Jeśli ktoś chciałby na przykład zacząć po feriach uczyć biologii – ma do wyboru 16 szkół, ale już dla potencjalnego polonisty jest tych ofert 20, a dla matematyka - 23. Jeśli ktoś zechciałby uczyć geografii – może sobie wybrać spośród 9 szkół – w Słupsku na cały etat, w Kwidzynie, Baninie czy w Tczewie na na więcej niż etat. Jedna z niepublicznych szkół pod Gdańskiem szuka nauczycieli do nauczania 11 przedmiotów.
W tym samym czasie minister edukacji publicznie zapowiada, że w ciągu najbliższych 2-3 lat pracę stracić może nawet 100 tysięcy nauczycieli. Minister, dopytywany o to, kto najbardziej powinien bać się zwolnień, złowieszczo odpowiedział: - Wszyscy. Jednak, jak potem uszczegółowił, ten kadrowy armagedon miałby dotyczyć przede wszystkim nauczycieli szkół średnich.
Co takiego miałoby się w tym czasie zdarzyć, że – choćby patrząc na Pomorze - z poziomu kilkuset wakatów w połowie roku szkolnego (a przypomnijmy, że na początku września 2022 r. nauczycielskich wakatów było na Pomorzu ponad 900) szkoły miałyby zderzyć się z nadmiarem pracowników?
PRZECZYTAJ Praca szuka nauczyciela
- Wchodzi potężny niż demograficzny, zwłaszcza do szkół średnich i to będzie powodowało, że nauczycieli będzie tam za dużo. Trzeba przygotować rozwiązania, które pozwoliłyby na odejście na emeryturę – mówił Przemysław Czarnek w Radiu Zet. Minister sprecyzował, że „zwolnionych będzie ok. 100 tys. nauczycieli, w perspektywie 2-3 lat”. - W 2023 roku jeszcze nikogo, ale w 2024 roku część już tak. Mniej przychodzi dzieci, to jest mniej WF-u, biologii, chemii, polskiego, fizyki.
Wygłoszenie znienacka tej opinii to dla ministra – jak pokazały jego kolejne wypowiedzi – sposób na wprowadzenie w przestrzeń publiczną tematu wcześniejszych emerytur dla nauczycieli, które miałyby być lekiem na przyszłe zwolnienia.
Szkoły dla 1,5 rocznika
W pokojach nauczycielskich, w których i tak spokojnie nie było, zapowiedź ministra dodatkowo podgrzała nastroje. - W mojej szkole w klasach pierwszych jest do 35 uczniów – mówi Dariusz, polonista z gdańskiego liceum. - To efekt problemów z rekrutacją i brakiem miejsc w szkołach dla podwójnego rocznika uczniów. To samo będzie w kolejnym roku, a te dzieciaki będą się u nas uczyły przez cztery lata. Wiec zastanawiamy się wszyscy, kto będzie ich uczył do matury za te dwa-trzy lata, jeśli minister uważa, że nauczycieli jest za dużo.
Na Pomorzu podstawówkę skończyło w 2022 roku szkolnym ponad 33 tysiące uczniów. W skali całego kraju w roku szkolnym 2022/2023 do szkół średnich poszło ponad 525 tys. nastolatków - o 145 tys. więcej niż rok wcześniej. To półtora rocznika, czyli dzieci, które zaczęły edukację w wieku siedmiu lat, a także sześciolatki z czasów reformy rządów PO-PSL.
ZOBACZ TEŻ: Przez reformy zabraknie miejsc w szkołach?
W ciągu dwóch lat w sumie będzie to ponad 300 tys. uczniów więcej niż w poprzednich latach. By pomieścić ich wszystkich w szkołach ponadpodstawowych, samorządy tworzyły dodatkowe klasy, zwiększały liczbę uczniów w każdej z nich. Szkoły szukały nauczycieli do pracy przez całe wakacje i nadal są w nich wakaty. Ci zatrudnieni, nierzadko muszą pracować na dwa etaty w kilku szkołach, dyrektorzy wzywają też na pomoc emerytów.
- Jeszcze w połowie września dostawałam telefony z mojej byłej szkoły z pytaniem czy na pewno nie zechciałabym przyjść do pracy na kilka godzin w tygodniu – przyznaje matematyczka Katarzyna Musielak, od dwóch lat na emeryturze. - Ja się nie zdecydowałam, ale wiem, że do nauczania wróciło kilkoro moich kolegów.
Dyrektorka tej szkoły przyznawała wówczas, że gdyby nie oni, nie byłaby w stanie stworzyć planu lekcji.
W czasie wakacji wiceminister edukacji Tomasz Rzymkowski stwierdził nawet: - Brakuje ponad 16 tysięcy nauczycieli, to blisko 4 tysiące więcej niż w poprzednim roku szkolnym.
W mojej szkole w klasach pierwszych jest do 35 uczniów. To samo będzie w kolejnym roku, a te dzieciaki będą się u nas uczyły przez cztery lata. Wiec zastanawiamy się wszyscy, kto będzie ich uczył do matury za te dwa-trzy lata, jeśli minister uważa, że nauczycieli jest za dużo.
Jednak jego przełożony, czyli minister edukacji, twierdził z kolei przez ostatnie miesiące, że problemy kadrowe szkół to najwyżej nieudolność samorządów, w rzeczywistości wakatów nie ma więcej niż w poprzednich latach. Sugeruje też, że dyrektorzy szkół zdają sobie sprawę z nadchodzących problemów ze zbyt duża liczbą nauczycieli. - Wiedzą to dyrektorzy liceów, choćby takich jak w Prudniku, którzy nie zatrudniają dodatkowo nauczycieli. Wolą dać nadgodziny nauczycielom, dlatego, że to powoduje, że później nie trzeba będzie tych nauczycieli zwalniać - mówił w radiu Zet.
Jak jest z tym niżem?
Jednak nawet gdy 300 tys. „nadmiarowych” uczniów opuści szkoły, to stanie się to dopiero w roku szkolnym 2027/28.
- W międzyczasie nauczyciele sami będą odchodzić, a na pewno nie będzie przychodzić wielu nowych, bo przecież już teraz się do pracy w szkole nie garną – uważa polonista Dariusz. - Nie wyobrażam sobie, że nagle w ciągu dwóch czy nawet czterech lat sytuacja miałaby się tak diametralnie zmienić, że nauczycieli będzie zbyt dużo.
- Takie wypowiedzi, jak ta pana ministra Czarnka, mogą rzeczywiście pozwolić mu na uniknięcie wszelkich zwolnień – mówił kilka dni temu Sławomir Broniarz, prezes ZNP. - Rozgoryczeni nauczyciele sami się będą zwalniać.Z oficjalnych danych Systemu Informacji Oświatowej wynika, że w czerwcu 2022 r. czynnych nauczycieli z wszystkich typów szkół było 689 076 - o ponad 6 tys. mniej niż rok wcześniej.
Niż demograficzny mamy od lat, ale liczby uczniów w szkołach szkół podstawowych i średnich nie zmieniają się znacząco. W tym roku szkolnym w podstawówkach uczy się ok. 3,2 mln dzieci (7–14 lat). A dzieci w wieku 1–5 lat, czyli przyszłych uczniów, jest ok. 2,6 mln. W skali całego kraju pierwsze znacznie mniej liczne roczniki do szkół średnich ruszą dopiero za 12-13 lat.
- Niż demograficzny to nie jest coś, co powinno kogokolwiek zaskakiwać – zwraca uwagę Sławomir Wittkowicz, przewodniczący Forum Związków Zawodowych. - Liczba urodzeń jest co roku znana, można ją monitorować i się do niej dostosowywać. A nie zachowywać się jak minister Czarnek, nagle odkrywający coś nieoczekiwanego.
A może po prostu mniejsze klasy?
- Dlaczego panu ministrowi nie przyjdzie do głowy, że zamiast straszyć zwolnieniami, można by wrócić do sytuacji sprzed kilkunastu lat i zmniejszyć liczbę uczniów w klasach, zamiast grozić nauczycielom? – zastanawia się Anna, polonistka ze Słupska.
- To dlaczego chce zwiększać pensum nauczycielom? Dlaczego oddziały są tak liczne, przepełnione? - pyta na forum nauczycielka.
Marek Pleśniar z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty też uważa, że zwolnienia nauczycieli wiązałyby się z zaprzepaszczeniem „niepowtarzalnej szansy” na zmniejszenie licznych klas.
- Minister tak naprawdę wcale nie gospodaruje tymi zasobami, ale wyraźnie nie lubi nauczycieli i naszym zdaniem chciałby jak najbardziej dokuczyć tej grupie zawodowej – mówił Pleśniar w Interii. - Nawet nie samymi zwolnieniami, ale mówieniem o nich w taki sposób. Zwłaszcza kiedy jest dla oświaty szansa na zmniejszenie klas. Można wreszcie dać uczniom lepsze warunki. Minister planuje cięcia zamiast ulepszania. A tak niepowtarzalna szansa może zostać zniweczona.
Nad tym samym zastanawiają się oświatowi związkowcy. Krzysztof Baszczyński, wiceprezes Związku Nauczycielstwa Polskiego: - Dla ministra Czarnka sposobem na zapobieżenie skutkom niżu demograficznego w szkołach jest zwolnienie 100 tysięcy nauczycieli. Jest inny sposób,korzystny dla ucznia i nauczyciela poprawa warunków nauki i pracy dzięki zmniejszeniu liczby uczniów w klasie. Czy jest „drugie dno” tej informacji?
Minister tak naprawdę wcale nie gospodaruje tymi zasobami, ale wyraźnie nie lubi nauczycieli i naszym zdaniem chciałby jak najbardziej dokuczyć tej grupie zawodowej. Nawet nie samymi zwolnieniami, ale mówieniem o nich w taki sposób
Marek Pleśniar / Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty
A w tle pensum i podwyżki...
Magdalena Kaszulanis, rzeczniczka ZNP uważa, że minister może wrócić do swojego pomysłu reformy czasu pracy. Już w 2021 r. proponował zwiększenie pensum z 18 do 22 godzin tablicowych i dodanie ośmiu ewidencjonowanych godzin pracy w szkole. I taka zmiana rzeczywiście wymusiłaby zwolnienia nauczycieli – bo zwiększenie godzin pensum to automatycznie zmniejszenie ilości etatów. Jednak nie w dużych miastach, gdzie nauczycieli brakuje i wielu z nich pracuje dużo ponad pensum (np. polonista Dariusz ma w „swojej” szkole 20 godzin, a w sąsiednim technikum dodatkowo 5 godzin). Zagrożenie zwolnieniami dotyczy raczej nauczycieli z mniejszych miasteczek, bo tam nauczyciele nie szukają innej pracy, uciekając ze szkół. Tam nauczyciele kursują od szkoły do szkoły, by uzbierać etat
- Sieć szkół była tam dostosowana do reformy ministra Handkego – tłumaczyła w OKO.press. Magdalena Kaszulanis. - Po likwidacji gimnazjów, znów mamy więcej małych placówek, w których pracuje stosunkowo dużo nauczycieli. Tyle, że wielu z nich na ułamki etatu. Kursują od szkoły do szkoły, by uzbierać godziny tablicowe. Gdyby minister zwiększył im pensum, wielu straciłoby pracę.
POLECAMY RÓWNIEŻ: Nauczyciele chcą 20 proc. podwyżki
Jednak z wyliczeń Forum Związków Zawodowych i ZNP wynika, że po podniesieniu pensum z 18 do 22 godzin pracę straciłoby ok. 30-40 tys. osób. Nadal to mniej niż w wyliczeniach ministra.
- Tumacząc ministra Czarnka, małe wiejskie szkoły oraz licea w małych miastach będą zamykane – komentuje socjolog Paweł Kubicki. - Bo te przerosty to w regionach peryferyjnych, o których tak ładnie mówi rząd przy innych okazjach.
Nauczyciele w szkole Dariusza uważają jeszcze, że oprócz pensum w całej tej sprawie może chodzić jeszcze o podwyżki. - Naszym zdaniem minister daje nam do zrozumienia: jak będziecie się domagać większych pieniędzy, to będą musiały być zwolnienia – mówi nauczyciel.
...I jeszcze wcześniejsza emerytura
Zamiast dyskutować o podwyżkach pensji, jakiej domagają się nauczyciele, Ministerstwo Edukacji i Nauki chce przywrócić wcześniejsze świadczenia emerytalne, które obowiązywały kilkanaście lat temu na podstawie Karty nauczyciela. Wówczas na emeryturę bez względu na wiek mogli przejść nauczyciele, którzy do końca 2008 r. osiągnęli 30 lat stażu pracy, w tym 20 lat w oświacie (przy tablicy", lub 25 lat stażu pracy, w tym 20 lat w szkolnictwie specjalnym, oraz byli zatrudnieni w szkole na co najmniej pół etatu.
Teraz – jak chciałby minister - te przepisy miałyby być przywrócone.
Zdaniem Krzysztofa Baszczyńskiego zapowiedzi ministra dotyczącą zarówno możliwości przejścia na emeryturę po 30 latach pracy, w tym 20 w oświacie, jak i konieczności zwolnienia w ciągu dwóch następnych lat 100 tys. nauczycieli nie są konkretne, a jedynie budzą wiele obaw i kontrowersji.
Minister nic sobie też nie robi z coraz głośniejszej krytyki ze strony Solidarności. - Minister po raz kolejny wrzuca w przestrzeń medialną swoje pomysły, nie rozmawiając z nami na temat konkretnych rozwiązań – stwierdziła Monika Ćwiklińska, rzeczniczka Krajowej Sekcji Oświaty i Wychowania NSZZ „Solidarność”
- Niby wcześniejsza emerytura to ukłon w stronę nauczycieli, ale to trochę jak pocałunek śmierci - ocenił w Business Insider dr Marcin Wojewódka z Instytutu Emerytalnego. - Rząd daje im jasny sygnał. Nie chcemy, żebyście dłużej pracowali, więc uciekajcie na wcześniejsze emerytury, póki chcemy je dawać i póki jest nas na nie stać. Podwyżek wynagrodzeń nie będzie, ale jałmużna emerytalna tak.
Ilu nauczycieli emerytalny argument przekona? Nauczyciele w Polsce są jednymi z najstarszych w całej Unii Europejskiej. Tylko 15 proc. kadry ma mniej niż 35 lat. - Więc może okazać się, że ci najstarsi pójdą na wcześniejszą emeryturę, a ci najmłodsi poszukają innej pracy, zanim ich minister zwolni – uważa polonista Dariusz. - Ciekawe, co się będzie działo w przyszłym roku szkolnym…
Napisz komentarz
Komentarze