g, palący – jak wspomniałem - na 10 sztuk, myjący się mogli liczyć na 5 g mydła.

***

Wojsko Polskie było dobre dla wielu. W regulaminach wojskowych przewidywało specjalne dodatki dla rekrutów, osób zagrożonych epidemią, ciężko pracujących, asystujących, walczących i dodatek specjalny.

Dla przykładu, każdy rekrut zmobilizowany pod koniec sierpnia 1939 powinien był dostawać dodatkowo 200 g chleba żytniego i 10 g tłuszczu.

Należności żywnościowe żołnierzy z 1939 roku to jedno, a polityka państwa to drugie.

Pomijając cały okres międzywojnia i jego układy polityczne stwierdzić należy, że w głowy mieszkańców II RP wtłoczono przekonanie o jej mocarstwowości, które wiązało się z tym, że jeszcze w przededniu wojny powszechnie publikowano hasło „Nie damy się odepchnąć od morza”.

Mimo wzrastającego napięcia, mimo incydentów na granicach, ówczesne władze reprezentowane przez Ligę Popierania Turystyki i przedsiębiorstwa ORBIS i GROMADA namawiały do wyjazdów nad polskie morze i wręcz, w niektórych przypadkach zaplanowały turnusy sięgające drugiej połowy września, gdy nad morzem nadal jest przyjemnie. Nie brały przy tym pod uwagę uwarunkowań politycznych, które mogły skutkować wybuchem wojny każdego dnia.

„Nie damy się odepchnąć od morza” to hasło charakterystyczne dla ówczesnej władzy. Napompowanej frazesami o guziku u munduru, którego odciąć nie damy, pełnej przekonania, że nasza piechota, która dała sobie radę z bolszewikami, da sobie radę z niemiecką armią, która po klęsce w poprzedniej wojnie nie może być tak silna, jak niektórzy myślą.

(fot. Archiwum)

***

W 1939 roku lokalne, kaszubskie gazety namawiały do gromadzenia zapasów wojennych na dwa tygodnie. Racjonalne, przemyślane, wynikające wprost z wiedzy pozyskiwanej na kursach gospodarczych, w trakcie których uczono również dietetyki, niezbędnej do stworzenia zestawu produktów, które zapobiegliwi obywatele powinni zgromadzić w obliczu wojny.

Opracowano wręcz specjalne podręczniki, które dokładnie wskazywały jakie zapasy warto zgromadzić na minimum dwutygodniowe przetrwanie w razie wojny. Oprócz spisu produktów można było w nich znaleźć przykładowe oszczędne jadłospisy sugerujące najbardziej efektywne potrawy, które można przygotować najprostszymi metodami, nawet bez dostępu do domowej kuchni.

Czysto komercyjnie robili to również sklepikarze publikując ogłoszenia informujące o możliwości dokonania zakupów niezbędnych produktów. Co ciekawe, w „Gazecie Gdyńskiej” wydanej na dobę przed strzałami na Westerplatte pojawiło się ogłoszenie, które namawia do zakupu towarów w asortymencie, którego nikt by się nie spodziewał w chwili, gdy trwała mobilizacja, a ostatnie pociągi wywoziły na południe kraju ostatnich wczasowiczów i tych, którzy woleli niebezpieczny czas przeczekać u rodziny w głębi kraju.

Elementem przygotowań do wojny było też rozporządzenie w sprawie ograniczenia sprzedaży produktów alkoholowych o większej zawartości alkoholu niż 5%. Fakt, że później, w czasach wojennych wyrabiano mnóstwo bimbru nie zmieniało sytuacji prawnej. Alkohol miał być niedostępny dla ludności, a przeznaczony wyłącznie na cele wojenne.

Dziś, gdy czasy mamy niespokojne ze względu na wojnę toczącą się za naszą wschodnią granicą wielu namawia do przygotowywania plecaków ucieczkowych, a niektóre sieci handlowe nawet takowe sprzedają. Choć daleko mi do czarnych scenariuszy, to jednak czasem zastanawiam się, jakie zapasy przygotowałbym na taką chwilę jak ta, która nadeszła o świcie 1 września 1939


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama