Autorytety zgodnie podają, że Świętem Numer Jeden w chrześcijańskim świecie jest Wielkanoc. Tymczasem w kulturze Zmartwychwstanie wydaje się wyraźnie przegrywać z Bożym Narodzeniem, czego dowody zbieramy co roku w wymiarze prywatnym, narodowym i światowym. Kolędy są częścią naszej tradycji domowej. Tak dzieje się wszędzie, kolędowa tradycja narodów to dziesiątki popularnych dzieł.
Niestety, już w pierwszych dniach grudnia, włączając odbiornik radiowy nastawiony na dowolną stację (z wyjątkiem Programu II Polskiego Radia, który zazwyczaj sztandar sztuki dzierży wysoko) bywamy atakowani coraz gęściej aplikowanym, w miarę zbliżania się dni świątecznych, zestawem tych samych kilkunastu amerykańskich utworów, w wersjach przeważnie kiczowatych, za wyjątkiem paru klasycznych interpretacji (Bing Crosby, Frank Sinatra), które jednak mocno się przejadły. Nie są nawet w stanie zatrzeć owego fatalnego wrażenia rodzime kolędowe aranżacje, z których niewiele wychodzi poza schematy. Na marginesie: ze świecą szukać w programach radiowych rewelacyjnie zharmonizowanych przez Macieja Małeckiego kolęd, jakie od lat wykonuje Polski Chór Kameralny – a przecież płyta z tymi opracowaniami (na poziomie światowym), wydana w 2008 roku, jest dostępna!
Powrócę jednak do produkcji zagranicznych, powiedzmy otwarcie – anglosaskich – gdyż z tej strony na anteny przebija się największa porcja kiczu. I nieporozumień. Najczęstsze z nich to uczynienie symbolem pop-muzycznego Bożego Narodzenia piosenki Wham „Last Christmas”, która ze świętami nie ma nic wspólnego.
Są wśród tysięcy dzwoniących dzwoneczkami sań utworów, ociekających lukrem, także mniej oczywiste, wyróżniające się bądź od strony stylistycznej, bądź oryginalnie interpretujące świąteczne „standardy”.
Rock wydaje się być coraz bardziej niszowym zjawiskiem w zalewie lepiej sprzedającej się pop-music, ale warto trochę poszperać, by właśnie w rockowym opracowaniu przywołać klimaty mniej komercyjne, odwołujące się do treści Bożego Narodzenia.
Dwie płyty poświęcone tym świętom wydał Rob Halford, wokalista jednej z ważniejszych i najstarszych grup metalowych: Judas Priest. W roku 2009 ukazała się płyta „Halford III: Winter Songs”, z dziesięcioma utworami, z których cztery wyszły spod pióra, a raczej gitar Halforda i jego muzyków, a sześć to interpretacje wspomnianych bożonarodzeniowych „standardów”. Opracowania Halforda przynoszą sporo ostrych brzmień, wciskają się do uszu typowymi dla metalu riffami gitar, ale też wznoszą się od strony tekstowej na poziom znacznie powyżej większości produkcji tego gatunku. Z tych utworów najwyżej stawiam balladowy „Light of the World”, a wśród aranżacji znanych tematów wybrałbym dobrze znany z dziesiątek interpretacji „What Child Is This?”.
W roku 2019 Rob Halford wydał drugą płytę bożonarodzeniową, „Celestial”. I tu większość (osiem na czternaście utworów) stanowią tradycyjne kolędy, znane choćby z folkowych opracowań; w takiej stylistyce najczęściej trafiają do rozgłośni radiowych. Dziesięć lat różnicy między pierwszą a drugą płytą jest słyszalne „gołym uchem” od pierwszych sekund. Warstwa brzmieniowa „Celestial” ma więcej przestrzeni. Z tradycyjnych utworów w tym opracowaniu najchętniej słucham „Deck the Halls”, bo riffy i gitarowe solo znakomicie oplatają metalowymi „patentami” tradycyjne celtyckie motywy. Takich perełek, których jakość ocenią najlepiej fani metalu, jest więcej, np. „Joy to the World”. Ale najważniejszy jest zamykający płytę, krótki dwuminutowy utwór, napisany przez samego Halforda i Mike’a Exetera: „Protected By the Light”.
Jeśli zaś nie wszystkim czytelnikom rock kojarzy się z metalowymi brzmieniami, to wystarczy przywołać wciąż cieszący się powodzeniem, nagrany w 2003 roku „Christmas Album” Jethro Tull, mniej odwołujący się do kolędowej tradycji, a jednak bliski radosnemu (jazz-rockowemu) świętowaniu Bożego Narodzenia.
Napisz komentarz
Komentarze