Lordi | 26 marca | B90
To już zaraz dwadzieścia lat od zwycięstwa fińskich stworów na festiwalu Eurowizji. Aż niesamowite, że tego dokonali na tej imprezie kiczu, brokatu i playbacku. Ale też oni są kiczowaci, więc pasowali tam idealnie. Teraz wciąż grają, wciąż wyglądają jak skrzyżowanie trolla z diabłem i porywają publiczność w największych klubach Europy.
Lordi, bo o nich mowa, pojawią się w Gdańsku, aby wspólnie z publicznością wyśpiewać „Hard Rock Hallelujah” i wiele innych przebojów. To jeden z tych zespołów, który zbudował swoją popularność na żarcie. Co chwilę muzycy puszczają oczko - niby to horror, ale bardziej spod znaku „Martwicy Mózgu” niż „Obecności”. To będzie niezapomniany wieczór. Jeśli ktoś chce posłuchać heavy metalu i hard rocka, a przy okazji trochę się pośmiać, musi wybrać się koniecznie.
Cult of Fire | 27 marca | Drizzly Grizzly
Tu już ciężkie granie na poważnie. Czesi z Cult of Fire prezentują black metal, ale inspirację czerpią z tematyki hinduistycznej czy buddyjskiej. To bardzo ciekawy mariaż, ponieważ dla postronnego człowieka black metal, to „szatan, szatan, oł je”. Okazuje się jednak, że nie warto kierować się stereotypami, ponieważ każda sfera metalu ma mniej więcej tyle odnóg co święta chronologia w uniwersum Marvela.
I to właśnie pokazuje twórczość Cult of Fire. Zespół pojawi się w Gdańsku zaledwie dzień po premierze najnowszej płyty, „The One Who is made of Smoke”. To jednak nie wszystko. Na scenie pojawią się także zespoły The Great Old Ones - czerpiący z twórczości H.P. Lovecrafta - oraz Caronte - włoscy doom metalowcy chętnie sięgający po tematy związane z okultyzmem i Aleisterem Crowleyem.
Mela Koteluk | 27, 28 marca | Stary Maneż, Filharmonia Kaszubska
Mela Koteluk powraca po sześciu latach. Długa kazała swoim fanom czekać na nowy materiał, ale może to i dobrze. Dzięki temu nie wpadła w ten cały tygiel polskiego piekiełka muzycznego, który stał się towarzystwem wzajemnej adoracji. Ona zawsze była wyjątkowa - niby zwykłe, melancholijne piosenki, ale Koteluk ma w sobie ten gen dawnej diwy estrady. I mimo tego, że nie wychodzi na scenę w zdobionych sukniach, to prezentuje niebywałą klasę.
Na Pomorzu pojawi się dwukrotnie - najpierw we wrzeszczańskim Starym Maneżu, a dzień później w wejherowskiej Filharmonii Kaszubskiej. Dobrze, że wróciła, ponieważ to wciąż uznana marka, a na naszym rynku brakuje kogoś, kto pokaże, że do wyboru jest coś więcej niż wciąz te same twarze.
Żabson | 27, 28, 29 marca | Wydział Remontowy, Parlament, B90
Tutaj musimy wziąć poprawkę, ponieważ nowa fala rapu, która w sumie nowa już nie jest, nie prezentuje praktycznie żadnej jakości. A już na pewno nie w Polsce. To jest muzyczna rodzina Potwornickich, która wyczuła pieniądz i zauważyła, że dzisiaj młodemu odbiorcy wiele nie potrzeba. Ma być skocznie, ma być o niczym. To oczywiście daleko posunięta generalizacja, jednak patrząc na to, ile osób przychodzi na te koncerty, widać, co jest na czasie. Co ciekawe, Żabson, gdyby chciał, mógłby być naprawdę świetnym raperem, ponieważ wielokrotnie pokazywał, że nie jest mu obca stara szkoła, ale wybrał, jak wybrał.
No i Żabson wybrał bardzo ciekawą formę obchodów swojego dziesięciolecia na scenie. Nie hale, nie stadiony, nie festiwale. Małe, średnie i większe kluby. Dlatego w Gdańsku zagra aż trzy koncerty, dzień po dniu - od najmniejszej do największej sali. Każda data wyprzedana już dawno. Ale trzeba powiedzieć - abstrahując od jakości jego twórczości - że pomysł z Wydziałem Remontowym jest kapitalny. Klimat trochę jak w „8 Mili”. Tylko poziom nie ten.
Nosowska/Król | 28 marca | Stary Maneż
Duet, który nie miał prawa wypalić, a wypalił aż za dobrze. Stworzony tak naprawdę na potrzebę specjalnego koncertu na Męskim Graniu stał się pełnoprawnym projektem, który dziś wypełnia wszystkie sale koncertowe. Ale też trudno się dziwić - to dwójka muzyków, którzy są gwarantem jakości, a przy okazji pięknie łączą pokolenia. W Gdańsku pojawią się w ramach trasy promującej krążek „Kasia i Błażej”.
To bardzo stonowany materiał, który idealnie wpisuje się w gusta polskiej publiczności. Każdy, kto myślał po koncertach na Męskim Graniu, że duet pójdzie w przebojowość, musiał obejść się smakiem. Mamy tu sporo umiarkowanej melancholii, ciekawych aranży i nierzadko wartościowych tekstów. Ta dwójka nieśmiałych muzyków rezonuje ze sobą idealnie. A do tego w trakcie koncertu nie brakuje wujaszkowych heheszków - wieczory w ich towarzystwie są jak domówka w gronie najbliższych znajomych.
Marek Biliński | 28 marca | Sala Koncertowa Portu Gdynia
No dobra, każdy, kto dorastał na przełomie lat 80. i 90. na pewno miał w domu winyl, na którym była „Ucieczka z tropiku”. Sam katowałem ten utwór do oporu. Marek Biliński to ojciec chrzestny polskiej elektroniki. Przecierał szlaki, pokazywał, że muzyka to nie tylko żywe instrumenty. Wprowadził electro na salony i należy mu być za to dozgonnie wdzięcznym, ponieważ w ślad za nim poszło wielu innych. Polska scena elektroniczna jest dziś naprawdę bardzo mocna.
Jak zapowiadają organizatorzy, "Minimal Sound" to nie tylko koncert - to podróż do serca muzyki, gdzie mniej znaczy więcej. Bez komputera, bez rozbudowanego setupu - tylko Marek, jego klawisze i pełnia emocji.
Only The Poets | 31 marca | Stary Maneż
Nie wiem z czego to wynika i dlaczego tak się dzieje, ale niemal zawsze najgorętsze nowe nazwy pochodzą z Wysp. Zwłaszcza na szeroko pojętej scenie indie. Tak też jest w przypadku Only The Poets. To zespół, który porusza się głównie w nurcie niezależnego, ambitnego popu, który jest umiejscowiony gdzieś pomiędzy Nothing But Thieves, The 1975, Bastille a Lewisem Capaldim.
Alter Art ma umiejętność zauważania tego typu perełek i już nie zaprasza ich na swoje festiwale, tylko na koncerty klubowe. Dzięki temu można naprawdę docenić jakość tych wykonawców. Only The Poets to jedna z najgorętszych nazw ostatnich miesięcy, która niemal z każdym kolejnym dniem rośnie w siłę. Jeszcze chwila i festiwale staną przed nimi otworem. Na razie jednak warto po prostu ich poznać i przekonać się, na czym polega siła brytyjskiej muzyki.
Napisz komentarz
Komentarze