Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Gdańszczanin przepłynął kajakiem ponad 1100 kilometrów!

Bartosz Dudziński postanowił przepłynąć kajakiem „Polskę na skuśkę” jak to w 1989 roku określił słynny polski podróżnik Aleksander Doba, robiąc to po raz pierwszy. W ciągu 20 dni gdańszczanin pokonał wodną drogę z Przemyśla do Świnoujścia i wrócił jako inny człowiek.
Gdańszczanin przepłynął kajakiem ponad 1100 kilometrów!

Autor: archiwum prywatne

Kajakiem z Przemyśla do Świnoujścia

Pomysłodawca tej trasy jest nieżyjący już Aleksander Doba.

- Zanim on nie przepłynął z Przemyśla do Świnoujścia, nikt tej trasy kajakiem nie pokonał - mówi Bartosz Dudziński. I dodaje, że średnio dwie osoby rocznie przepływają taką trasę. - To „wariaci”, którzy może mają za dużo wolnego albo zbyt zdrowe kręgosłupy. Podchodzę do tego ze swoją osobistą ambicją, owszem w rodzinie jestem pierwszy, który pokonał tę trasę kajakiem – śmieje się Bartosz Dudziński. Inne rekordy mnie nie interesują. Tegoroczny wyczyn jest rozwinięciem tego, co było roku temu na Wiśle, wtedy przepłynąłem 980 kilometrów, teraz pokonałem 1150, w nieco innych warunkach i charakterze. To co mnie inspirowało. to tylko spełnienie swoich dziecięcych marzeń.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Płynie kajakiem do Gdańska. „Wisła jest samotna i dzika”

Z lekko bolącym łokciem nigdy nie poszedłby do lekarza. Wiedząc jednak, że czeka go wysiłek bardzo mocno obciążający stawy, kości, mięśnie pół roku wcześniej zapisał się do lekarza.

- Czekałem kilka miesięcy na rehabilitację. Byłem najaktywniejszą osobą na zajęciach, bo bardzo mi zależało na tym, by jak najszybciej dojść do pełnej sprawności. Musiałem przygotować organizm, by był gotowy na to, że przez trzy tygodnie, dzień w dzień, przez 8-12 godzin będę poddany dużemu wysiłkowi. W takich sytuacjach odzywają się złamania sprzed wielu, wielu lat. U mnie też tak było.

Rzeki i kanały są bardzo zaniedbane

Pierwsze zaskoczenie? Fakt jak różną rzeką była Wisła rok temu i teraz.

- Płynąc w tym roku od Sandomierza do Bydgoszczy płynąłem kompletnie innym ciekiem. Rok temu Wisła była po bardzo długiej suszy, była niebezpieczna, pełna mielizn. Teraz to była najprzyjemniejsza część mojego spływu. Woda mnie niosła, pomagała płynąć i była bezpieczna. To efekt opadów, które były przez moim wypłynięciem. Drugą rzeczą, która rzuca się w oczy to fakt jak zaniedbanymi miejscami są nasze rzeki i kanały. Bardzo odsuwamy się od wody, nie chcemy jej wykorzystywać, ale im bliżej byłem zachodniej części Polski, tym było lepiej. Odra jest rzeką bardzo mocno wykorzystywaną przez Niemców do transportu. Im bliżej jej byłem płynąc od strony Kanału Bydgoskiego przez Noteć, Wartę do Odry tym więcej było marin, jednostek, więcej wodnego życia. To mnie ucieszyło.

Bardzo negatywnie zaskoczy Bartosza Dudzińskiego San.

- Niestety, jest brudną i śmierdzącą rzeką. Przez pierwsze cztery dni mojego spływu płynąłem Sanem i choć nie doskwierał mi ból i zmęczenie, to były to najgorsze dni wyprawy. Do Sanu wylewana jest niewyobrażalna ilość ścieków. Miałem wrażenie, że w nim płynę.

Na Kanale Bydgoskim i Noteckim miałem łącznie do pokonania 30 śluz. Tam zetknąłem się z wielokilometrowymi odcinkami rzęsy wodnej, która bardzo utrudniała pływanie, nie tylko kajakarzom. Na pewnym odcinku byłem holowany przez łódkę z silnikiem, z maksymalną liczba obrotów i nie byliśmy w stanie się przez to przebić. Ta droga wodna powinna być wyłączona z użytku. Płynąc w tej rzęsie jeden zamach wiosłem przesuwał mnie o dwa, trzy centymetry. Pokonanie kilkudziesięciu metrów tego zielska to była godzina walki.

Fale przelewały się przez kajak

Gdański kajakarz miał ze sobą cztery komplety ubrań na zmianę.

- W momencie, kiedy trzeci stawał się mokry, to czwartego się nie nakłada. Niestety, trzeba się wbić w mokre ciuchy. Ten czwarty musi być suchy, by móc wieczorem wejść w nim na nocleg do namiotu. Nauczyłem się tak rozbijać namiot, by był w środku suchy, choć wiele razy rozbijałem go w deszczu. Kiedy było słońce, suszyłem mokre rzeczy na pokładzie, co pół godziny obracając je, by równo schły. I tak trzeba było zakładać na ogół wilgotne rzeczy, ale do tego kajakarze są przyzwyczajeni. Ja też musiałem przywyknąć.

Na Wiśle w okolicach Włocławka gdański kajakarz doświadczył fal wysokich, tak jak na otwartym morzu.

- Przelewały się przez kajak, przesuwałem się o jeden kilometr na godzinę, dając z siebie 300 procent możliwości. To było ciężkie. Musiałem przeczekać, ale następnego dnia dokończyłem tę walkę i spłynąłem.

Wypelnili mu kajak ketchupem "Włocławek"

Kontakt z rodziną był możliwy dzięki ładowaniu power banku z solarów umieszczonych na kajaku. Dzięki temu mogłem wieczorem naładować telefon i zegarek. Codzienny kontakt z rodziną był jej wymogiem, żebym wyruszył na taką wyprawę. Moje codzienne wpisy na Facebooku kierowałem do moich najbliższych. Pękałem z dumy i bardzo się cieszyłem, kiedy obcy ludzie do mnie zaczęli pisać, wspierać mnie, proponować pomoc. Pewien menedżer z Włocławka po moim wpisie na temat smaku dawnego keczupu „Włocławek”, odpowiedział, że wypełni mi kajak ich produktami, a jak nie to przyślę mi do domu paczkę z ich produktami. To było bardzo miłe.

Co się zmienia po takiej udanej wyprawie w codziennym życiu?

- Jest niewiarygodnie dużo rzeczy, na które tak ciężka wyprawa ma wpływ – mówi Bartosz Dudziński. Zaczyna się od podejścia do czasu. Siedząc po 10 godzin w kajaku przeliczałem czas na przestrzeń i dzięki temu wiedziałem, że przez 15 minut uda mi się pokonać kolejne dwa kilometry. Kiedy wróciłem do domu i usiadłem przed komputerem, to było mi szkoda tych 15 minut, bo wiem jak wiele mógłbym zrobić przez ten czas. A jego jest mało, nie wolno go nam marnować, trzeba walczyć, kończyć to, co niedokończone, iść do przodu. Przez te 18 dni gadałem sam ze sobą, miałem czas by sobie wszystko poukładać i po powrocie moja głowa inaczej funkcjonuje. Dziś mam już gotową ścieżkę i wiem, co muszę w ciągu najbliższego roku zrobić. To, że jestem trochę innym człowiekiem, jest mnie najcenniejszą rzeczą, którą przywiozłem z tej wyprawy. Wysiłek i zmiana otoczenia wiele zmienia.

Wyprawa Bartosza Dudzińskiego w liczbach:

  • Dokładnie wg śladu GPS pokonał 1154,7km w ciągu 20 dni.
  • Średnia to 57,7km dziennie.
  • Najkrótszy dystans dzienny to 27,5 km, najdłuższy 84,07km, (co ciekawe to oba te wyniki są zrobione dzień po dniu).
  • Łącznie spędził ponad 203 godziny w kajaku (średnio ponad 10 godzin dziennie).
  • Łącznie każda z rąk Bartosza Dudzińskiego - zanurzyła wiosło i przesunęła wodę za siebie ponad osiemset czterdzieści jeden tysięcy razy (841 034 wymachów dla każdej z rąk).
  • Najlepszego dnia - jeden wymach przesuwał kajak o 103 cm, najgorszego 35 cm - to pokazuje jak wielki wpływ na odległość pokonywaną kajakiem ma wiatr, fala i prąd wody.
  • Średnio spalał ok 5000 kcal ponad normalne zużycie.
  • Schudł ok 4 kg, co oznacza, że w postaci cukierków, batonów, czipsów, słodkich napojów, orzeszków i normalnej żywności spożywał 5600 kcal dziennie. W czasie 20 dni wypił około 100 litrów wody.

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama