Dla wielu prawicowych polityków emerytura Jarosława Kaczyńskiego to... mroczny przedmiot pożądania. Ale prezes ostatnio zmienił zdanie i chce być nadal w kolejnych latach szefem PiS. Można się było tego spodziewać?
Byłbym bardziej zaskoczony, gdyby prezes Kaczyński powiedział, że jego czas nadszedł i ustępuje pola politykom młodszego pokolenia. Szczególnie, że prawie przez ostatnie dwadzieścia lat sugerował, iż jego następcy są w zasięgu wzroku, ale nigdy nikogo nie wskazał po nazwisku. Nigdy też nie „namaścił" Zbigniewa Ziobry, który przez wiele lat w mediach uznawany był za delfina polskiej prawicy. Prezes nie słucha już nawet swoich zaufanych doradców i osób, które mu dobrze życzą jak „intelektualny guru PiS" prof. Andrzej Nowak, który napisał, że Jarosław Kaczyński powinien już odejść.
Czemu prezes Kaczyński tak kurczowo trzyma się partii? Bo tylko ona mu została? Tylko ona sprawia, że czuje się nadal ważny?
Można się tylko domyślać. Przypuszczam, że Prawo i Sprawiedliwość jest jego całym życiem. Napędowym motorem. Wiemy, że jedyną jego rodziną jest bratanica Marta Kaczyńska i kuzynowie. Nie wiemy, czy relacje z nimi są zażyłe. Poza tym prezes trzyma się codziennej rutyny. Rano Nowogrodzka gdzie odbiera telefony i spotyka się z ważnymi politykami PiS. Kiedy jej zabraknie, to co będzie robić? To oczywiście psychologizowanie z mojej strony. Zakładam też, że prezes uważa, iż Prawo i Sprawiedliwość jeszcze nie powiedziało ostatniego słowa w polskiej polityce. I że bez niego to będzie niemożliwe.
Przepadłaby mu ochrona, opłacana z partyjnych pieniędzy. A jak wiadomo, prezes bez niej czuje się bezradny. Poza tym, jak powiedział doradca prezydenta Dudy, PiS to prywatna partia Kaczyńskiego.
Jarosław Kaczyński stworzył tę partię. I to jego decyzje wpływały na wielkie sukcesy tej formacji. To prezes zdecydował przed laty o zerwaniu negocjacji z Platformą Obywatelską. To on desygnował Kazimierza Marcinkiewicza na premiera po pierwszych wygranych wyborach przez PiS. To on dobierał sztabowców Lechowi Kaczyńskiemu, który w 2005 roku także dzięki tym spin doktorom wygrał wybory prezydenckie. I to prezes podejmował decyzje dotyczące Andrzeja Dudy, Beaty Szydło czy Mateusza Morawieckiego. Można więc powiedzieć, że jest uosobieniem tej partii.
A on może powiedzieć: „partia to ja", jak kiedyś Ludwik XIV, który twierdził, „że państwo to ja"?
Podobnie mogą mówić inni liderzy partyjni. Przecież kiedy Donald Tusk wyjechał do Brukseli, to Platforma pod rządami Borysa Budki „zjechała" do kilkunastu procent poparcia. I musiał wrócić, żeby swoją partię ratować.
Szymon Hołownia nie zachowuje się podobnie?
Tak już jest, że w Polsce siłę partii nie mierzy się wielkością struktur, tylko siłą i wielkością liderów politycznych.
To bardziej wodzowie, niż liderzy?
Przecież nawet Sojusz Lewicy Demokratycznej najlepsze wyniki osiągał, kiedy przewodzili mu bądź Aleksander Kwaśniewski, bądź Leszek Miller. Włodzimierz Czarzasty nie może się już równać z tymi politykami.
Poza tym teraz w Lewicy jest polityczny triumwirat, który jak wiemy z czasów rzymskich, nic dobrego nie przynosi.
Polskie partie polityczne mają charakter wodzowski, ale w przypadku Prawa i Sprawiedliwości dochodzi jeszcze coś, co można nazwać, wiarą polityczną. Niektórzy badacze przyrównują wyznawców tej partii do takich quasi religijnych grup, gdzie siła charyzmatu jest najlepszym spoiwem.
Wszystko wskazuje na to, że PiS może przegrać tez wybory samorządowe, tracąc kolejne sejmiki. Czy myśli pan, że ta druga porażka otrzeźwi tę partię? Że zrobi ona jakiś powyborczy rachunek sumienia?
To otrzeźwienie, moim zdaniem, może przyjść dopiero za rok, po ewentualnych, przegranych przez nich wyborach prezydenckich. To będzie dla nich być albo nie być. Ta porażka sprawiłaby, że PiS przejdzie na długo do opozycji. Wybory samorządowe są ważne, ale PiS kładzie na nie mniejszy nacisk. Nie tylko na poziomie sejmików wojewódzkich, ale także w przypadku batalii o wielkie miasta. Nie pamiętam, kiedy Prawo i Sprawiedliwość wystawiło poważnego kandydata w wyborach prezydenckich w Warszawie.
W Gdańsku też wystawiono mało znanego kandydata...
Podobnie jak w Krakowie, gdzie PiS miałoby szansę odbić władzę po Jacku Majchrowskim, wystawiając np. Małgorzatę Wassermann. Ale tego nie zrobiło.
W PiS mamy duże tarcie, zwłaszcza przy spekulowaniu o wyborach do europarlamentu. Mówi się, że na czele listy mogą być Maciej Wąsik z Mariuszem Kamińskim, Daniel Obajtek, Jacek Kurski. Partyjny drugi szereg wrze.
Tarcia są i będą. Bo dostanie się do Parlamentu Europejskiego to dla wielu polityków ogromny awans ekonomiczny.
A ci już zarobili?
Tak może myśleć wielu polityków PiS. Ale Jarosław Kaczyński będzie dusić te protesty. Były już partie, które wychodziły przed wyborami z Prawa i Sprawiedliwości, jak Polska jest Najważniejsza czy Solidarna Polska. I kończyło się to w ich przypadku piękną katastrofą, a także powrotem skruszonych na łono PiS. Jarosław Kaczyński potrafi pacyfikować separatystyczne głosy. Nawet ci najbardziej bitni działacze młodego pokolenia mają świadomość, że bez zasobów Prawa i Sprawiedliwości, które są potężne, nie mają szans w polskiej polityce.
Prezes przeszedł w ostatnich dniach kolejną zmianę. Na jednej z konwencji pokazał się z „gałązką oliwną", mówiąc o współpracy w samorządach, pluralizmie, wolności.
Wątpię, żeby ta zmiana strategii na kilka tygodni przez wyborami przyniosła spektakularny sukces. Sądzę, że mogłyby go przynieść dwie rzeczy, które w przypadku Jarosława Kaczyńskiego są jednak trudne do zrealizowania. Po pierwsze partia musiałaby wziąć kurs na przeczekanie, czyli nic nie robienie, tym samym nie szkodząc sobie.
Ale prezes nie da rady. Bo zaczepiany na korytarzu przez dziennikarzy wypala albo o mordach politycznych, których należy się spodziewać, albo o innych sprawach.
A po drugie, musiałby powtórzyć strategię z 2005 roku, czyli postawić na zmianę twarzy lidera i programu partyjnego w stylu dobrej zmiany. Co ciekawe, Jarosław Kaczyński już lata temu pogodził się z tym, że on nie jest gwarantem wygrania wyborów. Dlatego wybory w 2015 roku wygrali Beata Szydło i Andrzej Duda, w 2019 Mateusz Morawiecki, a w 2020 znowu Andrzej Duda. Wygrywali więc ci, którzy nie byli nim.
Platforma Obywatelska i koalicja rządząca skorzystają na tym, że prezes zostaje na Nowogrodzkiej?
Ta „święta wojna" między Kaczyńskim i Tuskiem od lat napędza polską politykę. Ta ich relacja przypomina tę między Batmanem i Jokerem, którzy nie istnieją bez siebie. Platformie powinno zależeć nie na upadku PiS, tylko na podtrzymywaniu tej partii przy życiu. Bo oni nie są zagrożeniem dla PO tylko są straszakiem na wyborców tej partii. Zawsze w PO można powiedzieć: - No tak, nie udało nam się zrealizować wielu obietnic, ale jaką macie alternatywę? Kaczyńskiego?
100 dni rządów koalicji zbliża się wielkimi krokami. Jakieś sukcesy ta świeża koalicja już ma?
Odblokowanie pieniędzy z KPO. Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen zapowiedziała to osobiście przyjeżdżając do Polski. Chociaż z politologicznego punktu widzenia zauważam pewne ryzyko, ponieważ nie wszystkie kamienie milowe zostały zrealizowane. Ale moim zdaniem to jest taka bonifikata polityczna na przyszłość.
Poza tym udaje nam się odbudowywać politykę zagraniczną. Takim największym strzałem było wystąpienie Radosława Sikorskiego w ONZ, który mówiący świetnie po angielsku, w 7 minut zniszczył narrację rosyjskiej propagandy. To jego wystąpienie pokazywano w mediach na całym świecie jako symbol powrotu Polski do pierwszej ligi dyplomacji.
Ale są już pewne tarcia w koalicji, co elektorat niezbyt dobrze odbiera. Te tarcia dotyczą np. sprawy aborcji.
Mam wrażenie, że zwłaszcza Szymon Hołownia nie zrozumiał, dzięki czemu Trzecia Droga weszła do Sejmu, otrzymała tak dobry wynik i dlaczego PiS przegrało wybory. A przegrało je przede wszystkim za sprawą błędnej decyzji Trybunału Julii Przyłębskiej, ograniczającej jeszcze bardziej prawa kobiet do aborcji. To kobiety dały Szymonowi Hołowni stanowisko marszałka Sejmu. Jego zachowanie i PSL w tej sprawie jest kontrproduktywne, ponieważ kobiety mogą w przyszłości już nie zagłosować na Trzecią Drogę. Ta demotywacja kobiecej części polskiego elektoratu może się też potężnie zemścić na całym rządzie Donalda Tuska.
O co gra Trzecia Droga w takim razie? Żeby nadal rozpychać się w koalicji?
Też, ale także o to, żeby przejąć częściowo elektorat, który jeszcze niedawno głosował na Prawo i Sprawiedliwość. Trzecia Droga chce być ofertą dla konserwatywnych wyborców. Chce być takim trochę PiS light. I w przypadku dekompozycji Prawa i Sprawiedliwości to oni będą gwarantem blokowania różnych liberalnych zmian w polskim prawodawstwie. Hołownia wie, że bez przejęcia głosów wyborców PiS light może zapomnieć o wejściu do II tury w wyborach prezydenckich. A jego wejście do II tury wiązałoby się z tym, że on bardziej musiałby zabiegać o głosy elektoratu pisowskiego. A wyborcy Andrzeja Dudy w takiej sytuacji z zaciśniętymi zębami i zamkniętymi oczami, jak mówiła Beata Szydło - zagłosowaliby na niego, a nie na Rafała Trzaskowskiego. Tak interpretowałbym ten konserwatywny skręt Trzeciej Drogi.
Donaldowi Tuskowi uda się tę koalicję utrzymać twardą ręką?
Donald Tusk będzie chciał pewnie osłabić Lewicę i doprowadzić do jej poparcia na poziomie progu wyborczego. Chociaż Lewica w niektórych częściach Polski się broni. Bo z jednej strony jej politycy startują w niektórych okręgach z list Platformy, ale z drugiej, w Warszawie, wystawia się Magdalenę Biejat przeciwko Rafałowi Trzaskowskiemu, co działa jak płachta na byka w Platformie.
Nie za wcześnie na takie pęknięcia w koalicji?
Tak, zwłaszcza ten argument Hołowni i Kosiniaka-Kamysza, że bez zmiany składki zdrowotnej dla przedsiębiorców koalicji nie będzie, jest atomowy. Takiego szantażu można użyć raz. Poza tym szantaż w takiej sprawie jak składka zdrowotna dla przedsiębiorców? Liderzy Trzeciej Drogi chyba zapomnieli, że w Polsce nie wszyscy są przedsiębiorcami. Chciałbym, żeby przedsiębiorcy płacili progresywną stawkę składki, w zależności od tego, czy są bogaci, czy biedni. Wielu z nas płaci wyższą stawkę, niż przedsiębiorcy. Ta walka jest więc niezrozumiała dla elektoratu. Pracodawcy mogą naciskać na Trzecią Drogę, ale ona nie powinna być prostym wyrazicielem interesów świata biznesu.
To już na koniec, w co gra prezydent Andrzej Duda? I czy jeszcze w coś gra?
Mam swoje przypuszczenia. Nie wiem, czy się sprawdzą. Prezydent wie, że po prezydenturze za wcześnie będzie jeszcze na polityczną emeryturę. Pewnie będzie chciał wrócić do polskiej polityki, zająć miejsce Jarosława Kaczyńskiego i zrobić to, co się w Polsce jeszcze w polskiej polityce nie udało. Czyli po prezydenturze powalczyć o bycie premierem. A jeżeli za wielką wodą przyjaciel Andrzeja Dudy Donald Trump wygra wybory prezydenckie, to wszystko w polskiej polityce może się zdarzyć.
Napisz komentarz
Komentarze