Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Twórcą można zostać mając 90 lat. Dowód? Oto Mirosława Gąsiorowska

Mirosława Gąsiorowska, emerytowana germanistka, jest najstarszą wśród laureatek tegorocznego stypendium marszałka województwa pomorskiego dla twórców kultury. Ma 90 lat, zaczęła pisać w 88. i 89. roku życia.
Twórcą można zostać mając 90 lat. Dowód? Oto Mirosława Gąsiorowska

Autor: Dorota Abramowicz

– Jeśli czujesz potrzebę, musisz tworzyć – tłumaczy elegancka, siwowłosa pani. Siedzimy w niewielkim mieszkaniu na dziewiątym piętrze wieżowca na Morenie. Półki wypełnione książkami, pianino przy ścianie, w kuchni na półce zbiór kilkudziesięciu kubków z całego świata, uwiecznionych  w opowiadaniu „Piękności z daleka”.

Reklama

„Stoją karnie i czekają – pisała o nich. – Gdy sięgam po którąś z nich, zaraz pojawiają się sceny, które warto zachować w pamięci. To bardzo miłe z ich strony”.

Pisze o rzeczach najprostszych. O tym, co było kiedyś wielkie, obejmujące rodzinę, ludzi, z którymi się stykała, świat, który zobaczyła. I o tym, co jest. Coraz mniejsze, kurczące się do rzeczy, które można dotknąć ręką. I do wspomnień, które wracają.

– Spóźniona sprawa – kręci głową, gdy pytam o początki pisania.

Trudny czas

Tak naprawdę wszystko zaczęło się od pandemii i pamiętnika ojca, Jana Pieprzyka, przedwojennego nauczyciela z Wielkopolski.

Pandemia to był trudny czas. Zamknięcie w czterech ścianach domu, samotność przerywana telefonami od syna, dopytywanie, co u jego rodziny, u wnuka i prawnuka. Kolejne, jeżące włos na głowie informacje płynące z telewizora. 

– Izolowano mnie – przyznaje. – Może dzięki temu nie zachorowałam ani razu na covid, ale koszty były przygnębiające. Byłam wtedy jeszcze w lepszym stanie zdrowia, lepszej niż teraz formie i nie mogłam tego wykorzystać.

A co do pamiętników... Po śmierci siostry prosiła jej wnuka, by przekazał jej – ostatniej, żyjącej córce Jana – zapiski ojca. – Wnuk siostry się nie zgodził – wspomina. – Wtedy syn powiedział: - Mamo, przecież sama możesz zapisać rodzinne wspomnienia!

– Dlaczego nie? – pomyślała. Zawsze mówiono jej, że pisze bardzo ciekawe listy. Nie te krótkie, jak dziś, wiadomości, ale wielostronicowe opowieści o tym, co działo w życiu jej i rodziny. Były to czasy, gdy listy odczytywano na głos w większym gronie, czasem w odcinkach, omawiano je. A ona lubiła pisać. Korespondowała po polsku, w języku niemieckim i w esperanto, pisząc nawet do Japonii. Może się także – choć jak twierdzi „po łebkach” – porozumieć w języku angielskim, zna francuski i hiszpański.

Pewnego dnia ładnym, wyraźnym pismem napisała: „Pociąg ruszył”. Dwa pierwsze słowa wstępu do wspomnień zatytułowanych „Zamykając kręgi”.

– Nawet nie zastanawiałam się, dla kogo to piszę – przyznaje. – Uważałam, że jest to tekst do szuflady. Czułam jednak konieczność wzięcia się za tematy, które były dla mnie ważne. Pisałam bez trudu, zdanie po zdaniu. Szło jak po maśle. Pewnie dlatego, że miałam czas i potrzebę.

Świadectwo

Wspomnienia stały się świadectwem stuletniej historii rodziny z ówczesnego pogranicza. Ojciec, absolwent Seminarium Nauczycielskiego w wielkopolskim Śmiglu, w tamtejszej kawiarence poznał córkę właścicielki, Elżbietę zwaną Elly. Elly pochodziła z mieszanej polsko-niemieckiej rodziny. Dziadek Mirosławy, Xawery Kunze, miał jeździć na polowania nawet na Syberię...

I tak z wolna toczy się opowieść o pierwszych, sielankowych latach życia urodzonej w 1935 roku Mirosławy. Latach przerwanych przez piekło wojny. Ucieczka z Sierpowa, polowanie Niemców na polską inteligencję, ukrywanie się ojca. Trudna decyzja matki, której wyciągnięto niemieckie pochodzenie i zmuszono ją, by przyjęła niemiecki Ausweis, pomagający roztoczyć parasol ochronny nad mężem. Zresztą zaraz po wojnie Elly zrehabilitowano. Wcześniej jednak – niedługo po wejściu Armii Czerwonej – Jan został uznany za „element niepewny”. Internowano go i wywieziono na roboty w Zagłębiu Donieckim. Wrócił na przełomie lat 1945/46, po zawarciu  porozumienia w sprawie repatriacji między stroną polską i radziecką. Był strzępem człowieka.

Fot. Dorota Abramowicz

Ostatecznie rodzina wylądowała w Elblągu, gdzie Jan, jako nie do końca pewna „jednostka”, nie mógł już uczyć dzieci i został księgowym w miejscowym browarze. Mógł za to prowadzić kurs dla analfabetów.

Jak to bywa w życiu, rodzinę dotykały chwile szczęścia i tragedie, z których największą była nieszczęśliwa śmierć najmłodszego syna Elżbiety i Jana, 9-letniego Konrada. Chłopca w 1952 roku zabiła upadająca huśtawka.

Co jak co, ale nie ma kłamstw

Mirosława nie unika tematów, które mogłyby zostać uznane za trudne. Tłumaczy, że życie ze swoimi wyborami też nie jest proste. Dlatego deklaruje: – Co jak co, ale nie ma w moich wspomnieniach kłamstw.

Trudna może być także miłość. Kiedy absolwentka germanistyki na Uniwersytecie Poznańskim wróciła do Elbląga, zaproponowano jej pracę nauczycielki. Uczyła uczniów zaledwie kilka lat młodszych od siebie. Z jednym z nich, Michałem, zaczęła spotykać się już po jego maturze. Jak pisze, broniła się przed tym uczuciem, ale wzajemne zainteresowanie było silniejsze. Michał się oświadczył, na świat miało przyjść ich wspólne dziecko. Wtedy rodzina Michała powiedziała stanowcze „nie”, a on – wówczas 19-latek poddał się ich żądaniom.

Na świat przyszedł syn, Roman, którego wychowała sama. Pomogła, oczywiście, rodzina. Syn jest do dziś jej wielka miłością i dumą. Wszechstronnie uzdolniony pisarz i dziennikarz, Roman Warszewski, jest jednym z najbardziej znanych trójmiejskich podróżników i niekwestionowanym znawcą Ameryki Południowej. To właśnie on poradził Mirosławie, by zamknięta przez covid zabrała się za pisanie przed dziewięćdziesiątką.

A wracając do uczuć, to Mirosławę czekało jeszcze kilkuletnie, nie do końca udane małżeństwo. Po jego zakończeniu była pewna, że samotność już z nią zostanie. Los potrafi jednak zaskoczyć. Nawet po ponad 50 latach.

Pewnego dnia zadzwonił Michał. Był już wdowcem. Chciał się spotkać. Długo rozmawiali, pierwszy, drugi, trzeci raz. Czytali zachowane przez nią  listy. „Wiesz, śniłaś mi się dziś i ten sen chodził za mną przez cały dzień...” – deklarował jako nastolatek.

Szczerze pisze, że zastanawiała się, czy można nadgonić stracony czas. Ale zaryzykowała.

„Działo się coś naprawdę  pięknego, niesamowitego i nieoczekiwanego – zanotowała we wspomnieniach. – Wkrótce spędzaliśmy razem każdy dzień...”

Wspólne święta, spotkania z synem i nieznanym Michałowi wnukiem, kolejne wakacje we dwoje. Trzy lata, w których próbowali nadrobić ponad pół wieku życia osobno.

Szokiem była niespodziewana informacja o chorobie Michała. Kolejne operacje, wreszcie diagnoza-wyrok. Nic już nie można było zrobić. Michał zmarł 30 sierpnia 2014 roku. „Czy w życiu istnieje jednak coś w rodzaju równowagi” – pytała we wspomnieniach. – Może innej, niż by się chciało – a jednak? Bo coś, co powinno było zdarzyć się wcześniej, po wielu latach jednak na swój sposób się dopełniło... Jak więc jest? (...) Miałam pecha, czy jednak miałam szczęście? Mieliśmy? Nie wiem (...) A może jedno i drugie? Jedno jest pewne – warto było żyć tak długo, by to pytanie mogło się pojawić".

– Michał mógł jeszcze pożyć – mówi cicho Mirosława.

Zaproszenie

W połowie marca Mirosława Gąsiorowska została zaproszona do Ratusza Starego Miasta w Gdańsku, by tam symbolicznie odebrać jedno ze 116 stypendiów, przyznawanych przez marszałka pomorskiego Mieczysława Struka twórcom kultury. Stypendia wspierać mają projekty w takich dziedzinach, jak muzyka, sztuki wizualne, literatura, teatr, taniec, film, fotografia czy edukacji kulturowa.

– Chyba rzeczywiście byłam najstarsza w tym gronie – uśmiecha się stypendystka. – Trochę głupio się z tym czułam. Większość twórców to młodzi ludzie, choć dostrzegłam kilka siwych głów. Stypendium dla mnie objęło napisanie i publikację tomiku opowiadań „Głos ciszy. Rozmyślania przed wschodem i zachodem słońca”.

W tym roku wsparcie samorządu wojewódzkiego trafiło do 116 pomorskich artystów i artystek na realizację różnego rodzaju projektów kulturalnych   Fot. Łukasz Tokarczyk | UMWP

Mówi, że z zaproszenia była wyjątkowo szczęśliwa. Nie tylko ze względu na same stypendium, ale także dlatego, że znów znalazła się w uwielbianej i dziesiątki razy wcześniej odwiedzanej sali Ratusza. Tej samej, w której uczestniczyła w licznych koncertach, spotkaniach z poetami i pisarzami, w tym z Gunterem Grassem.

– Dobrze tam było wrócić – mówi.

Biała laska

Po wspomnieniach przyszedł czas na opowiadania „Głos ciszy”. To wyjątkowo poetyckie opowieści o rzeczach, które tak naprawdę zastępują nieobecnych ludzi. Fotelach, w których ktoś bliski kiedyś siadał. Kawiarenkach z całego świata, w tym tej najbardziej zapamiętanej z Bled w Słowenii. I choć nie pada żadne imię, choć narratorka nie wraca już do personifikowanych wspomnień, mamy wrażenie, jakby znaleźli się w centrum świata zaczarowanego, harmonijnego szczęściem dwojga ludzi. Mirosława Gąsiorowska zabiera nas na kolejową bocznicę z niepotrzebnym, jakże ludzkim wagonem i nad symbolizującą życie rzekę. A także do blokowiska, czyli „kanciastych dziupli z betonu”, gdzie mimo zamieszkujących je żywych istot króluje bezludzie.

– Mam jeszcze w głowie dwa gotowe opowiadania – przyznaje. – Jedno z nich będzie nosić nazwę „La canne blanche”, czyli „Biała laska”. Czytanka pod tym samym tytułem znajdowała się w podręczniku do języka francuskiego dla VI klasy szkoły podstawowej. I choć pamiętam pozostałe opowiadania z tamtego podręcznika, w pamięci utkwił mi tylko ten jeden tytuł. Może to jakiś omen?

Czytanka opowiada o starym człowieku, wychodzącym codziennie w Paryżu na spacer z laską. Mężczyzna stracił wzrok i starał się poruszać tylko po wytyczonych wcześniej trasach. Nikt jednak nie wiedział o jego problemach i zdarzało się, że przechodnie niechcący go poszturchiwali na ulicy. Wreszcie znalazła się osoba, która zechciała mu pomóc. Laska została przemalowana na biało.

Pani Mirosława wypija łyk herbaty, a potem ostrożnie sprawdza dłonią miejsce, gdzie zamierza odłożyć filiżankę. Od kilku lat żyje z diagnozą: zwyrodnienie plamki żółtej. Jest to choroba prowadząca do nieodwracalnego uszkodzenia siatkówki i w rezultacie do utraty wzroku.

– Od stycznia jest coraz gorzej – mówi. – Nie jestem w stanie nawet porządnie zrobić listy zakupów. Pani twarzy też dokładnie nie widzę.

Opowiadania jednak w niej tkwią. Jest w stanie je podyktować. Z każdą kropką, przecinkiem. Wstępem i zakończeniem.

– Kiedy przestanę pisać? – powtarza pytanie. – Granica wieku dla osoby tworzącej powstaje wtedy, gdy przestaje się tworzyć, prawda?

Reklama
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama