Jeszcze w okresie II RP w pomorskich domach bardzo często jako formę świątecznej osoby stawiano słomiany snopek lub wieszano na suficie słomiane ozdoby, a nawet – w przypadku rybaków – tak zwanego kura morskiego. Choinka w wersji, która jest dziś jedyną formą akceptowalnej dekoracji świątecznej, na terenie po zachodniej stronie Wisły nie była znana. Co innego po jej drugiej stronie, gdzie została sprowadzona przez protestanckich osadników menonickich, zwanych Olędrami. Wejdźmy do menonickiej chaty i zorientujmy się jak to z tą choinką było.
Wokół choinki, podobnie jaki i mennonitów na Żuławach, narosło sporo stereotypów i uproszczeń. Każdy z nas traktuje ją jako coś, co obecne było w domach niemal od czasów średniowiecza. A prawda jest zupełnie inna. Choinka w polskich domach pojawiła się tak na dobrą sprawę dopiero w XIX w. i to wśród elit. Dopiero z biegiem czasu zaczęła trafiać pod strzechy uboższych warstw. Wydaje, że na Pomorzu i Wielkopolsce dzięki bezpośrednim kontaktom z niemieckimi protestantami, proces przejmowania choinki następował zdecydowanie szybciej, niż w innych częściach naszego kraju.
CZYTAJ TEŻ: „Gwiôzdka” – najbardziej znany kaszubski zwyczaj bożonarodzeniowy wciąż żywy
Skoro już jesteśmy przy protestantach, to musimy stwierdzić, że to właśnie dzięki nim choinka stała się symbolem Świąt Bożego Narodzenia. Już Marcin Luter przywiązywał do niej niezwykle istotną rolę. Przyozdabiane drzewko było dla niego symbolem nadziei oraz odradzającego się życia. Na choince nie wieszano wtedy szklanych bombek, a np. jabłka, które przypominać miały o grzechu pierworodnym. Lutrowi również przypisuje się pomysł zdobienia choinki światełkami (wtedy świeczkami), które symbolizowały Światłość Świata, jakim był nowo narodzony Jezus Chrystus. Historycy oraz kulturoznawcy zwracają uwagę, że zdobienie sosnowego (mogła być również jodła) drzewka do końca XVIII wieku był w głównej mierze zwyczajem protestanckim.
Choinka w polskich domach pojawiła się tak na dobrą sprawę dopiero w XIX w. i to wśród elit. Dopiero z biegiem czasu zaczęła trafiać pod strzechy uboższych warstw. Wydaje, że na Pomorzu i Wielkopolsce dzięki bezpośrednim kontaktom z niemieckimi protestantami, proces przejmowania choinki następował zdecydowanie szybciej, niż w innych częściach naszego kraju.
Łukasz Kępski / historyk i regionalista
I jeśli mielibyśmy spojrzeć na mapę wyznaniową wczesnonowożytnych i XIX w. Żuław, to większość jego mieszkańców stanowili protestanci: luteranie i mennonici. Czy jednak to od tych ostatnich choinka trafia pod strzechy mieszkańców po drugiej stronie Wisły? Tu śmiem wątpić. Jeżeli już to transfer kulturowy choinki następował raczej ze strony luterańskich mieszkańców Gdańska, czy nawet, bogatych żuławskich gospodarzy tego wyznania, niż od mennonitów.
W powszechnym przekazie jest trochę tak, że wszystko, co żuławskie, musi się równać mennonickie. To mylne przekonanie, oparte na kruchych fundamentach. Po pierwsze pod względem liczebności mennonici nie byli większością na Żuławach. Przeważali tam luteranie i katolicy. Oczywiście zdarzały się wsie zamieszkane w przeważającej mierze przez wyznawców doktryny Menno Simona, jednakże nie było ich tak dużo, jak wiele osób chciałoby myśleć. W początkach XIX w. mennonici na Żuławach Gdańskich stanowią trochę ponad dwa procent ogółu mieszkańców, na Żuławach Elbląskich było to ok. 10 proc., a na Żuławach Malborskich lepiej, ale nieznacznie, bo 16,5 proc.
CZYTAJ TEŻ: Po pasterce jedzą jastarnickie kolbosy. Ta tradycja jest powszechna w Jastarni
Po drugie – o ile do końca XVIII w. społeczności mennonickie żyły trochę w zamkniętych enklawach i niewiele możemy powiedzieć o ich tradycjach, obyczajach, a nawet kulinariach, to już XIX w. widać procesy asymilacyjne. Mennonici przejmują część zwyczajów ewangelickich. A zwyczaje bożonarodzeniowe coraz mniej przypisywane będą poszczególnym wyznaniom, a staną się pewnego rodzaju ogólnie przyjętą formą. Tak więc choinka była zarówno w domach ewangelickich, jak i menonickich. O tym ostatnim świadczy chociażby zapis z pamiętnika Heinricha Dycka z 1878 r., który tuż przed świętami przesyła choinkę swojemu sąsiadowi. Z biegiem czasu trafiała ona również do domów katolickich. Sprzyjać zaczął temu zarówno sam Kościół, jak i jego wierni, którzy wzorem swoich protestanckich sąsiadów chcieli mieć drzewko pod swoim dachem.
Czy prawdą jest, że ze świątecznym drzewkiem i powagą szczególnego dnia kończącego Adwent związana jest pieśń znana w całym świecie, która najczęściej gościła w menonickich izbach w okresie świątecznym?
Jeśli chodzi o pieśń „O Tannenbaum”, to gościła ona chyba w większości żuławskich domów i nie tylko tych menonickich. Co ciekawe historia tej pieśni swoje początki ma na XVII-wiecznym Śląsku i nie jest ona w tym czasie kolęndą. Początkowo to utwór ludowy opowiadający o miłości i wierności. Dopiero w latach 20. XIX wieku, kiedy zostaje zmieniona część jego zwrotek staje się ona pieśnią śpiewaną w okresie Bożego Narodzenia.
Mieszkańcy Żuław, w tym również ci menoniccy śpiewali również inne pieśni, w tym doskonale nam znaną „Cichą noc”. W tym wypadku widzimy, że istnieją pewne podobieństwa. Choć trzeba powiedzieć, że niekiedy na Żuławach „kolędowanie” zaczynało się wcześniej, niż ma to miejsce dzisiaj. W Leszkowach np. młodzi mężczyźni i kobiety już w okresie adwentu chodzili po wsi ze świecami i śpiewali pieśni adwentowe oraz bożonarodzeniowe.
Już Marcin Luter przywiązywał do niej niezwykle istotną rolę. Przyozdabiane drzewko było dla niego symbolem nadziei oraz odradzającego się życia. Na choince nie wieszano wtedy szklanych bombek, a np. jabłka, które przypominać miały o grzechu pierworodnym. Lutrowi również przypisuje się pomysł zdobienia choinki światełkami (wtedy świeczkami), które symbolizowały Światłość Świata, jakim był nowo narodzony Jezus Chrystus. Historycy oraz kulturoznawcy zwracają uwagę, że zdobienie sosnowego (mogła być również jodła) drzewka do końca XVIII wieku był w głównej mierze zwyczajem protestanckim.
Łukasz Kępski / historyk i regionalista
Spotkanie przy świątecznym drzewku, Tannenbaum, przed laty było dla mieszkańców Żuław czymś bardzo ważnym, ale czy radość z pojawienia się na świecie nowonarodzonego Jezuska nie była przytłumiana przez surowe reguły społeczności mennonickiej?
I tu znowu mamy do czynienia ze zderzeniem wyobrażenia, a rzeczywistości. My tych naszych, żuławskich mennonitów widzimy ich trochę jak takich dawnych amiszów. A rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. W XIX w. i na początku XX w. w społeczności mennonickiej mamy zarówno tradycjonalistów, jak i bardzo postępowe osoby, które angażują się w życie społeczne i polityczne, ba… nawet spożywają alkohol. Więc gdy rozmawiamy o świętach Bożego Narodzenia to musimy pamiętać, że to zawsze była bardzo indywidualna kwestia. Wydaje się, jednak że zarówno dla menonickich, ewangelickich, jak i katolickich mieszkańców Żuław, podobnie jak dzisiaj święta miały niezwykle rodzinny charakter. Na wigilijną kolację zapraszani byli wszyscy domownicy, w tym również służba, czy pracownicy najemni pomagający w gospodarstwach. Kolacja rozpoczynała się tuż po tym, jak oporządzono bydło, czyli gdzieś około godz. 17-18. Wśród dań, jakie znaleźć można było podczas żuławskiej Wigilii pojawia się pieczona gęś, wieprzowina lub inne wspaniałości. W niektórych opisach mówi się także o spożywanych przez trzy świąteczne dni knedlach z suszonymi śliwkami. Ze słodkości znajdziemy pierniki, które wytwarzane był m.in. Nowym Dworze Gdańskim, czy podobne do nich orzechowe ciasteczka Pfeffernüsse. Ponadto w opisach znajdziemy różnego rodzaju babki, a w bogatszych domach marcepan.
CZYTAJ TEŻ: Wszystkiego, co sprawia że życie staje się lepsze
Podobnie jak dzisiaj, najbardziej na Wigilię oczekiwały dzieci. Zresztą zgodnie z przekazami wiemy, że w ten wieczór udawały się one spać zdecydowanie wcześniej niż zazwyczaj. Wszystko po to, aby Święty Mikołaj, albo jak mawiało się u mnie w domu Gwiazdor przyniósł im prezenty. Podarki od gospodarzy otrzymywała również służba i też pracownicy najemni. Nie były one, jakieś wykwintne jak dzisiaj, ale bardzo praktyczne np. płaszcze, czapki czy też bielizna. Z opisów wiemy również, że kolędowano przy świątecznym stole.
Co z odwiedzinami sąsiadów?
Zarówno menoniccy, ewangeliccy, jak i katoliccy mieszkańcy Żuław odwiedzali się. Czasami nawet nawzajem, bo przecież mieszane pod względem wyznaniowym małżeństwa to nie jest coś, co pojawiło się wyłącznie w czasach współczesnych. Warto zwrócić uwagę, że w czasie świąt do podróży po śnieżnych drogach wykorzystywano sanie, które znajdowały się na wyposażeniu niemal każdego gospodarstwa. Jeżdżono nimi również po zamarzniętych rzekach, co nie zawsze było najbezpieczniejsze.
Kolędowanie na Żuławach było obecne, jednak przede wszystkim informacje o nim pochodzą od ewangelickich lub katolickich mieszkańców delty Wisły. Kolędnicy przechodzili od domostwa do domostwa, jednak nie byli przebrani za żadne postacie, tak jak ma to miejsce m.in. na Kaszubach. Co do mennonitów, można przypuszczać, że ten zwyczaj nie rozwinął się wśród nich. Choć z pewnością przyglądali się oni zwyczajom swoich sąsiadów. W dzienniku Heinricha Dycka drugiej połowie XIX w. znajdziemy informacje, że spacerujący przez Groszkowo kolędnicy niestety nie zaszli do ich domu.
***
Łukasz Kępski - historyk od wielu lat związany z Żuławskim Parkiem Historycznym, współpracujący przywracaniu dawnych tradycji kulinarnych w delcie Wisły z „Gospodą Mały Holender” w domu podcieniowym na Żuławach.
Napisz komentarz
Komentarze