Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Ruszył proces za śmiertelny wypadek z udziałem hulajnogi

- Chodziłam i krzyczałam: „nie żyje, nie żyje!” - zeznawała w śledztwie 44-letnia Anna K., która w czwartek 1 czerwca po raz pierwszy stanęła przed sądem. Jest oskarżona o spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym. 13 kwietnia 2022 roku, na skrzyżowaniu ulic Dolne Młyny i Potokowa w Gdańsku, pod kołami jej samochodu zginęła 51-letnia kobieta poruszająca się na hulajnodze.
Ruszył proces za śmiertelny wypadek z udziałem hulajnogi

Autor: KMP Gdańsk

O tragedii, do której doszło chwilę po godzinie 7 rano 13 kwietnia 2022 roku pisaliśmy tuż po zdarzeniu, a następnie rok później - po zakończeniu śledztwa.

CZYTAJ WIĘCEJ: Przed sąd za śmierć kobiety na hulajnodze

Według ustaleń prokuratury, 44-letnia Anna K. miała tego dnia wyjeżdżać z podporządkowanych Dolnych Młynów i zamierzała skręcić w lewo w Potokową. Wówczas doszło do tragedii.

- Pani Anna K jest oskarżona o czyn z artykułu kodeksu karnego 177 paragraf 1 i 2, czyli o spowodowanie wypadku komunikacyjnego ze skutkiem śmiertelnym. Pani Anna nie ustąpiła pierwszeństwa jadącej z innego kierunku uczestniczce ruchu drogowego, poruszającej się hulajnogą w wyniku czego doszło do zderzenia - mówiła jeszcze przed salą rozpraw prokurator Izabela Lipińska z Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Wrzeszcz. - Na etapie postępowania przygotowawczego, oskarżona składała wyjaśnienia. Wyrażała przede wszystkim ogromny żal. Była wtedy w bardzo złym stanie psychicznym i niestety po prostu sama nie wie, jak do tego doszło, bo nie widziała pani pokrzywdzonej - już pani w tej chwili niestety denatki w związku z tym sama nie wie, jak doszło do tego, tragicznego w skutkach zdarzenia. Wypadek komunikacyjny ze swej natury jest zawsze nieumyślny, więc tutaj okoliczności są takie, że nie była w stanie tego przewidzieć, bowiem jak wskazuje, nie widziała pani – dodała.

Obrońca z wyboru, adwokat Dariusz Strzelecki wniósł o wyłączenie jawności ze względu na stan zdrowia swojej klientki. Na sądowym korytarzu potwierdził, że Anna K. bardzo przeżyła tragedię. - Jest permanentnie, od momentu zdarzenia, pod opieką lekarzy – tłumaczył i ze względu na „w szczególności stan zdrowia psychicznego” oskarżonej wniósł o wyłączenie jawności rozprawy. Oskarżenie nie podzieliło jego argumentacji, a sędzia Joanna Jurkiewicz z Sądu Rejonowego Gdańsk-Południe, nie zdecydowała się by prowadzić proces „za zamkniętymi drzwiami”. W roli publiczności, na widowni zasiedli uczniowie jednej ze szkół.

- Nie przyznaję się – powiedziała ze spuszczoną głową Anna K. i dopytywana przez sąd zastrzegła, że nie będzie składała wyjaśnień ani odpowiadać na pytania. Jak powiedziała, wychowuje dwoje dzieci, w tym jedno niepełnosprawne, a od tragedii leczy się psychiatrycznie i zażywa leki. 44-latka podtrzymała swoje wyjaśnienia złożone w śledztwie i odczytane z akt sprawy przez sędzię Joannę Jurkiewicz.

- Było około godziny siódmej. Mieszkam niecały kilometr od miejsca zdarzenia. Jechałam do sklepu po pieczywo. Przejechałam mostek, lekko pod górę i na skrzyżowaniu się zatrzymałam. Upewniłam się, że mogę jechać i ruszyłam. W momencie, gdy skręcałam i samochód był już w trakcie ruchu, w kącie oka dostrzegłam jakąś plamę, bliżej nie określoną i później potoczyło się błyskawicznie. Nie widziałam, co się dzieje. Jakby, mnie odcięło. Straciłam kontrolę i czułam, że samochód po czymś przejeżdża. Później pamiętam już urywki – to jest oczy i skarpetki. Nie wiem czemu te dwie rzeczy. Jakiś mężczyzna był już w trakcie wzywania pomocy. Ja krzyczałam. Zadzwoniłam do męża krzycząc, on nie rozumiał, co do niego mówię – mówiła w śledztwie Anna K. - Później pamiętam niebieską rękawiczkę i ktoś mówił, że jest lekarzem. Jakiś mężczyzna mówił do mnie: „nie histeryzuj kobieto, ona żyje”, ale nie jestem pewna czy powiedział dokładnie te słowa. Chodziłam i krzyczałam: „nie żyje, nie żyje”, a ktoś mówił: „żyje, żyje” – relacjonowała podczas przesłuchania w prokuraturze, gdzie wspominała również fakt, że później jeden z medyków zatykał jej usta by zapobiec hiperwentylacji, a do karetki by podać jakieś leki, trzeba było transportować ją na noszach.

28-letni syn zmarłej w sprawie występuje w roli oskarżyciela posiłkowego. Jak dotąd nie otrzymał odpisu aktu oskarżenia, który wręczono mu tuż przed czwartkową rozprawą. - Mama wyruszyła do pracy na swojej prywatnej hulajnodze elektrycznej. Jechała typową drogą – wspominał feralny poranek. - Nie był to pierwszy raz, gdy mama jechała hulajnogą. Mama przez to skrzyżowanie przejeżdżała regularnie w różne strony i znała je bardzo dobrze – zastrzegł.

Na etapie postępowania przygotowawczego, oskarżona składała wyjaśnienia. Wyrażała przede wszystkim ogromny żal. Była wtedy w bardzo złym stanie psychicznym i niestety po prostu sama nie wie, jak do tego doszło, bo nie widziała pani pokrzywdzonej

prok. Izabela Lipińska / Prokuratura Rejonowa Gdańsk-Wrzeszcz

Opowiedział również, jak dowiedział się o tragedii.

- Jechałem autobusem. W drodze zadzwoniła do mnie koleżanka mojej mamy, przekazując informacje o wypadku przekazane w mediach – stwierdził i zaznaczył, że skojarzył skrzyżowanie oraz hulajnogę i dlatego wysiadł w okolicy miejsca wypadku, gdzie poszedł. - Wnoszę o zadośćuczynienie i odszkodowanie w wysokości, jaką przeczytałem w jednym z dokumentów, czyli 50 tysięcy złotych – dodał dopytywany przez sędzię.

Mecenas Dariusz Strzelecki pytał go o to czy hulajnoga jego matki posiadała tzw. czarną skrzynkę, a 28-latek nie był w stanie odpowiedzieć na to pytanie. Tłumaczył, że kobieta jeździła do pracy na godzinę 7.30 i posiadała hulajnogę co najmniej drugi „sezon”. Jednak zaznaczył, że w dniu wypadku mogła korzystać z niej po raz pierwszy w 2022 roku.

- Nie widziałem samego wypadku, tylko w trakcie, jak ta pani była „mielona” pod samochodem - zeznał 64-letni świadek, blacharz, który jak mówił, jechał wówczas do pracy w górę ulicą Potokową i zadzwonił pod 112, gdy kilku ludzi podnosiło samochód Anny K. by wydobyć pokrzywdzoną spod niego 51-latkę. - Oskarżona była w szoku. Mówiła, że zabiła człowieka, a później usiadła z boku i płakała cały czas – relacjonował. Dopytywany przez obrońców mówił, że po wypadku pokrzywdzona znajdowała się na wysokości tylnej osi samochodu. - Osoba pod autem jeszcze oddychała – powiedział i wskazał, że codziennie, od 7 lat, jeździ tą trasą. Nigdy nie było tam przejścia dla pieszych, a po tragedii postawiono tam ograniczenia utrudniające przejazd hulajnóg. - Pokrzywdzona była w kasku. Jestem tego pewien na 100 procent – dodał.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Z Wisły wyłowiono ciało kobiety. Była w ciąży?

Do odczytanego przez sędzię, protokołu śledztwa, powiedział wcześniej, mniej więcej to samo.

- Odwoziłem córkę do szkoły - stwierdził pytany o tragiczny poranek drugi ze świadków, 46-letni marynarz, który tuż po wypadku odjechał ze skrzyżowania, by zabrać stamtąd córkę, która jest pod opieką psychiatry i ma stany lękowe. - Widziałem jak te kobiety [kierująca autem i ta na hulajnodze] w pewnym momencie stały na skrzyżowaniu i równocześnie ruszyły, a ta pani na hulajnodze znalazła się pod samochodem – zastrzegł. - Wydawało mi się, że to było równocześnie – powiedział dopytywany i przyznał, że nie jest dziś – ponad rok po zdarzeniu – w stanie ocenić, ile to wszystko trwało, ale „chyba ułamki sekund”.

Jego zeznania ze śledztwa, z kwietnia 2022 roku, nie różniły się poważnie od tego, co powiedział w sądzie 1 czerwca 2023 r.

Zanim sąd wyda wyrok, wysłuchamy w tej sprawie jeszcze tzw. mów końcowych obrony oraz oskarżenia.

 


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama