Zacznijmy od Mistrzów. Wybitny malarz Włodzimierz Łajming był pani profesorem w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych, dziś Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku.
W 1983 roku zostałam studentką Wydziału Malarstwa i Grafiki gdańskiej uczelni. Wybrałam pracownię Włodzimierza Łajminga, bo dużo dobrego o nim słyszałam, mówiono, że to świetny malarz, który daje studentom dużo wolności twórczej. Poza tym pochodził z Tczewa… To były moje, z profesorem, dwa wspaniale lata.
Włodzimierz Łajming powiedział mi kiedyś: „Każdy malarz ma kogoś, kto dla niego jest najważniejszy. Dla mnie to był Studnicki, pokochałem go. Student powinien kochać swojego profesora”… Kto był dla pani Mistrzem?
Pierwsze szlify pobierałam też w pracowni prof. Jerzego Zabłockiego, jako rektor był w tym czasie niebywale zajęty, ale zastępowali go najlepsi: Mieto Olszewski, Henryk Cześnik, Kazimierz Śramkiewicz, Kazimierz „Kachu” Ostrowski. Kontakt z tymi wybitnymi twórcami to był dla młodego człowieka dar, dar, który w pełni jednak doceniłam dopiero po latach… I gdy dziś wspominam tamten czas, bez komórek, internetu, to myślę, że mimo wszystko jakoś daliśmy radę (śmiech).
CZYTAJ TAKŻE: „Chaos i Harmonia” Reginy Jeszke-Golickiej. To nie jest zwykła wystawa
Kto tworzył w tamtych czasach, był szczęściarzem. Liczyła się wyobraźnia.
To był inny świat, liczyła się wyobraźnia, ale liczył się też drugi człowiek. Na moją, otwartą kilka dni temu, wystawę w tczewskiej Fabryce Sztuk przyjechali moi koledzy i koleżanki z Liceum Plastycznego w Orłowie! Bardzo byli ciekawi moich obrazów. Nie widzieliśmy się ponad cztery dekady! A nasze drogi różnie się potoczyły... Nie zawsze w stronę sztuki. Ja po kilku latach wróciłam do malowania. Owocem dwuletniej, intensywnej pracy jest właśnie ta ekspozycja. Wystawiłam na niej dwadzieścia obrazów! Nigdy dotąd niepokazywanych. Zaprezentowałam też coś specjalnego – gobelin ze sznurka sizalowego, który tkałam na studiach pod okiem Bernardy Świderskiej, też studentki Studnickiego, zrobiłam u niej aneks do dyplomu. Moja praca była pokazywana na wielu wystawach. Tkałam ją prawie rok!
Na wystawie zaprezentowała też pani dyptyk…
Któregoś dnia do pracowni, gdzie powstawały obrazy na wystawę wszedł mój mąż. Stwierdził, że jak na tę energię, która mnie rozpiera, to te obrazy są zdecydowanie... za małe, ledwie metr na metr. Oczywiście, że miałam ochotę na większe formaty, ale zdawałam sobie sprawę, jaki to jest problem z transportem takich obrazów. Wtedy to wpadłam na pomysł, by dostawić drugą sztalugę i malować dwa obrazy naraz. Po złożeniu miały tworzyć jedną całość. To był strzał w dziesiątkę! Ten twórczy rozmach jest ważny szczególnie w sztuce abstrakcyjnej, gdy wyobraźnia zdaje się nie mieć końca…
Ten rozmach, energię, nieskończoność widać na pani obrazach. Jest w nich coś jeszcze, jakaś nieokreślona głębia. Soczystość koloru. Łajming powiedziałby: „Aż kapie!”
Może to też kwestia mojej techniki, stworzyłam swój własny podkład pod farbę, daje różne, czasem zaskakujące efekty, nawet wrażenie trójwymiaru. Z czego ów podkład się składa? To moja tajemnica… (śmiech) W pracy twórczej przede wszystkim potrzebny jest czas. Zanim obraz zostanie ukończony, należy spojrzeć na płótno z różnych stron, z dystansem, w różnym świetle. Prof. Kiejstut Bereźnicki powiedział, że więcej jest chodzenia wokół obrazu, niż samego malowania. Obraz długo nosi się w sobie, zanim wypuści się go w świat. Dla mnie ważne, by moje prace miały to coś, jakąś tajemnicę, to niedopowiedziane… Lubię, gdy są nieoczywiste, zagadkowe dla oglądających.
Lubi pani, gdy ludzie pytają „co autor miał na myśli”?
Żaden artysta tego nie lubi. Ale to zainteresowanie, dociekliwość widza jest przecież czymś bardzo cennym. Bo to są emocje, a one w procesie twórczym są dla mnie niezwykle ważne. Ja maluję emocjami. Te tłumy na mojej wystawie, choć przecież obrazy abstrakcyjne nie należą do najłatwiejszych w odbiorze… Jej popularność w mediach społecznościowych, zupełnie się tego nie spodziewałam! Ten wernisaż, muszę przyznać, dodał mi skrzydeł! Mam wrażenie, że to jest mój czas.
To pierwsza wystawa po latach, ale pani twórczość jest znana, także mieszkańcom Tczewa.
Obrazy mojego autorstwa wiszą w budynkach użyteczności publicznej, w przychodniach czy w hoteliku przy restauracji Piaskowa. Zachwyca mnie, gdy moja sztuka jest blisko ludzi.
Wybitny malarz, Stanisław Fijałkowski powiedział mi kiedyś: „Prawdziwa sztuka nie jest dla mas. Dla mas jest cyrk i piłka nożna – tłumaczył. - Sztuka jest dla ludzi, którzy żyją skromnie i cicho”.
Czy skromnie i cicho? Nie zgodziłabym się. Artysta, który maluje musi nieustannie inwestować! W płótna, ramy, farby, pędzle, rozpuszczalniki, werniksy... Nie wszystkich na to stać. To szalenie kosztowna pasja. Ale cieszy mnie, gdy ludzie mogą być blisko sztuki, gdy otaczają się pięknymi rzeczami. Obraz w domu definiuje wnętrze, sprawia, że nasze mieszkanie jest inne, jedyne w swoim rodzaju. Niepowtarzalne.
Jak pani pracuje nad dziełem? Proszę uchylić drzwi swojej pracowni.
Moja pracowania to mój azyl. Powstała, gdy mąż zmieniał pokrycie dachu. (śmiech) Przy okazji zrobił okna od północy. Trudno było mi malować przy południowym świetle, odbijało się w płótnach, zniekształcało wizję. Musiałam pracować po nocach. Przez to kolory nie zawsze były takie, jakie chciałam uzyskać. Moja pracownia jest dla mnie przyjaznym miejscem. Nie każdy artysta ma taki komfort, nie każdy może w dowolnej chwili zamknąć się w swoim świecie i robić to, co kocha. To tu powstał pierwszy obraz po długim czasie niemalowania. Spodobał mi się. To był początek tej wystawy, być może początek mojej nowej drogi? Latem będę reprezentować powiat tczewski na wystawie w Nadbałtyckim Centrum Kultury. A zatem ruszam w świat z moimi obrazami!
Tytuł nadaje pani dziełom na początku pracy?
Na końcu. Malarstwo to dla mnie impuls, instynkt, chwila ulotna. A nawet przypadek. Inspiruje mnie muzyka, teatr, film…
CZYTAJ TAKŻE: Srebrna figurka strusia czy unikatowa klamra do buta. Nowa wystawa w Domu Uphagena
„Struktura kryształu” to tytuł filmu Zanussiego.
A „Wirówka nonsensu” to książka Janusza Głowackego.
A „Stan ducha”?
To pierwszy obraz, który namalowałam po dłuższej przerwie, został sprzedany, ledwo otworzyłam wystawę…
Wspomniany prof. Studnicki mówił: Pamiętaj, kolor jest ważny!
Jest najważniejszy! Nasza uczelnia miała swoje początki w Sopocie, zakładali ją koloryści, a zatem ukochanie koloru przekazali nam w genach. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś farby dostawaliśmy z przydziału, że nie było tylu odcieni. Trzeba było się natrudzić, by mieszając uzyskać te wymarzone. Dziś mogę poszaleć na płótnie!
„Chaos i Harmonia” w Tczewie. Kiedy można oglądać wystawę?
- Wystawa jest otwarta do 11 maja w Fabryce Sztuk w Tczewie (ul. 31 Stycznia 4, sala konferencyjna). Wstęp bezpłatny.
Zwiedzanie wystawy:
- poniedziałek-piątek w godz. 9.00-18.00;
- sobota, niedziela i święta w godz. 10.00-16.00.
Napisz komentarz
Komentarze