Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Mieszkanie, które mogłoby zagrać w filmie. Śladami Lucyny Legut

Kiedy po latach oglądam „Pożegnania”, myślę, że ten film ma coś z atmosfery Sopotu tamtych lat, naszego mieszkania w starej kamienicy, naszej miłości… – mówiła. Jej Sopot. Jej Gdańsk. Jej teatr. Od niedawna też skwer imienia aktorki, malarki i pisarki Lucyny Legut.
Lucyna Legut
Teatr Wybrzeże, zwłaszcza sopocka scena, to był dla Lucyny Legut (1926-2011) czas pięknych, głównie teatralnych, przyjaźni. To tu, w 1957 roku, zagrała swoją pierwszą dużą, ukochaną, rolę, tytułową Ninę w sztuce André Roussina, partnerował jej Jerzy Ernz

Autor: Tadeusz Link | MNG

Na początku był Sopot

Na Wybrzeże, gdzie zaangażowała się do teatru, Lucyna Legut przyjechała we wrześniu 1956 roku, miała 30 lat. Przybyła tu z Torunia wraz ze swoimi ukochanymi, słynnym potem reżyserem filmowym Wojciechem Hasem i psem Eterem. Zamieszkali w Sopocie w pokoju wynajmowanym przez teatr przy ul. Czyżewskiego 7, na drugim piętrze. Był wrzesień, cudownie ciepły, kolorowy. 

Reklama
Lucyna Legut
Lucyna Legut (Archiwum prywatne)

Ów sopocki pokój z widokiem na wieżę kościoła był częścią czterorodzinnego mieszkania, którego mieszkańcy byli niechętni aktorom. Niemiłe wspomnienia pozostawiła aktorka mieszkająca tam wcześniej. Nie chcieli już artystki, tym bardziej z psem i narzeczonym. Dlatego całą trójkę nowo przybyłych wprowadzała komisja teatralna w asyście milicji. 

– Nienawiść do nas trwała jednak nie więcej niż dobę. Następnego dnia kupiliśmy maszynkę gazową, tapczan i rozgościliśmy się na dobre. Na Wybrzeżu zaczął się szósty rok naszego wspólnego życia – wspominała po latach Lucyna Legut.

Mieszkanie jak z filmu

„Zabawa jak nigdy”
„Zabawa jak nigdy”, Teatr Wybrzeże, 1960 (fot. Tadeusz Link)

Pokój na Czyżewskiego… Niby nic wielkiego, ot dwie szafy biblioteczne, stół, krzesła i łóżko, ale to tam powstał scenariusz do arcydzieła polskiej kinematografii, filmu „Pętla”

Has wymyślał scenariusz, kotłując się na tapczanie z psem, a ja ślęczałam przy maszynie do pisania, która rejestrowała jego złote myśli. Byłam często znużona tym pisaniem, zwłaszcza że odbywało się ono głównie nocą, po której Has mógł sobie pospać, ile dusza zapragnie, za to ja rano galopowałam na próbę. Wieczorem grałam, by nocą znów ślęczeć nad scenariuszem. Nasze życie w Sopocie to było coraz mniej Hasa w domu. Przyjeżdżał tylko, aby napisać nowy scenariusz, między jednym a drugim filmem, pojawiał się i znikał… A wydawało mi się, że jesteśmy szczęśliwi.

Lucyna Legut / aktorka

„Wymyśliłam sobie świetny sposób na zabijanie czasu: cały dzień, cały wieczór, całą noc czekam na ciebie. Teraz wiem, kiedy taksówki skręcają w moją ulicę, trzaśnięcie drzwiczek, wprawdzie nie ma kroków na schodach, ale za chwilę są kroki i znów nikt nie stuka w ścianę, i nie przekręca klucza w zamku. To mnie wcale nie peszy, ściszam radio, żeby ciebie usłyszeć...Drogi mój, myślisz, że kochać to westchnąć? Cóż znaczy nasz dom bez ciebie. Tylko stół i tapczan” – tęskniła w listach. 

Spotkanie z duchami

Pokój był niewielki, za to mieszkanie ogromne: dwa hole, przedpokój, olbrzymia kuchnia, w której każdy z lokatorów miał własny stół, kuchenkę gazową i szafkę na naczynia. Pies wkrótce stał się tam najważniejszą postacią. 

– Wylegiwał się we wszystkich holach, plątał się po kuchni, a nawet, na przywitanie, obsikał stylowy fotel w pokoju groźnej pani Jadzi – pedikiurzystki. Pani Jadzia była właścicielką ogromnego pokoju z balkonem, państwo Onoszkowie zajmowali trzy pokoje. Był tam jeszcze jeden pokój, w którym mieszkał przez chwilę pewien aktor, ale pani Jadzia walczyła o usunięcie artysty, zwłaszcza że był dość uciążliwy, wspólną i jedyną łazienkę okupował całymi godzinami, ćwicząc w niej śpiew i grę na gitarze. Nagle wszyscy staliśmy się przyjaciółmi i nikt nie wiedział, jak to się stało – wspominała aktorka. 

Udało mi się zobaczyć to mieszkanie w 2007 roku, tuż przed generalnym remontem kamienicy, zanim uleciały stamtąd wszystkie duchy jego dawnych mieszkańców, także duch Lucyny Legut. Jej dawny pokój właścicielka wynajmowała letnikom, ale jeszcze stała tam szafa na ubrania, którą postawili z Hasem. Jednak na ścianach nie wisiały już jej obrazy. Nie grało radio. A i pies nie spał we wnęce przy oknie. Bo ani psa, ani Hasa zwyczajnie już nie było.

Stojąc w holu, zadzwoniłam do Lucyny Legut, miała 81 lat.

– Blisko pokoju: łazienka i korytarzyk – oprowadzała mnie przez telefon podekscytowana moją wędrówką w jej młodość. – W korytarzyku tkwiły w ścianie tajemnicze boczne drzwi, którymi schodziło się do piwnicy. Przychodził tamtędy palacz. Stała przy nich drabina, codziennie rano pani Jadzia stawiała tam nocnik. Przez dwa hole ciężko jej było chodzić do łazienki. A w kuchni urzędowaliśmy wszyscy. Rozmawialiśmy do białego rana.

Tu powstał też scenariusz do słynnego filmu „Wspólny pokój”. Has – precyzer – rysował poszczególne kadry. 

– A rysował świetnie, lepiej niż ja – pamiętała aktorka. – Na Czyżewskiego wymalowaliśmy całą kuchnię! Wszystkim się szalenie podobało! Na jednej ścianie uwieczniłam Hasa, jak pierze w balii moje majtki w kwiatki…

„Kto się boi Virginii Woolf”
„Kto się boi Virginii Woolf”, 1965 (fot. Tadeusz Link)

Pożegnania

Także tam Jerzy Has, wraz ze Stanisławem Dygatem, pracował nad scenariuszem obrazu „Pożegnania”

– Sprzeczali się i ogromnie dużo jedli. Zdarzało się, że za jednym posiedzeniem zjadali cały obiad, który przygotowałam na trzy dni – opowiadała aktorka. – Czasem Has pomagał mi gotować. Obierał ziemniaki i, przemierzając całą kuchnię, upuszczał obierki na podłogę. Ja podążałam za nim, zbierając je, a przy okazji wysłuchując nowej koncepcji filmu. On cały był filmem i ktoś go musiał wysłuchiwać… 

Kiedy po latach oglądam „Pożegnania”, myślę, że ten film ma coś z atmosfery: Sopotu tamtych lat, naszego mieszkania w starej kamienicy, naszej miłości, życia tutaj, takiego trochę na walizkach, tej tęsknoty, tych kłótni, tej niewiadomej, tego pięknego i smutnego czekania, tych powrotów i pożegnań…

Lucyna Legut / aktorka

Pisała w listach: 

„Pocałunki mają smak czereśni, chodzimy z wilgotnymi ustami i pęczniejemy z rozkoszy. No i czekamy, czekamy, czekamy. Dom będzie dokładnie przygotowany na twoje przyjęcie. Nie mogę się powstrzymać, aby wszystkim nie mówić, że jestem zakochana – straszliwie. Zupełnie cudowne jest takie czekanie. Będę cię kochać znowu od początku. Psa też bardzo kocham, kocham nawet stół i piecyk gazowy. Jestem przepełniona kochaniem”

Gdy Has skończył kręcić „Pętlę”, zapytał ją, czy chciałaby mieć coś drogiego, i był gotów kupić jej taką rzecz. 

– Ale ja wiedziałam, że marzył o samochodzie. Wkrótce nowiusieńka warszawa stanęła pod naszym domem. I ta warszawa przyśpieszyła agonię naszej miłości, bo reżyser z samochodem to był obrazek, na widok którego dziewczyny mdlały ze szczęścia. Mnie kupił wtedy glinianą rybkę, którą przypinałam do płaszcza. Rybce z czasem odpadł ogon, a potem cała się rozsypała. Następny film przyniósł i mnie korzyści – płaszcz z sierści alpaki. Bardzo piękny. Nosiłam go dwadzieścia lat. Potem jeszcze moja mama przez dziesięć. Po śmierci mamy przerobiłam ów na kusą kurteczkę, a w końcu kurtkę na zimową czapkę, w której jest mi jednak tak paskudnie, że trzymam ją wyłącznie z sympatii dla Hasa, jednak głęboko schowaną na dnie szafy… –  wyznała mi, gdy odwiedziłam ją przed laty w jej małym mieszkaniu na gdańskiej Żabiance, też było jak z filmu.

Po latach w autobiografii wyznała, że gdy jej dziesięcioletnia miłość legła w gruzach, jak szalona zaczęła pisać i malować: 

„Gdyby nie to, może do dziś tkwiłabym wyłącznie w teatrze i przy garnkach. Stawiam pomniki, w pamięci, wszystkim mężczyznom, którzy mnie rzucili. To dzięki nim miałam czas na pisanie i malowanie. (…) Lubiłam się kochać, ale lubiłam też pracować. Najmniej w teatrze, chociaż początkowo grałam chętnie. (…). Teatr przydał mi się jako materiał literacki. Tak samo moi mężczyźni”

„Jonasz i błazen”
„Jonasz i błazen” (pierwsza z lewej), 1958, Teatr  Wybrzeże (fot. Tadeusz LInk)

A potem była Żabianka

Stałym bywalcem mieszkania aktorki na Żabiance był aktor, dziś dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni, Igor Michalski. Wpadał do Lucyny Legut na tort orzechowy i rosół po galicyjsku, czyli dużo makaronu i fasola... Gdy wydała książkę kucharską, przepis na tę zupę opatrzyła tytułem: „Rosół po galicyjsku, który uwielbia Igor”

– Dostawałem miskę wielką jak dla psa, potrafiłem zjeść tego tyle, że długo nie mogłem ruszyć się z miejsca, po prostu – ogłuszony tym smakiem – zasypiałem, gdzie się dało, nawet na dywanie.

Rozpieszczała go jak syna. Początki tej trwającej wiele lat przyjaźni to rok 1982, gdy Igor Michalski z żoną, aktorką Dorotą Kolak, sprowadzili się z Kalisza do Gdańska. 

– Mieliśmy podobne, szalone charaktery, a Lucyna lubiła szaleńców – opowiada. – Przez to jej sopockie mieszkanie, które znam tylko z opowieści, przewaliło się mnóstwo znanych ludzi, prócz Hasa, Cybulski, Kobiela, Kalina Jędrusik, to też czas przyjaźni z moją mamą. Cała aktorska ferajna tamtego czasu to był „wesoły autobus”, który parkował w dawnym sopockim Domu Aktora.

Aktorzy przy maszynce

Dom Aktora... To była dla niej kopalnia teatralnych anegdot, które regularnie spisywała. Opowiadała, na przykład, że większość spotkań i rozmów tam odbywała się na korytarzu, przy maszynce gazowej. Pewnego dnia jej przyjaciel, aktor Jerzy Ernz, w bardzo niekompletnym stroju kłócił się przy maszynce gazowej z innym z kolegów, też w niekompletnym stroju. Poszło o to, kto najpierw ma prawo zająć maszynkę, jako że każdy spieszył się na próbę. 

Teatr przyjaźni

Teatr Wybrzeże to z kolei czas pięknych, głównie teatralnych, przyjaźni. Sopocka scena Wybrzeża – Teatr Kameralny... To tam w 1957 roku zagrała swoją pierwszą dużą, ukochaną, rolę, tytułową Ninę w sztuce André Roussina, partnerował jej Jerzy Ernz, o którym mawiała: „szastał po scenie boskim ciałem i chińskim szlafrokiem”. 

– Gdy dowiedział się, że chcą tę scenę przenieść w inne miejsce, a otworzyć tu centrum handlowe, Ernz po prostu umarł, i wcale mu się nie dziwię – mówiła w 2009 roku. – Ten teatr, który za chwilę przestanie istnieć, był najpiękniejszym i najzabawniejszym miejscem na Ziemi… Kulisy, garderoba, bufet, gdzie rządziła słynna bufetowa Michasia, gdzie wszyscy grali w kości i palili papierosy, a na bankiecie po premierze moczyło się nogi w wodzie po parówkach...

– Lubiła swoje sopockie mieszkanie, ale i to na Żabiance, zwłaszcza że miała tutaj wspaniałych sąsiadów, a obok mieszkała jej siostra, Ludmiła, też aktorka – mówi Igor Michalski.

Jednak jej dwa najbardziej ukochane miejsca, już gdy była starszą panią, to z pewnością Lipuskie Lasy, gdzie jeździła na grzyby, a także, w ostatnich latach – Przytarnia. Miała swoje dwa szczęśliwe dni, gdy jechała do Przytarni i gdy wracała stamtąd na Gospody 8. Małe mieszkanie, ale jakby skrojone dla niej, pokój cały w obrazach z wnęką na łóżko i kuchnią, a także malarska pracownia, na ostatnim piętrze. Niestety, nie uczestniczyłem w bankietach, które tam się odbywały, bo jeszcze nie było mnie na Wybrzeżu…

Igor Michalski / aktor, dyrektor Teatru Muzycznego w Gdyni

Skwer Lucyny Legut

Ode mnie Igor Michalski dowiaduje się o skwerze im. Lucyny Legut. Uchwałę o nadaniu jej imienia miejscu położonemu niedaleko bloku przy ul. Gospody 8 podjęto podczas styczniowej sesji gdańskiej rady miasta. 

– Kiedy będzie uroczystość nadania imienia? – pyta mnie Igor Michalski.

Z pytaniem tym dzwonię do gdańskiej radnej Sylwii Cisoń.

– Jeszcze za wcześnie, by o inauguracji mówić, trwają rozmowy, ale marzy się nam, by wydarzenie odbyło się w maju – odpowiada Sylwia Cisoń.

Skąd pomysł?

– Jakiś czas temu, w okolicach dnia 8 marca, wraz z koleżankami z nieformalnej grupy „Inicjatywa Mieszkańcy dla Żabianki” wymyśliłyśmy sobie, że byłoby wspaniale upamiętnić wyjątkowe gdańszczanki – opowiada radna. – Nie tylko mieszkanki naszej dzielnicy, choć pierwszą miała być właśnie mieszkająca tu przez wiele lat znana aktorka, malarka i pisarka Lucyna Legut. Wraz z Żanetą Bogdańską, która dziś jest radną Żabianki, postanowiłyśmy złożyć wniosek do Rady Miasta Gdańska, zebrawszy wcześniej sto podpisów poparcia dla naszego pomysłu. Nie było to konieczne, ale stało się niejako potwierdzeniem potrzeby uhonorowania artystki. Wybrałyśmy miejsce niedaleko ulicy Rzepichy, blisko Potoku Oliwskiego, na granicy dzielnic Żabianka i Przymorze Małe. Zielony, piękny teren z jakże symbolicznym dla naszej inicjatywy amfiteatrem, dziś może nieco zaniedbanym, ale chcemy przywrócić mu życie.

Reklama
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama Ziaja włosy rosinna pielęgnacja