Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Dyrektor FPFF: Świat przed polskimi filmowcami otwiera się. I dobrze, bo zasługują na to

Kino to emocje, werdykty też. Niech więc werdykty je rozpalają. Jestem zwolennikiem festiwalowych emocji, pod warunkiem, że nie dochodzi do agresji. A w tym roku na pewno będzie emocjonalnie - mówi Leszek Kopeć, dyrektor Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.
Dyrektor FPFF: Świat przed polskimi filmowcami otwiera się. I dobrze, bo zasługują na to

Autor: Anna Rezulak | mat. prasowe

W tym roku może pan spokojnie powiedzieć: festiwal swój widzę ogromny. Nie pamiętam takiego bogactwa programowego.

To prawda.

Z czego pan jest najbardziej dumny?

Z tego, że festiwal się rozwija. Że jest coraz większa frekwencja, którą musimy odbudowywać po pandemii. Ale paradoksalnie przez to, że pandemia wymusiła na nas organizację festiwalu online, mamy teraz w internecie dużą, bo prawie pół milionową widownię, aktywnych uczestników, którzy co prawda nie mają dostępu online do filmów konkursowych, ale mogą obejrzeć część projekcji i wydarzeń, które pokazujemy w realnym, festiwalowym świecie w dwunastu salach – spotkania z twórcami, konferencje prasowe itd. Ta zwiększająca się liczba widzów w świecie wirtualnym też nas bardzo cieszy.

Zazwyczaj na gdyńskim festiwalu werdykty jury mocno rozpalały emocje widowni. Bywały nawet gwizdy... Liczy pan na to, że w tym roku też będzie gorąco? Czy może wolałby pan spokojnego werdyktu?

No nie. Kino to emocje, werdykty też. Niech więc je rozpalają. Jestem zwolennikiem festiwalowych emocji, pod warunkiem, że nie dochodzi do agresji. A w tym roku na pewno będzie emocjonalnie. Tym bardziej, że wzbogaciliśmy się o dwie, trzy nagrody więcej. Do tego dochodzi nowy konkurs pod nazwą Perspektywy...

Nowe zawsze jest ryzykowne.

Ten konkurs spodobał się środowisku filmowemu. Nikt nie wycofał z niego swojego filmu. Podczas wcześniejszych edycji festiwalu, były takie sekcje uzupełniające jak Panorama czy Inne Spojrzenie, ale wówczas część producentów mówiła, że nie chce się w tych sekcjach znaleźć, skoro nie było dla nich miejsca w konkursie głównym. Perspektywy mają swoją główną nagrodę – Szafirowe Lwy, za którymi idzie także nagroda finansowa – 50 000 zł (30 000 dla reżysera bądź reżyserki i 20 000 zł dla producentki bądź producenta). To też dodatkowy powód akceptacji tego nowego konkursu. Myślę, że producenci filmowi zrozumieli też, że przy tak dużej produkcji filmowej, nie ma szans na zwiększenie liczby filmów w konkursie głównym. Festiwal musiałby trwać wówczas dwa-trzy tygodnie. A to przecież niemożliwe.

Na tym festiwalu widać wyraźną zmianę warty w polskim kinie.

Zgadzam się. Na 16 filmów w konkursie głównym mamy osiem debiutów i filmów drugich, a w sekcji Perspektywy – cztery debiuty. Na 24 filmy konkursowe łącznie – 12 stanowią obrazy debiutantów i reżyserów drugiego filmu. Ta zmiana warty musi cieszyć. Widzimy ją już od kilku lat, ale w tym roku jest wyjątkowo zauważalna. Młoda fala okupuje coraz częściej nie tylko mały ekran ale przede wszystkim duży.

Konferencja prasowa przed 49. Festiwalem Polskich Filmów Fabularnych  Fot. Anna Rezulak | mat. prasowe

Oglądał pan filmy konkursowe. Co nam mówi polskie kino?

Obejrzałem wszystkie filmy, zgłoszone do festiwalu. Pierwotnie były to 52 produkcje. Po korektach formalnych zostało 49. To obfity plon. W konkursie głównym mocno akcentowana jest w tym roku tematyka wojenna. Mamy trzy produkcje, dotyczące wojny w Ukrainie i jedną, poświęconą dyktaturze na Białorusi. Jest też sporo filmów, które stają się specjalnością polskiego kina. To najszerzej rozumiane dramaty psychologiczno-obyczajowe. One też poruszają zarówno problemy współczesne jak i sięgają po tematy do najnowszej historii, jak na przykład „Biała odwaga", która opowiada o góralach, wystawionych na najtrudniejszą próbę podczas niemieckiej okupacji. Wśród filmów konkursowych występuje duża różnorodność gatunkowa i artystyczna. Nie sposób jedną definicją ogarnąć główny nurt kina polskiego. Nie ma czegoś takiego jak Szkoła Polska czy Kino Moralnego Niepokoju w czasach PRL.

Polskie kino nie jest już takie wsobne. Otwiera się na świat, kooperuje ze światowymi produkcjami. Ma wreszcie takich aktorów jak Marcin Dorociński, którzy częściej bywają ostatnio w Hollywood, niż w Polsce.

To też cecha młodego i średniego pokolenia, które nie ma problemu, żeby skomunikować z każdym partnerem na świecie, zarówno w Europie, Stanach Zjednoczonych, czy Azji. Świat przed polskimi filmowcami otwiera się. I dobrze, bo zasługują na to.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama