Wciąż śpiewa, żegluje, jeździ na rowerze, zimą staje na nartach, a latem potrafi założyć rolki i śmignąć wokół stawu na gdańskim Jasieniu. – Trzeba się ruszać, inaczej człowiek rdzewieje – mówi z charakterystycznym uśmiechem.
Rodzinna tradycja
Urodził się 6 września 1936 roku w Mikołowie na Śląsku. Jego nazwisko – Apollo – wciąż pozostaje dla niego małą zagadką. Jedna z rodzinnych wersji mówi, że pochodzi od słowa „pole”, inni członkowie rodziny noszą nazwisko „Apola”. – Może to jakaś zbitka losów, kto wie – śmieje się pan Andrzej.
Jego mama, Jadwiga, pochodziła z Wilna, ojciec, Tadeusz – z Gorlic. Połączyło ich harcerstwo i zamiłowanie do działalności społecznej. – Rodzice zawsze stawiali innych na pierwszym miejscu – wspomina syn. Tę postawę wyniósł z domu – nie tylko jako ideał, ale jako praktykę.
Ojciec był znanym działaczem społecznym i to właśnie on założył w 1957 roku oddział PTTK w Mikołowie. Nic dziwnego, że Andrzej od młodości również angażował się w działania wspólnotowe, czy to w klubach żeglarskich, czy wśród kolegów muzyków, żeglarzy, sąsiadów.
Zakochany w żaglach i… Elżbiecie
Pierwszy raz popłynął w kajaku po Jeziorze Paprocańskim w Tychach, ale prawdziwa miłość do żeglarstwa przyszła w czasach studiów w Krakowie, na Wyższej Szkole Rolniczej. Już wtedy wstąpił do sekcji żeglarskiej AZS i – jak sam mówi – „wsiąkł po uszy”.
Remontował łodzie, budował przystań, był kierownikiem technicznym. Wśród żagli i lin poznał też Elżbietę – swoją przyszłą żonę. Oboje byli pasjonatami żeglarstwa, a Elżbieta była nawet wicemistrzynią Polski w klasie Słonka i mistrzynią w Cadecie. Andrzej również odnosił sukcesy – ścigał się w regatach na łódce „Kaczor”, którą wspomina do dziś z rozrzewnieniem.
Rytmy morza i muzyki
Ale oprócz żagli była jeszcze muzyka. W czasach studenckich grał na perkusji w zespole „Bolero”, występującym w Nowej Hucie pod skrzydłami Estrady Satyrycznej. – Kolega nauczył mnie chwytów gitarowych. Czasem zamienialiśmy się miejscami – on siadał za bębny, ja brałem gitarę – wspomina z uśmiechem.
Później, już jako bosman-motorzysta na jachtach takich jak „Joseph Conrad” czy „Krzyż Południa”, zawsze miał gitarę pod ręką. – Na morzu to ja byłem tym, co śpiewał. Nawet na kutrach rybackich. Nie byłem wielkim muzykiem, ale wkładałem serce – mówi skromnie. To właśnie to serce i szczerość zaprowadziły go wiele lat później… do chóru.
Męski Chór Szantowy „Zawisza Czarny”
Pan Andrzej śpiewa w Męskim Chórze Szantowym „Zawisza Czarny” – jednej z wyjątkowych formacji muzycznych na Pomorzu. Chór tworzy kilkudziesięciu pasjonatów morza, śpiewających szanty, pieśni kubryku i marynarskie ballady.
- Od siedmiu lat Andrzej śpiewa w chórze „Zawisza Czarny”, pamiętam to doskonale, bo zaczynaliśmy tego samego dnia – mówi Andrzej Mańczak, trener żeglarstwa w sekcji żeglarskiej Gedania 1922.
Jak śpiewa mogłem przekonać się sam goszcząc w jego gdańskim mieszkaniu. Pan Andrzej wziął do ręki gitarę i zademonstrował kilka dynamicznych wykonań szant.
- Chyba jestem zbyt leniwy, bo nigdy nie przykładałem się do doskonalenia swoich muzycznych umiejętności – mówi Andrzej Apollo. – Dla mnie zawsze ważniejsze były relacje z ludźmi, ich radość ze spotkania i słuchania – dodaje.
Jego witalność jest godna szacunku. Pan Andrzej nadal jeździ regularnie na rowerze, rolkach czy nartach. Jeszcze niedawno śmigał na rolkach z Dworca Głównego w Gdyni na Skwer Kościuszki jadąc na próbę swojego chóru. W 2017 roku po raz ostatni brał udział w gdańskim półmaratonie. Na pamiątkę ma koszulkę z tej imprezy. Na ścianach wiszą niezliczone ilości medali z imprez sportowych.
– One nie są nagrodą za moje zwycięstwa, a dla najstarszego uczestnika – śmieje się pan Andrzej i mówi, że wybiera się na narty do Wieżycy.
Napisz komentarz
Komentarze