Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Pomnik wciąż trwa i jest dziś jak wyrzut sumienia. I powinien nim być

To był ostatni taki poryw serc i sił, czas gdy potrafiliśmy unieść się ponad podziałami, ponad własne ambicje i poglądy - mówi Henryka Dobosz-Kinaszewska, autorka scenariusza i współreżyserka – wraz z Piotrem Weychertem – dokumentalnego filmu „O tych, którzy zbudowali pomnik".
Henryka Dobosz-Kinaszewska autorka scenariusza i współreżyserka – wraz z Piotrem Weychertem – dokumentalnego filmu „O tych, którzy zbudowali pomnik"
Henryka Dobosz-Kinaszewska autorka scenariusza i współreżyserka – wraz z Piotrem Weychertem – dokumentalnego filmu „O tych, którzy zbudowali pomnik"

Autor: Fot. Slawina Kosmulska

Po obejrzeniu tego filmu inaczej patrzy się na Pomnik Poległych Stoczniowców. To już nie jest tylko pomnik, to są ludzie. Ludzie, którzy w 1980 roku postawili ten monument.

To ludzie, ale i cud, bo pomnik zbudowano w sto dni! To też istota cudu, jakim była Solidarność. Ten wielki entuzjazm i wspólnota. Wspólnota, która, niestety, została po latach zaprzepaszczona.

W finale filmu padają gorzkie słowa. Stanisław Grzyb, świadek masakry Grudnia 70, ale i jeden z budowniczych, mówi: To, o co nam chodziło, tego długo jeszcze nie będzie.

Dekadę temu powstał Społeczny Komitet Budowy Pomnika Poległych Stoczniowców 1970. Inicjatorami byli między innymi Krystyna Zachwatowicz, Zygmunt Manderla, Henryk Knapiński. Zostałam zaproszona do tego grona, co było dla mnie ogromnym wyróżnieniem. Ideą komitetu było przywrócenie pamięci o ludziach, którzy ten pomnik w 1980 roku budowali. Ludzi, o których mało kto pamiętał, a często pozostawali anonimowi. Narodził się pomysł, by zrobić o nich film. Dostaliśmy dofinansowanie od miasta Gdańska. Pod warunkiem, że pokaże go ogólnopolska telewizja. Jedyną stacją zainteresowaną emisją była TVP. Pokazano go, w 50. rocznicę wypadków grudniowych, po wieczornych Wiadomościach, dzięki temu o historii tych, co pomnik ofiar Grudnia '70 postawili, dowiedziało się milion dwieście tysięcy ludzi.

PRZECZYTAJ TEŻ Wojsko strzelało na rozkaz, milicja miała wolną rękę   

Film, jak pomnik, też powstał w sto dni.

Kiedy zaczęłam zgłębiać historie tych ludzi, nie sądziłam, że to często losy tak dramatyczne. Wszyscy, oczywiście, znali Henryka Lenarciaka, przewodniczącego rady oddziałowej Związku Zawodowego Metalowców na Wydziale W-4, który w 1971 roku wysunął postulat budowy pomnika upamiętniającego poległych stoczniowców. Już wtedy zaczął działać, choć o realizacji można było marzyć dopiero po Porozumieniach Sierpniowych. Nie żył już, gdy zaczęliśmy zdjęcia, przed kamerą wypowiada się jego syn, na którym czas budowy pomnika też odcisnął piętno, choć był wtedy uczniem podstawówki. Stanisława Grzyba, w tamtych latach członka Komitetu Budowy Pomnika, poznałam przy okazji prac naszego komitetu, do którego też należy. Podczas jednego ze spotkań przeczytał swój wiersz. Kiedy go usłyszałam, od razu wiedziałam, jak mam zrobić ten film. Potem poznałam innych, którzy przyczynili się do budowy. Nie wszyscy zgodzili się wystąpić przed kamerą. Na przykład syn ówczesnego dyrektora Stoczni Gdańskiej, Klemensa Gniecha, odmówił. Tymczasem dyrektor Gniech, ktoś, kto niejako był po tej „drugiej stronie", odegrał rolę decydującą. Bez jego decyzji i wielkiego zaangażowania, ten pomnik, jak mówili niektórzy bohaterowie filmu - może by nie powstał. Ten cud, który tu się zdarzył... Przecież monument zbudowano w trudnym politycznie czasie, w czasie potwornej propagandy, gdy nie było skąd wziąć materiałów do budowy, brakowało stali, gdy wszystko trudniej się organizowało, wszystko trzeba było wyszarpać, „załatwić", w czasach, gdy w każdej chwili budowa mogła zostać udaremniona, gdy nic nie było pewne, gdy porywać się na taką budowę w czasie trzech miesięcy było szaleństwem. W 1979 roku Lech Wałęsa zaapelował do zgromadzonych pod Bramą nr 2 Stoczni Gdańskiej, aby za rok każdy przyniósł kamień na budowę pomnika. To był przełom... Strajkujący stoczniowcy w sierpniu następnego roku, jako pierwszy postulat zgłosili konieczność wybudowania pomnika poległym kolegom. Natychmiast, bez zwłoki. I udało się, w sto dni, od momentu przedstawienia pierwszego pomysłu projektu przez Bogdana Pietruszkę, pomnik stanął.

Robotnicy, inżynierowie, konstruktorzy, entuzjaści, darczyńcy... Historia każdego z nich to nie tylko konkretna praca, jaką wykonali, by ten pomnik mógł powstać w trzy miesiące. To też ich duma, postawa romantyczna niemal, że porwali się na coś takiego w tych trudnych czasach, że uwierzyli, że w tej beznadziei mieli nadzieję

Jeden z bohaterów – budowniczych mówi przed kamerą, wspominając tamte dni: Jak się zjednoczymy, to nie będzie takiej siły, która nas powstrzyma.

Ten film to niejako dwa nurty. Jeden, ten pozytywny, radosny, zwycięski. I drugi – ten odkrywający ruinę stoczni, zgliszcza, które zostały po kolebce Solidarności, po miejscu - ikonie, gdzie przecież wszystko się zaczęło, gdzie rodziły się najśmielsze idee, które doprowadziły nas do wolności. Dokument ten uświadamia też katastrofę, która przydarzyła się Solidarności, a tym samym nam wszystkim. Aktor Jerzy Kiszkis, w jednej ze scen przemierzając opuszczone, zniszczone stoczniowe mury rozpacza, że tyle dobrych emocji, które stąd wyszły ulatuje wraz z postępującą ruiną tego miejsca. A tyle było wiary i nadziei. Nie tylko dla nas, ale i dla Europy, świata. I wszystko zostało zniszczone.

Zdjęcia do filmu kręcone były na terenie Stoczni Gdańskiej
Zdjęcia do filmu kręcone były na terenie Stoczni Gdańskiej

Film zaczyna się od wiersza Stanisława Grzyba.

I cały jest przenośnią. Mówi o konkretnych ludziach, którzy budowali pomnik, ale też o społeczeństwie, które wtedy stawało się wspólnotą. Wydarzenia Grudnia 70., ofiary tamtych dni scaliły działania, dla wszystkich to było oczywiste, że pomnik musi powstać. To był ostatni taki poryw serc i sił, czas gdy potrafiliśmy unieść się ponad podziałami, ponad własne ambicje i poglądy. Ta wspólnota dla mnie na zawsze kojarzyła się z  Solidarnością, z którą byłam bardzo związana emocjonalnie. Jak zresztą i mój  mąż, Adam Kinaszewski, i cała moja rodzina. Dlatego nie mogę się z tym pogodzić, że Solidarność została ośmieszona, że traktuje się ją jedynie jako epizod historyczny, coś bez większego znaczenia. To jest nasz polski dramat, nasza - jako narodu - porażka. Po premierze ktoś zwrócił mi uwagę, że na szczęście i mimo wszystko - ten film nie był filmem politycznym.

Opowiadał o ludziach zgromadzonych wokół wspólnej idei.

Ale po latach wielu z nich stało już po różnych stronach barykady. Kiedy powracali pamięcią do tamtych dni, ich poglądy nagle okazywały się nieważne. W tej opowieści dla jątrzącej polityki nie było miejsca. Liczyło się wspomnienie, gdy okazaliśmy jedność. Wspomniany Stanisław Grzyb, rozpoczynający mój film, jest robotnikiem, który na wysokościach pracuje po dziś dzień...

I w 1980 roku stanął na wysokości zadania, ponieważ grudzień 1970 roku zupełnie zmienił jego życie.

Obudził w nim też poetę. Widział, jak zastrzelono jego dwóch kolegów ze stoczni. Miał 20 lat, mógł być jednym z nich. Długo nie potrafił się pozbierać, całe lata nie umiał o tym, co widział, rozmawiać, nawet z najbliższymi. Właśnie wtedy napisał swój pierwszy wiersz - „List do matki".

PRZECZYTAJ TEŻ Grudzień ‘70. Lista rannych pacjentów skropiona łzami lekarza

Poruszające, bolesne wyznanie.

Przyjechałam do Gdańska w 1975 roku. Jako dziennikarka podjęłam pracę w „Głosie Wybrzeża". Moje spojrzenie na to miasto, jak to zwykle bywa u kogoś, kto znajdzie się w nowym miejscu, było wyostrzone. Przybyłam tu z pogodnej Zielonej Góry, gdzie wydarzenia z 1970 roku docierały jedynie słabym echem. Gdańsk... Atmosfera tamtych dni... Miałam wrażenie, jakby coś wisiało w powietrzu. Jak smog. Czuło się to zwłaszcza w środowisku dziennikarzy, jakiś podskórny strach, niepokój, bo bardzo przeżyli grudniowe wypadki. W ludziach wciąż było jakieś wyczekiwanie. Te niezałatwione sprawy dotyczące ofiar Grudnia 70, skrywanych historii, pogrzebów pod osłoną nocy - to wisiało w powietrzu. Gdańsk, od początku, zrobił na mnie wrażenie miasta pełnego napięcia. Miałam uczucie, że ta ziemia drży. To musiało eksplodować. Wydarzenia 1980 roku to było wielkie pokoleniowe przeżycie.

W bohaterach tego filmu wspomnienia czasu budowy pomnika wciąż wywołują emocje, czasem trudno im powstrzymać łzy...

Robotnicy, inżynierowie, konstruktorzy, entuzjaści, darczyńcy... Historia każdego z nich to nie tylko konkretna praca, jaką wykonali, by ten pomnik mógł powstać w trzy miesiące. To też ich duma, postawa romantyczna niemal, że porwali się na coś takiego w tych trudnych czasach, że uwierzyli, że w tej beznadziei mieli nadzieję. To gigantyczne zaangażowanie, poczucie celu i sprawczości, spowodowały, że wszystko stało się możliwe, choć wtedy przecież nie zastanawiali się nad tym, że budują nie tylko pomnik, ale historię. Po prostu robili to, co do nich należało. Dowodem są słowa stoczniowca Zbigniewa Lisa. Po latach wyznał: Gdybym zdawał sobie sprawę z tego, jak wielkie to będzie dzieło, wziąłbym kawałek pomnikowej blachy na pamiątkę... Ale wtedy o tym nie myślał, działał.

Podczas odsłonięcia pomnika w grudniu 1980 roku była pani na placu.

Atmosferę tego wydarzenia najlepiej oddają w filmie słowa Krystyny Zachwatowicz. Mówi, że mimo grudniowej zawiei, nikt nie odczuwał zimna, emocje paliły od środka. Ta atmosfera jest we mnie do dziś. Bałam się, że tego wzruszenia, tej podniosłości chwili, tego cudu nie potrafię oddać w filmie. Przewodnikiem w tym dokumencie jest Jerzy Kiszkis, świadek tamtych dni, ale i aktor, artysta, a więc ktoś, kto widzi więcej, więcej czuje, rozumie. Jego obecność nadaje temu obrazowi inny, nie tylko materialny wymiar. Tak jemu, jak i wielu moim bohaterom głos się załamuje przed kamerą... Trzymała ich wiara w tę wspaniałą utopię, jaką wtedy budowali. I wielu z nich za to zapłaciło. Byli internowani, szykanowani, zastraszani, siedzieli w więzieniach.

Zdjęcia do filmu kręcone były na terenie Stoczni Gdańskiej
Zdjęcia do filmu kręcone były na terenie Stoczni Gdańskiej

Nie ma rzeczy niemożliwych, jeśli jest nadzieja. O tym też jest ta historia.

Na tej wierze powstała Solidarność. Tamten nasz entuzjazm... Tacy byliśmy! Wszyscy razem. Nie było siły, która by nas podzieliła. Co dziś się z nami stało? Zapomnieliśmy?

Udało się jeszcze zaprosić przed kamerę Bogdana Pietruszkę. Odszedł w tym roku.

Czas biegnie nieubłaganie i zaciera ślady tamtych dni, to był też powód, żeby Komitet Budowy Pomnika Grudnia 1970 niejako powołać na nowo. Zrobiliśmy to, bo czuliśmy niesprawiedliwość, że tamten cud nie został w pamięci wystarczająco utrwalony. Że nikt nic nie wie o tamtych ludziach. Nie mówi się o nich. Czy ludzie, którzy przyjeżdżają pod ten pomnik wiedzą, jakie emocje jego budowie towarzyszyły?

Pomnik, nawet gdy już został zbudowany to przez swoją ideę niejako dalej się budował, bo gdy już stał, mnóstwo ważnych ludzi wnosiło nowe wątki do jego historii: Jan Paweł II, Czesław Miłosz, Andrzej Wajda, Krzysztof Penderecki, Ronald Reagan i inni. Może pomnik „buduje się" i dziś?

Przykre jest to, że plac, gdzie stoi, wciąż ktoś chce sobie politycznie przywłaszczyć. Że polityka wbija się w ten niezwykły monument. Że nie potrafiliśmy uszanować tamtej wspólnoty. Ale pomnik wciąż trwa i jest dziś jak wyrzut sumienia. I powinien nim być.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama