Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Bernadeta Gabrychowska z Gniewu nawet o chlebie pisze piękne rymy

Bernadeta Gabrychowska z Gniewu pisze wiersze od wielu lat, ale dopiero niedawno dała się namówić na ich upublicznienie. Jak sama mówi, od urodzenia w ich rodzinnym domu zawsze gościły książki. Pierwsze rymy kreśliła już w szkole podstawowej. Teraz nawet w rozmowie prywatnej, kiedy o czymś opowiada, zdarza się jej rymować. Wystarczy „rzucić” jakiś temat i rymowana opowieść się snuje...
Fot. Bogdana Wachowska

W tym roku ukończyła 66 lat i jej życie na pewno nie było usłane różami. Nigdy jednak nie narzekała na swój los. Jak mówi, każde doświadczenie jest czymś cennym, z czego warto czerpać nauki na przyszłość. Kiedy zaczęła się jej przygoda z książką, poezją?
 

Pierwszy wierszyk napisałam…

- Hm... kiedy zaczęłam pisać, trudno mi dokładnie określić - zastanawia się. - Kiedy byłam jeszcze mała, bardzo często chorowałam. Starsze siostry przy mnie były i czytaniem mnie bawiły – zaczęła opowiadać pani Bernadeta, nawet nie zdając sobie sprawy, że rymuje. - A gdy w łóżku wciąż leżałam, rymowanki układałam. Pierwszy wierszyk napisałam, kiedy dziewięć latek miałam. Pani w szkole nie wierzyła, że wiersz sama ułożyłam, więc na lekcji poprosiła, żebym rymy ułożyła.

Okazuje się, że pierwsze napisane przez siebie rymy zachowała do dziś.

Literatura, muzyka towarzyszyły małej Beni na co dzień. Przez 5 lat uczęszczała do ogniska muzycznego, a rodzice po pierwszej Komunii Świętej kupili jej od organisty z pobliskiego Piaseczna pianino. - Niestety, gdy rodzinę dotknęły problemy finansowe instrument został sprzedany – wspomina gniewianka.

Jednak szczególnym sentymentem zawsze darzyła poezję. Jak wspomina, ma to po dziadku – Wojciechu Michalskim i jego najmłodszym synu, a wujku, pani Bernadety. - Od dziadka to nawet życzenia na I Komunię Świętą wierszem dostałam – opowiada poetka. - A wujek jeszcze z frontu też pisał piękne listy, wszystkie wierszem. Nazywał je „papierosami wolności”. Rodzice, dziadkowie się nimi zaczytywali. Ja się właściwie wychowałam na książkach Janiny Porazińskiej, Jana Brzechwy, Juliana Tuwima... - wymienia - Niektóre nadal mam w swojej biblioteczce. To cenne pamiątki, perełki wspomnień. W swoich zbiorach mam też stare wydanie poezji Adama Mickiewicza. Zaczytywałam się tymi książkami, gdy tylko miałam chwilkę wolnego czasu.

Matka-Polka z literackim zacięciem

Kiedy poprosiłam o „garść” wspomnień z dorosłego życia poetki, długo się zastanawiała.

- Czy ja w życiu coś osiągnęłam? Chyba niewiele – mówi skromnie. - Nie pracowałam zawodowo. Ustaliliśmy z mężem, że on będzie pracował na rodzinę, a ja zajmę się wychowaniem dzieci i prowadzeniem domu. Za mąż wyszłam w 1972 roku. Pamiętam, jak z mężem poszliśmy do biura parafialnego, aby dać na zapowiedzi – uśmiecha się. - Proboszcz na nas spojrzał i zapytał: „A od kiedy dzieci chcą się żenić?” i wygnał nas do domu po rodziców. Na szczęście, wszystko dobrze się ułożyło i wkrótce się pobraliśmy. Moi rówieśnicy kontynuowali naukę, a ja realizowałam się jako „matka-Polka”. W wieku 25 lat mieliśmy już czwórkę dzieci. Dwie córki i dwóch synów. Było co robić, zwłaszcza, że mąż często pracował w delegacji. W wieku 39 lat zostałam po raz pierwszy babcią, a później jeszcze siedem razy doznałam tego samego szczęścia. Mam cztery wnuczki i czterech wnuków. Kocham ich z całego serca. Jak dziewczynki przychodzą, to czasem pytają, czy w swoje 18. urodziny wypiłam jakiś alkohol – śmieje się. - Moja odpowiedź stała się już pewnego rodzaju anegdotą: „Nie, bo byłam w ciąży i mąż mi nie pozwalał.”

 

Maraton codziennych spraw

Chociaż Bernadeta Gabrychowska, uważa, że niewiele osiągnęła w życiu, to kłam temu stwierdzeniu zadaje choćby fakt, iż przez 10 lat wspierała męża w prowadzeniu działalności gospodarczej. - Zajmowałam się „stroną papierkową” – przyznaje. - Wszystko dobrze się układało, firma była rozwojowa, ale w 2003 r. mąż złamał nogę. Pięć lat zajęło nam ubieganie się o przyznanie renty przez ZUS. Dwa lata byliśmy bez dochodu, szyłam po nocach, żeby zarobić chociaż na chleb i lekarstwa dla męża. Pomagały nam też dzieci. Mąż jednak mocno się rozchorował i nie mógł już wrócić do pracy. Zmarł we wrześniu 2008 r., a mimo to, już po jego śmierci ZUS uznał go za zdolnego do pracy. To przepełniło czarę goryczy. W tych trudnych czasach wróciłam do pisania, które przez dobrych kilka lat odłożyłam na bliżej nieokreśloną przyszłość. Przez cały czas było coś do zrobienia, na pisanie już nie zostawała nawet skrawek czasu.

Pogrążona w smutku i żałobie, nie sypiała po nocach. Zaczęła pisać.

- Emocje przelewałam na papier, aby nie zadręczać swoich bliskich i otoczenia moimi negatywnymi doznaniami – przyznaje. - Było naprawdę ciężko. Posypało się także moje zdrowie. W 2015 roku przeszłam trzy operacje, dwie onkologiczne i założenie by-passów. Gdyby mąż żył, to w tym roku obchodzilibyśmy 49. rocznicę zawarcia związku małżeńskiego – dodaje.

 

Mam jeszcze coś do zrobienia

Smutek jednak na długo nie gości na jej twarzy. - Dobiega końca 2021 rok, a ja wciąż żyję – śmieje się. - Uznałam, że Pan Bóg zostawił mnie na poprawę. Że mam jeszcze coś w swoim życiu do zrobienia. Ponownie poświęciłam się więc pisaniu, z lepszym lub gorszym skutkiem. To mi pomaga.

Chociaż przez te wszystkie lata pisała „do szuflady” i jej wiersze znali tylko najbliżsi, to teraz dała się namówić na upublicznienie swojej twórczości. Wybrała kilka swoich wierszy i przeczytała je najmłodszym mieszkańcom Gniewu podczas czytelniczej gali. Chociaż mówi, że nie oczekuje niczego wielkiego od życia, to przyznała się, że jej marzeniem byłoby wydanie swoich wierszy drukiem.

 

Zapach kromki chleba

 

Każdy człowiek zapewne przyzna,

zgadywać długo nie trzeba,

że najpiękniejszy na świecie

jest zapach świeżego chleba.

 

Gdy inni śpią jeszcze smacznie,

piekarz swą pracę zaczyna

pieszcząc bochenek chleba,

jak matka małego syna.

 

Kiedy już ruszy piekarnia

i piekarz pot otrze z czoła,

woń chrupiącego chleba

rozpłynie się dookoła.

 

W każdym rumianym bochenku

zawarta jest słodycz lata

ciepło słonecznych promieni

i księżycowa poświata.

 

Krople deszczu, co łany poiły,

barwy tęczy wplecione w kłosy,

muskane powiewem wiatru,

perłami porannej rosy.

 

Król Midas też się przekonał,

że chleb jest cenniejszy niż złoto,

dlatego każdy okruszek

należy zjadać z ochotą!

 

Ofiarną pracę piekarza

sercem docenić trzeba

by nigdy nam nie zabrakło

kromki świeżego chleba.

Emocje przelewałam na papier, aby nie zadręczać swoich bliskich i otoczenia moimi negatywnymi doznaniami. Było naprawdę ciężko. Posypało się także moje zdrowie. W 2015 roku przeszłam trzy operacje, dwie onkologiczne i założenie by-passów. Gdyby mąż żył, to w tym roku obchodzilibyśmy 49. rocznicę zawarcia związku małżeńskiego.

Bernadeta Gabrychowska


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz
Komentarze
Reklama
Reklama
Reklama