Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

2 tysięcy od Unii nie chcemy, ale wpuszczamy 130 tysięcy „swoich”, czyli po co Kaczyńskiemu imigranci

Donald Tusk wsadził kij w mrowisko i – przynajmniej na tym etapie – wygląda na to, że dyskusja o imigrantach będzie jednym z głównych tematów kampanii, choć niekoniecznie w takim ujęciu, jak to sobie wyobrażali rządzący.
2 tysięcy od Unii nie chcemy, ale wpuszczamy 130 tysięcy „swoich”, czyli po co Kaczyńskiemu imigranci

Autor: proj. graf. Krzysztof Ignatowicz i Filip Ignatowicz+

Ponad 5 milionów wyświetleń miał w internecie krótki filmik, w którym Donald Tusk ujawnił, że w 2022 Polska wydała ponad 130 tys. zezwoleń na pracę dla cudzoziemców, głównie z państw muzułmańskich, a obecnie szykowana jest liberalizacja przepisów, która pozwoli sprowadzać ich jeszcze więcej. To wystąpienie miało na celu wytrącenie z dłoni PiS wyborczego oręża, jakim miała być sprawa przymusowej relokacji dwóch (sic!) tysięcy uchodźców i ogłoszenie referendum w tej sprawie. Skutek był natychmiastowy: rządzący wycofali projekt rozporządzenia pozwalającego na wydawanie polskich wiz poza konsulatami.

Hipokryzja, cynizm i egoizm

Powyższymi słowami dr Anna Materska-Sosnowska z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego, opisuje migracyjną politykę Prawa i Sprawiedliwości. Z jednej strony planuje się otwarcie polskiego rynku pracy dla imigrantów zarobkowych z Azji, z drugiej buduje mur i pozwala ludziom umierać na granicy polsko-białoruskiej. A do tego forsuje pomysł referendum przeciw przymusowej relokacji uchodźców.

Nie można ściągać 130 tys. pracowników, budować miasteczka imigrantów pod Płockiem i mówić wszystko jest ok, a jednocześnie tym samym tematem straszyć wyborców. Wiadomo było, że musi się to spotkać jakąś odpowiedzią Platformy – mówi politolożka.

Gdańsk, 17 czerwca 2023. Uczestniczki i uczestnicy regionalnego, wielokulturowego pikniku rodzinnego o charakterze integracyjnym wspólnie wyplatają siatkę maskującą dla Ukrainy.

Dr Materska-Sosnowska jest daleka od krytycznych ocen wypowiedzi Donalda Tuska, zarzucającej mu, że wchodzi w buty Konfederacji.

Przecież Tusk nie powiedział niczego innego, niż mówi Unia Europejska: „nie przeciwko nieograniczonemu napływowi imigrantów zarobkowych”. Oczywiście, będziemy mieli do czynienia z uchodźcami. Światowe zasoby są tak ograniczone, że migracje będą się nasilały, a nie słabły. Tylko bądźmy konsekwentni.

Zdaniem dr Materskiej-Sosnowskiej napływ imigrantów z punktu widzenia Polski i Polaków nie jest dużym problemem. Natomiast PiS próbując wrócić do narzucenia narracji wyborczej, wchodzi w kolejny, które już kiedyś przyniosły sukces.

Rządzący nie mają odpowiedzi na to, co Polaków faktycznie dotyka, czyli przede wszystkim kryzys i inflację. Podsuwają więc inne tematy. Tylko, że nie jesteśmy w 2015 roku, to już jest inna rzeczywistość. Imigranci to nie jest temat, który rozgrzewa. Zarówno miliony uchodźców z Ukrainy, jak i około stu tysięcy (przy czym ta liczba jest tylko szacunkowa, może być ich dużo więcej) napływowych pracowników, nie tylko odmiennych wyznań, ale w ogóle odległych nam kulturowo, są wśród nas. Mieszkają nie tylko w dużych miastach. I nie wiedziałam badań, które by pokazywały jakieś szczególne zaniepokojenie, niechęć, czy strach przed obcym – kończy politolożka.

Uprzedzenia można skutecznie wzbudzać

Wreszcie polityk mainstreamu, nie wiem, czy w najszczęśliwszy sposób, ale jednak powiedział głośno to, o czym eksperci wiedzieli od dawna: że przy całej tej antyimigracyjnej narracji PiS jesteśmy jednocześnie rekordzistą, jeśli chodzi o przyjmowanie pracowników imigracyjnych komentuje wystąpienie przewodniczącego PO prof. Przemysław Sadura, szef Katedry Socjologii Polityki na Uniwersytecie Warszawskim.

Prof. Sadura, pytany o przywołanie przez Donalda Tuska ostatnich zamieszek we Francji, jako ostrzeżenia przed konsekwencjami nieodpowiedzialnej polityki imigracyjnej, odpowiada, że problem leży w polityce nie imigracyjnej, ale integracyjnej. Powinna ona prowadzić do tego, żeby osoby, które przybywają do innego kraju, nie tworzyły wyizolowanych społeczności, tylko wchodziły w społeczeństwo. Tu socjolog wskazuje na przykład Wielkiej Brytanii, gdzie poparcie brexitu w referendum z 2017 w sporej części wynikało właśnie z doświadczenia masowego napływu imigrantów, m.in. z Polski.

W badaniach fokusowych, które prowadziliśmy ze Sławomirem Sierakowskim w ostatnich latach, mogliśmy zauważyć, że jeżeli tylko jeden-dwoje uczestników wywiadów grupowych zacznie wypowiadać treści niechętne uchodźcom i nie ma żadnej interwencji ze strony moderatora, to grupa to chętnie podchwytuje.

prof. Przemysław Sadura / szef Katedry Socjologii Polityki na Uniwersytecie Warszawskim

To był problem przede wszystkim na północy Anglii, która była znacznie bardziej monoetniczna, w porównaniu do wielokulturowego południa Anglii. Te rejony wciąż mierzyły się z problemami niedorozwoju ekonomicznego, będącego spuścizną liberalnej transformacji z czasów Margaret Thatcher, likwidowania kopalń, zamykania fabryk, etc. Gdy pojawili się tam w dużej liczbie polscy imigranci godzący się na niskie stawki, stali się konkurencją na ryku pracy, co powodowało napięcia w rodzimej klasie robotniczej.

Prof. Sadura zauważa, że u nas takiego niebezpieczeństwa raczej nie ma, z tego względu, że ewidentnie brakuje ludzi do pracy, a polityka PiS, która opiera się na podnoszeniu płacy minimalnej, utrudnia rywalizację tylko i wyłącznie ceną pracy. Gdyby płaca minimalna nie była podnoszona, otwarcie się na napływ taniej siły roboczej uderzyłoby w interes ekonomiczny klas ludowych w Polsce. Ale to zjawisko, na tę skalę, jaka miała miejsce w Wielkiej Brytanii, dzisiaj nam nie grozi.

Dlaczego zatem PiS decyduje się grać antyimigrancką kartą?

Jeśli wrzuci się właściwą narrację, wtedy te postawy ksenofobiczne, niechętne imigrantom bardzo łatwo jest uruchomić twierdzi autor „Społeczeństwa populistów”. Byliśmy przecież mistrzami świata w antysemityzmie bez Żydów, w islamofobii bez muzułmanów. Osoby, które wyrażają tego typu poglądy, mają świadomość, że to nie jest poprawne politycznie, więc hamują się. Niemniej w badaniach fokusowych, które prowadziliśmy ze Sławomirem Sierakowskim w ostatnich latach, mogliśmy zauważyć, że jeżeli tylko jeden-dwoje uczestników wywiadów grupowych zacznie wypowiadać treści niechętne uchodźcom i nie ma żadnej interwencji ze strony moderatora, to grupa to chętnie podchwytuje. Czyli to są takie postawy, które trzeba dopiero aktywować.

To nie 2015, histerii nie będzie

Prof. Waldemar Kuligowski, antropolog kulturowy z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu, pytany o stosunek Polaków do emigrantów i jego ewentualny „potencjał wyborczy”, proponuje by cofnąć się do 2015, czyli do tego roku, w którym PiS objęło władzę.

Wtedy pojawiały się te wielkie fale migracyjne wywołane wojną Syrii. Pamiętamy te wstrząsające obrazki z Lampeduzy, tonące łodzie... To było bardzo poruszające serca, ale PiS opowiadało nie o tej tragedii, nie o wojnie, tylko o tym, co się może wydarzyć w związku z tymi uchodźcami w Polsce. To była retoryka mówiąca o tym, że oni nam zabiorą pracę, że będą roznosili choroby i zarazki, że będą gwałcili polskie kobiety. Na początku 2015, zanim zaczęła się kampania, większość Polaków miała pozytywny stosunek do imigrantów. Uważano, że to są ludzie, którym – w miarę możliwości powinniśmy pomagać. Natomiast pod koniec roku, kiedy władza już się zmieniła, ten stosunek także diametralnie się zmienił. Znaczna większość badanych była pełna lęku, obaw, niepewności wobec imigrantów.

Polska nadal nie jest nadal krajem atrakcyjnym dla dużych fal imigracyjnych. Jeśli się one u nas pojawiały, bądź pojawią, to raczej będą to krótkotrwałe przystanki. A tych, którzy tu zostają rynek pracy zasysa ich niemal bezproblemowo.

Prof. Waldemar Kuligowski / antropolog kulturowy z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu

Zdaniem prof. Kuligowskiego pokazuje to, że 8 lat temu postawy wobec imigrantów były bardzo chwiejne i łatwo było używając profesjonalnych narzędzi propagandowych wpływać na nie. Teraz jednak mamy za sobą doświadczenie wojny w Ukrainie i przyjęcia uchodźców z tego kraju.

Moim zdaniem to jest w ogóle jedna z największych przemian cywilizacyjnych w naszym społeczeństwie po II wojnie światowej. Kilka milionów obywateli innego kraju jest nagle wśród nas: w wielkich miastach i małych wioskach. Pracują niemal wszędzie i trochę niepostrzeżenie „wsiąknęli” w nasze społeczeństwo. I okazuje się, że uchodźca nie jest niczym strasznym. Mogłoby to sugerować, że nasz stosunek do migrantów się znormalizował. Że nie będziemy już reagować histerycznie, zmieniając pogląd od ściany do ściany. Dlatego odgrzanie tego tematu w obecnej kampanii nie musi się tak skończyć, jak 2015 roku.

Prof. Kuligowski nie zgadza się z poglądem, że integracja imigrantów w Europie Zachodniej zasadniczo się nie powiodła. Ostatnie nocne rozruchy we francuskich miastach oczywiście bardzo medialne, ale przecież – jak zwraca uwagę antropolog – Francja jest krajem imigranckim w zasadzie od końca II wojny światowej. To jest ponad 70 lat, trzy pokolenia. W Niemczech rynek pracy, przede wszystkim na Turków, otworzono na początku lat 60. To daje dwa pokolenia. Podobnie jest z Wielkiej Brytanii. W tym czasie miliony ludzi ułożyły sobie życie w tych krajach.

Inna sprawa to to, czy w ogóle dobrze jest porównywać się z takimi krajami – mówi prof. Kuligowski. Polska nadal nie jest nadal krajem atrakcyjnym dla dużych fal imigracyjnych. Jeśli się one u nas pojawiały, bądź pojawią, to raczej będą to krótkotrwałe przystanki. A tych, którzy tu zostają rynek pracy zasysa ich niemal bezproblemowo.

Prawo wyboru, a nie przymusowa asymilacja

Integracja to klucz dla efektywnej realizacji polityki migracyjnej uważa Agnieszka Zabłocka zastępczyni dyrektora Regionalnego Ośrodka Polityki Społecznej Urzędu Marszałkowskiego Województwa Pomorskiego

Jednocześnie zwraca ona uwagę, że Polska nie posiada strategii integracji migrantów na poziomie krajowym. Istnieje wprawdzie dokument pod nazwą ,,Polityka migracyjna i kierunki jej działań” z 2021 roku, który nie został jednak opublikowany. Ma on zaledwie 22 strony, a płynący z niego przekaz to dążenie do asymilacji osób, które przyjeżdżają do Polski.

Tymczasem celem rządowej polityki migracyjnej powinno być przede wszystkim to, żeby osoby, które tu przyjeżdżają i chcą się osiedlić, miały prawo wyboru zachowania własnej tożsamości – przekonuje dyr. Zabłocka. – Potrzebne jest tu podejście holistyczne. Jak wskazuje prof. Maciej Duszczyk z Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego, jest to kwestia przygotowania służby zdrowia, instytucji oświaty, kultury, rynku pracy oraz urzędów, które będą obsługiwały osoby, które mają jednak trochę inne kody kulturowe, tak żebyśmy uniknęli błędów, które popełnione zostały w innych krajach takich jak Niemcy, Szwecja czy Holandia. 

Widać, że rząd nie ma woli opracowania dokumentu, który obejmowałby różne perspektywy. W tej sytuacji samorządy prowadzą własne projekty integracji. Gdańsk wypracował Model Integracji Imigrantów, Wrocław Strategię Dialogu Międzykulturowego, Kraków z kolei posiada miejski program Otwarty Kraków. Województwo Pomorskie zdecydowało w odpowiedzi na konkurs ogłoszony przez Komisję Europejską realizuje 3-letni projekt „EU-BELONG: Międzykulturowe podejście do integracji migrantów w regionach Europy”. Jego efektem będzie stworzenie regionalnej strategii integracji międzykulturowej w województwie pomorskim.

Pomorskie jest otwarte na wielokulturowość oraz różnorodność, która powinna łączyć a nie dzielić. Swoimi działaniami stara się zwiększać świadomość mieszkańców i mieszkanek, ale również zapewnić dla niej przestrzeń. W połowie czerwca, został zorganizowany regionalny wielokulturowy piknik rodzinny o charakterze integracyjnym. Było to wyjątkowe wielokulturowe wydarzenie, które zgromadziło stałych mieszkańców, jak i tych, którzy wybrali Pomorskie na nowy dom – podsumowuje Agnieszka Zabłocka.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama