W ubiegłym tygodniu internetowe fora poruszyła historia z Łeby, gdzie plażowicze utworzyli łańcuch życia w poszukiwaniu 12-latki, która zniknęła z oczu swojej mamie. Tymczasem okazało się, że dziewczynka po prostu poszła do hotelu. Jedni internauci chwalili poświęcenie – przypadkowych w końcu – ludzi, inni potępiali matkę za nieodpowiedzialność i niepotrzebne wszczynanie alarmu. Czy tego typu sytuacje, niepotrzebnie was angażujące, często się zdarzają?
Do takiego rodzaju zdarzeń na polskim wybrzeżu dochodzi dość często. Wszystko zależy od treści zgłoszenia. Jeżeli rodzic na nasze pytanie czy jest możliwość, że dziecko weszło do wody, odpowie pozytywnie, wtedy „wszystkie ręce na pokład” i łącznie z turystami tworzony jest tzw. łańcuch życia. Przy jego pomocy przeczesujemy odległość czasem nawet do 70 metrów w głąb morza. Oczywiście musimy pamiętać, aby ratownicy też byli w tym łańcuchu. I dobrze gdyby był też jakiś sprzęt motorowodny z ratownikami, aby to wszystko zabezpieczyć.
Czy plażowicze chętnie się włączają w takie akcje?
Najczęściej w takiej sytuacji wskazujemy palcem konkretne osoby, bo jeżeli krzykniemy ogólnie w tłum, bywa, że zgłasza się kilka osób, albo nikt. A tak ci wskazani przez nas czują się odpowiedzialni i wtedy wiemy, że możemy na takie osoby liczyć.
Jak je typujecie? Wybieracie młodych, wysportowanych mężczyzn?
Rzeczywiście staramy się, żeby to były osoby młodsze, przeważnie mężczyźni. Chodzi o to, żeby to były osoby silne, ale ważne jest też, żeby nie były pod wpływem alkoholu.
A to widać już na pierwszy rzut oka, kto tam sobie coś na plaży wypił?
Przeważnie widać, że koło takiej osoby są puszki czy butelki, a czasem samo zachowanie lub sposób komentowania naszej pracy zdradza nietrzeźwego.
Czy takie osoby można w ogóle wyprosić z plaży, czy wolno jest być nietrzeźwym nad wodą?
Możemy jak najbardziej poprosić o niewchodzenie do wody. Ale jeżeli taka osoba jest spokojna, nie stwarza zagrożenia, to nie ma podstaw, by wypraszać ją z plaży. Co innego, jeśli zachowuje się niewłaściwie.
Ratownicy medyczni coraz częściej opowiadają o tym, że w trakcie służby spotykają się z agresją ze strony osób, którym próbują pomóc. Czy to jest również problem ratowników wodnych?
Tak, jest to rzeczywiście problem, z którym musimy się borykać. Przeważnie agresorami są właśnie osoby pod wpływem alkoholu lub innych środków pobudzających. W takiej sytuacjach zwykle wzywamy straż miejską lub policję. Sprawa albo kończy się na miejscu poprzez ukaranie mandatem, ale w gorszych przypadkach trafia do sądu, co naraża na niepotrzebne kłopoty i stratę czasu, zarówno agresorom, jak i ratownikom.
Jak mniej więcej się rozkłada procent zgłoszeń, które faktycznie są spowodowane jakąś niebezpieczną sytuacją, do tych, które są fałszywe, jak jak ten przykład, który przywołałem na początku.
Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, bo wszystko zależy od sytuacji. Dzieci zwykle ciągnie do wody, szczególnie jeżeli jest bardzo ładna pogoda. Rodzice też nie zawsze odpowiedzialnie pilnują swoich pociech. I wtedy dochodzi do tego typu zdarzeń. Oceniam, że jakieś 90 procent tych akcji kończy się w ten sposób, że dziecko się po prostu znajduje gdzieś na plaży, bądź na pobliskim placu zabaw, w barze, albo nawet na innym stanowisku ratowniczym.
A jak w ogóle wśród plażowiczów wygląda świadomość zagrożeń, jakie nas mogą nas spotkać nad wodą?
Coraz bardziej rozpowszechnione działania profilaktyczne, akcje promowania bezpieczeństwa nad wodą, znacznie wpłynęły na poprawę sytuacji. Powiedziałbym, że w ostatnich latach liczba zgłoszeń o zaginięciu dzieci spadło o jakieś 30 procent.
A co z umiejętnością pływania wśród użytkowników polskich plaż?
Tak naprawdę to zależy. Trafiamy na osoby, które doskonale sobie poradzą w wodzie, trafimy na osoby, które sobie w niej nie poradzą, ze względu na warunki atmosferyczne lub prądy. Woda to jest jednak ogromne niebezpieczeństwo. Jeżeli nie będziemy się stosowali do zaleceń ratowników oraz nie będziemy korzystać z kąpielisk strzeżonych, to niestety będzie dochodziło do tragedii.
W Krynicy nie tak dawno kobieta zasnęła na materacu i wypłynęła na odległość 400 metrów od brzegu. Czy to najbardziej kuriozalna sytuacja, jakiej pan słyszał? Czy zdarzają się jeszcze większe przypadki nieodpowiedzialności?
Cztery albo pięć lat temu, bodaj w Brzeźnie zgłoszono dostaliśmy zgłoszenie o materacu dryfującym około 700 metrów od brzegu. Osoba, która przekazała nam tę informację, mówiła iż na materacu widać ręce, nogi oraz głowę. Po dopłynięciu przez ratowników w to miejsce okazało się, że to materac... w kształcie leniwca. Ktoś go nie upilnował, wiatr zwiał materac na wodę, a właściciel nie przekazał służbom, że taka sytuacja miała miejsce.
Słuchając tych opowieści nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ratownicy to chyba tylko czekają na koniec sezonu, żeby mieć to wszystko już za sobą.
Ja powiedziałbym jednak, że przede wszystkim czekamy na te zgłoszenia, żeby pójść z pomocą drugiej osobie, która jest w stanie zagrożenia.
Napisz komentarz
Komentarze