Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Katarzyna Figura w roli ducha Sopotu

Sopot to ludzie, którzy zostawili tu swój ślad. W naszym spektaklu niektórzy z nich będą obecni, choćby Parasolnik czy George Kanada - mówi Łukasz Czuj, reżyser spektaklu „WSOPOTWZIĘCI” dedykowanego miastu Sopot w 120. rocznicę powstania kurortu. Premiera: Scena Kameralna w Sopocie, 29 kwietnia, godz. 19.
(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Bohaterem jest tu miasto i jego tajemniczy spleen – czytamy w zapowiedzi spektaklu. Sopocki spleen, czyli właściwie co?

Po pierwsze, to wakacyjna atmosfera kurortu połączona z duchem beztroski i zabawy, który jest w Sopocie obecny i króluje tutaj od lat. Po drugie, Sopot to ludzie, którzy na przestrzeni 120 lat zapisali się na trwałe w historii tego miejsca, zostawili tu swój ślad. W naszym spektaklu niektórzy z nich będą obecni, choćby Parasolnik czy George Kanada. Zaznaczę jednak, że przedstawienie „WSOPOTWZIĘCI” nie jest dokumentem, a barwną, fikcyjną opowieścią o mieście.

Pana, krakusa, powinnam spytać: Co pan wie o Sopocie?!

To miejsce mi bardzo bliskie. Przyjeżdżam tu regularnie od blisko trzydziestu lat. Lubię i czuję ten sopocki spleen. Dlatego niezmiernie ucieszyła mnie propozycja dyrektora Teatru Wybrzeże, by zrealizować muzyczną opowieść o Sopocie. Mnie z Sopotem wiąże mnóstwo wspomnień, które sięgają aż do czasów, kiedy na Monciaku był Kawiaret, kiedy wysiadywało się w Spatifie, gdy zaczynał działać klub Sfinks. Kanwą naszej opowieści są jednak nie konkretne wydarzenia, a 28 scen muzycznych, zróżnicowanych gatunkowo, stylistycznie, tak jak różnorodny, barwny jest charakter tego miasta. Przed nami zatem teatralna wycieczka po Sopocie, swego rodzaju szalona przejażdżka muzycznym rollercoasterem. Bo estetyki, stylistyki będą zmieniać się tu błyskawicznie. To groteska i sentymentalizm w jednym, zróżnicowane nastroje, tak jak pełne kontrastów jest bywanie tutaj. Od porannej melancholii podczas spaceru plażą, gdy miasto dopiero budzi się do życia, gdy człowiek jest sam na sam ze sobą, ze swoimi myślami i wspomnieniami, po szalony wieczór, gdy zanurzamy się w odmęty rozrywkowego miasta.

W spektaklu gra Katarzyna Michalska, wnuczka aktora Stanisława Michalskiego, który był jedną z barwnych osobowości Sopotu przełomu lat 50 i 60.

Stanisława Michalskiego w naszym spektaklu nie ma, ale wiele opowieści o kolorowych ptakach Sopotu usłyszeliśmy od mieszkańców i bywalców podczas zbierania materiału do scenariusza. To zresztą nie jest pierwsza nasza opowieść o mieście. Wcześniej zrealizowaliśmy spektakl o Krakowie - „Krakowska lekkość bytu” czy o Toruniu - „Noc w Kosmosie”. Bardzo lubię podróże w głąb duszy miasta.

(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

Zrobienie spektaklu o duszy miasta jest jeszcze trudniejsze niż stworzenie spektaklu historycznego. Każdy tę dusze miasta czuje inaczej.

Teatr jest jednak przestrzenią dla wyobraźni. I ja na tę konfrontację z widzami, na ich patrzenie na Sopot się cieszę.

Na scenie pojawi się niejaka Zopottina, który zatańczy mambo pod wulkanem.

W tej roli Katarzyna Figura, będzie swoistym duchem Sopotu, który wprowadzi nas w tę poetycką opowieść. Ale wśród postaci pojawią też turyści, za sprawą których przecież miasto latem przestaje być cichym kurortem, diametralnie się zmienia. To też opowieść o miejscach, gdzie krążą duchy przeszłości. Już sama Scena Kameralna, gdzie realizujemy spektakl, ma niezwykle bogatą historię, wcześniej w tym miejscu było kino Bałtyk, a jeszcze wcześniej kino Luksus.

Jednak pierwsza, prawdziwa Scena Kameralna już nie istnieje, na jej miejscu jest dom handlowy.

To, jak w ciągu trzydziestu lat radykalnie zmienił się Sopot, jest tematem na osobną opowieść. Muszę przyznać, że dla mnie ten dawny kurort miał swój, dużo bardziej poetycki, nostalgiczny, klimat.

Bohaterem pana spektaklu jest miasto. Gdyby przydać mu ludzką postać...

To ktoś, kto ma w sobie i tajemnicę, i przygodę. Jak w słynnym filmie Kondratiuka „Wniebowzięci”, do którego tytułem nawiązujemy. W scenie kręconej na sopockiej plaży, przed Grand Hotelem grani przez Maklakiewicza i Himilsbacha bohaterowie mówią: człowiek musi sobie w życiu czasem polatać. Sopot jest właśnie dla mnie takim miejscem, miejscem które dodaje skrzydeł, uruchamia wyobraźnię, wewnętrzną energię. Wciąż mimo wszystko, można tu znaleźć ducha przedwojennego kurortu. Zwłaszcza po sezonie...

Premiera - Scena Kameralna w Sopocie, 29 kwietnia

(fot. Karol Makurat | Zawsze Pomorze)

W spektaklu gra Katarzyna Michalska, wnuczka aktora Stanisława Michalskiego, który był jedną z barwnych osobowości Sopotu przełomu lat 50 i 60.

Stanisława Michalskiego w naszym spektaklu nie ma, ale wiele opowieści o kolorowych ptakach Sopotu usłyszeliśmy od mieszkańców i bywalców podczas zbierania materiału do scenariusza. To zresztą nie jest pierwsza nasza opowieść o mieście. Wcześniej zrealizowaliśmy spektakl o Krakowie - „Krakowska lekkość bytu” czy o Toruniu - „Noc w Kosmosie”. Bardzo lubię podróże w głąb duszy miasta.

Zrobienie spektaklu o duszy miasta jest jeszcze trudniejsze niż stworzenie spektaklu historycznego. Każdy tę dusze miasta czuje inaczej.

Teatr jest jednak przestrzenią dla wyobraźni. I ja na tę konfrontację z widzami, na ich patrzenie na Sopot się cieszę.

Na scenie pojawi się niejaka Zopottina, który zatańczy mambo pod wulkanem.

W tej roli Katarzyna Figura, będzie swoistym duchem Sopotu, który wprowadzi nas w tę poetycką opowieść. Ale wśród postaci pojawią też turyści, za sprawą których przecież miasto latem przestaje być cichym kurortem, diametralnie się zmienia. To też opowieść o miejscach, gdzie krążą duchy przeszłości. Już sama Scena Kameralna, gdzie realizujemy spektakl, ma niezwykle bogatą historię, wcześniej w tym miejscu było kino Bałtyk, a jeszcze wcześniej kino Luksus.

Jednak pierwsza, prawdziwa Scena Kameralna już nie istnieje, na jej miejscu jest dom handlowy.

To, jak w ciągu trzydziestu lat radykalnie zmienił się Sopot, jest tematem na osobną opowieść. Muszę przyznać, że dla mnie ten dawny kurort miał swój, dużo bardziej poetycki, nostalgiczny, klimat.

Bohaterem pana spektaklu jest miasto. Gdyby przydać mu ludzką postać...

To ktoś, kto ma w sobie i tajemnicę, i przygodę. Jak w słynnym filmie Kondratiuka „Wniebowzięci”, do którego tytułem nawiązujemy. W scenie kręconej na sopockiej plaży, przed Grand Hotelem grani przez Maklakiewicza i Himilsbacha bohaterowie mówią: człowiek musi sobie w życiu czasem polatać. Sopot jest właśnie dla mnie takim miejscem, miejscem które dodaje skrzydeł, uruchamia wyobraźnię, wewnętrzną energię. Wciąż mimo wszystko, można tu znaleźć ducha przedwojennego kurortu. Zwłaszcza po sezonie...



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama