Wnioski azylowe w Polsce składa rocznie mniej niż 10 tysięcy osób i są to przede wszystkim obywatele Ukrainy. Niemniej od soboty, 12 października w polskiej polityce nie dyskutuje się o niczym innym. Czy to sukces Donalda Tuska, który – podejmując ten temat – zepchnął opozycję do defensywy, czy też zapowiedź kłopotów Polski na arenie międzynarodowej, a zarazem definitywny rozbrat rządu ze środowiskami walczącymi o praworządność i prawa człowieka?
Wątpliwości na skalę międzynarodową
– Słowa pana premiera, rozumiane dosłownie, nie są fortunne z prawnego punktu widzenia, bo możliwości zawieszenia prawa do azylu rzeczywiście nie ma – zauważa prof. Jerzy Zajadło, specjalista w zakresie teorii i filozofii prawa z Uniwersytetu Gdańskiego.
Profesor Zajadło przypomina, że prawo to wynika z artykułu 56 polskiej Konstytucji oraz Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, i – z prawno-międzynarodowego punktu widzenia – to zawieszenie nie wydaje się możliwe.
Jednoznaczna deklaracja premiera dziwić może też o tyle, że większość osób przekraczających granicę polsko-białoruską w ogóle nie występuje o azyl, tylko po prostu przedostaje się nielegalnie na teren naszego kraju, a potem znika gdzieś w Europie.
– Tym trudniej jest zrozumiałe, dlaczego Donald Tusk chce wykluczać możliwość udzielenia schronienia osobom prześladowanym w swoim własnym państwie, skoro jednocześnie mówi o konieczności przestrzegania zasad humanitaryzmu. Trochę się to kłóci ze sobą – zauważa gdański prawnik.
Profesor Zajadło przyznaje jednocześnie, że wiedząc, jaką politykę uprawiają Putin i Łukaszenka, nie można mieć wątpliwości, że przez granicę z Białorusią przedostają się ludzie, którzy w żaden sposób na azyl nie zasługują. Wielu z nich to także emigranci czysto ekonomiczni.
– Na to wszystko nakłada się jeszcze to, co się stało za rządów poprzedniej władzy z niekontrolowaną falą przybyszów z Azji i Afryki, wbrew werbalnym deklaracjom prowadzenia polityki antyimigracyjnej – dodaje.
Łatwiej byłoby zrozumieć deklarację Donalda Tuska, gdyby potraktować ją jako zapowiedź racjonalizacji polityki imigracyjnej i azylowej.
Gdyby pan premier powiedział: „będziemy szybciej rozpatrywali wnioski i szybciej podejmowali decyzje, zaostrzymy kryteria udzielania azylu, wprowadzimy ścisłą kontrolę” – to mógłbym zrozumieć. Ale operowanie słowem „zawieszenie” rodzi wątpliwości na skalę międzynarodową. Jeśli rozumieć to dosłownie jako zapowiedź pewnego jednostronnego aktu ze strony Polski, byłby to dla naszego kraju ogromny problem. Natomiast jeśli potraktować to jako apel do Unii Europejskiej o opracowanie racjonalnej polityki azylowej, integracyjnej, i to w skali Europy jako całości – to zmienia postać rzeczy. I tak zrozumiałem, po części, apel pana premiera.
prof. Jerzy Zajadło / specjalista w zakresie teorii i filozofii prawa z Uniwersytetu Gdańskiego
Pytany o to, czy nie jest aby tak, że szef rządu mówi wprost, że nie będziemy respektować praw człowieka w Polsce, prof. Zajadło zaprzecza.
– Ja tego tak nie odebrałem. Mam wrażenie, że ktoś po prostu podsunął premierowi zbyt daleko idące sformułowania o tym zawieszeniu terytorialnym i czasowym. Czy „terytorialne” w tej sytuacji oznacza ten odcinek granicy polsko-białoruskiej, czy też coś szerszego? Być może zbyt daleko nie poszukiwano podobieństw do tego, co zrobili Finowie na swojej granicy. Nie znam szczegółów tamtego rozwiązania, więc trudno mi coś więcej powiedzieć. Natomiast co do twierdzenia, że polskie władze tą deklaracją premiera ustawiły się w kontrze do praw człowieka w ogóle – to takiego wrażenia bym nie odnosił.
Po pierwsze: integracja
– Jak się szacuje, na terytorium naszego kraju przebywa obecnie co najmniej dwa i pół miliona migrantów, cudzoziemców, którzy generalnie funkcjonują w polskim społeczeństwie, a zwłaszcza są bardzo aktywni na rynku pracy. Wręcz ratują niektóre sektory polskiej gospodarki. Jednocześnie nie mieliśmy wypracowanych kompleksowych działań integracyjnych w stosunku do nich – mówi dr Rafał Raczyński z Instytutu Politologii Uniwersytetu Gdańskiego.
Dr Raczyński jest współautorem raportu „Polityka migracyjna Polski w opiniach aktorów instytucjonalnych”, z którym można się zapoznać TUTAJ, zrealizowanego przez Komitet Badań nad Migracjami Polskiej Akademii Nauk na zlecenie MSWiA. Zawiera on opinie ponad 1200 osób reprezentujących instytucje, których działalność wiąże się z problemami migracji. Są to m.in.: jednostki administracji centralnej, samorządowej, NGOs, przedsiębiorcy, organizacje polonijne, konsulaty. Uczestnicy badania mieli możliwość wypowiedzenia się na temat tego, jakie są ich oczekiwania wobec przyszłej polskiej polityki migracyjnej. Celem było m.in. ustalenie naczelnej wartości, którą powinna realizować.
– Badane przez nas osoby wskazywały na bezpieczeństwo jako naczelną wartość, ale tuż za nim sytuowały się prawa człowieka, humanitaryzm, dobrobyt i rozwój gospodarczy oraz spójność społeczna – tłumaczy gdański politolog, zaznaczając przy tym, że tych wartości nie powinno się postrzegać jako wykluczające się. – Im lepsza polityka integracyjna, tym większy poziom bezpieczeństwa dla społeczeństwa polskiego, również dla samych migrantów w sferze społecznej, socjalnej, kulturowej itd. Dlatego, w opinii twórców raportu, strategia migracyjna powinna w największym stopniu kłaść nacisk właśnie na procesy integracyjne.
Przy czym – jak zaznacza badacz z UG – integracja jest procesem dwustronnym. Z jednej strony działania integracyjne powinny być skierowane do migrantów, a z drugiej strony – również do społeczeństwa polskiego.
Dr Raczyński przypomina, że wnioski azylowe w Polsce składa rocznie mniej niż 10 tysięcy osób i są to przede wszystkim obywatele Ukrainy. Natomiast mamy dużą grupę pracowników migrujących, którzy przybywają do Polski.
– Politykę migracyjną należałoby też ściślej powiązać z potrzebami naszej gospodarki. Właśnie dlatego, oprócz kwestii związanych z bezpieczeństwem, które bardzo wybrzmiały w tym przemówieniu premiera, warto położyć duży nacisk na dostęp do rynku pracy, do procedur dotyczących przyznawania obywatelstwa czy też chociażby polityki wobec polskiej diaspory – zauważa dr Raczyński.
Czy jednak premier rozkładając w sobotnim wystąpieniu akcenty tak, a nie inaczej, nie dał tym samym do zrozumienia, że bezpieczeństwo wymaga zawieszenia niektórych praw człowieka, jak właśnie prawo do azylu?
– Nie wiemy, co się kryje za tym hasłem zawieszenia prawa do azylu. Premier przywołał ten casus Finlandii, która w tym roku konstytucyjną większością wprowadziła przepisy dotyczące możliwości zawieszania na części terytorium przyjmowania wniosków azylowych.
Przepisy mają obowiązywać przez rok i – co bardzo ważne – nie zostały jeszcze uruchomione w praktyce. Wiadomo też, że wnioski będą przyjmowane od przedstawicieli grup wrażliwych, jak dzieci czy osoby z niepełnosprawnościami. Ponadto na granicy mają powstać specjalne punkty, w których osoby migrujące będą mogły składać wnioski azylowe. Tak więc ustawodawca fiński zagwarantował przestrzeganie minimalnych standardów, choćby po to, by uniknąć sankcji prawnych. Polski premier – chyba nie przypadkiem – nie powołał się na przykład Węgier, które także ograniczyły prawo do azylu. I z tego powodu Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w czerwcu tego roku nałożył na Budapeszt 200 milionów euro kary i kolejny milion za każdy dzień obowiązywania tych przepisów.
– To też jest element, który musimy uwzględniać, kiedy rozmawiamy o tym kontrowersyjnym zapisie – przestrzega dr Raczyński.
Pytany o powód sięgnięcia przez Donalda Tuska po tak ostrą retorykę, dr Raczyński stawia tezę, że to element prekampanii wyborczej przed przyszłorocznymi wyborami prezydenckimi.
W ostatnich latach temat migracji został, niestety, bardzo upolityczniony. W dodatku mówi się o niej przede wszystkim jak o zjawisku niosącym zagrożenie. Być może rząd, walcząc o głosy elektoratu centrowego, dla którego kwestie bezpieczeństwa są bardzo ważne, próbuje w ten sposób wytrącić argument z rąk opozycji. Już wcześniej rząd koncentrował się na różnych patologiach związanych z systemem migracyjnym, jak chociażby kwestie związane z aferą wizową czy też wykorzystywaniem mechanizmu przyjazdów na studia do Polski po to, aby wchodzić na rynek pracy albo migrować dalej do Europy. Tego typu procedery trzeba zwalczać, natomiast chodzi o to, żeby nie wylać dziecka z kąpielą, żeby nie blokować napływu studentów do Polski ani nie ograniczać napływu pracowników, bo te osoby są tutaj potrzebne.
dr Rafał Raczyński z Instytutu Politologii Uniwersytetu Gdańskiego
Taka polityka demoralizuje
Lidia Duda, reżyserka dokumentalnego filmu „Las”, pokazującego sytuację na polsko-białoruskiej granicy z punktu widzenia mieszkańców Podlasia, zauważa, że to, co tam się dzieje, nie jest tylko naszym problemem, ale problem globalnym.
– „Ludzie w drodze” ruszyli już dawno temu, nikt ich nie zatrzyma, bo są wojny, zmiany klimatyczne, bo są dyktatura, przemoc. Miesza się w to wszystko wielka polityka. Potrzebne jest więc jakieś globalne rozwiązanie. Tymczasem mieszkańcy Podlasia od ponad trzech lat wyręczają nasze państwo w udzielaniu pomocy humanitarnej. Ta pomoc jest zawsze legalna, zawsze zgodna z prawem, a jej nieudzielenie komuś, kogo życie lub zdrowie są zagrożone, jest karalne.
Polskie państwo natomiast wywiera presję przekazem, że dobry obywatel nie pomaga. Dobry obywatel odwraca się plecami do tego Innego, Obcego, i zostawia go w puszczy. Albo dzwoni po Straż Graniczną, która przyjedzie, by dokonać kolejnego pushbacku, co jest też niezgodne z prawem. Taka polityka demoralizuje. Uczy nas braku wrażliwości na drugiego człowieka, uczy nas zobojętnienia i przyzwolenia na eskalację. Uczy braku tolerancji.
Tak to wyglądało za rządów PiS i wtedy wszystkie media o tym się rozpisywały, bo to był dobry temat polityczny. Ale – choć pojawił się nowy rząd z obietnicą praworządności – na wschodniej granicy nic nie uległo zmianie. A teraz pojawiła się zapowiedź, że zostanie czasowo, terytorialnie zawieszone prawo do azylu, które jest podstawowym prawem człowieka.
To, co powiedział Donald Tusk, delikatnie mówiąc, napełniło mnie strasznym smutkiem. Jestem też rozczarowana, dlatego że jest to osoba, która obiecała przywrócenie praworządności, poczucia sprawiedliwości i działania zgodnie z normami etycznymi, moralnymi. W trakcie zdjęć do „Lasu”, opowieści o polskiej rodzinie, którą państwo zostawiło w zamkniętej strefie razem z uchodźcami, razem z tym hasłem, że niemile jest widziane udzielanie im pomocy humanitarnej, myślałam, że robię dokument, który za chwilę straci na aktualności, bo nastąpi zmiana rządu, nastąpi powrót do praworządności. Tymczasem okazuje się, że ten nasz film staje się jeszcze bardziej aktualny.
Lidia Duda / reżyserka dokumentalnego filmu „Las”, pokazującego sytuację na polsko-białoruskiej granicy z punktu widzenia mieszkańców Podlasia
Nie przekonuje jej interpretacja, że Tusk, wyczuwając antyimigranckie nastroje większości polskiego społeczeństwa, próbuje tą deklaracją wytrącić oręż z ręki PiS, żeby móc przywracać praworządność w innych dziedzinach.
– Nie ma krewnych i znajomych wśród tych, co są w drodze, tak? – ironizuje reżyserka. – Czyli traktuje ich jako Obcych, Innych, których można złożyć na ołtarzu ofiarnym. Odbiera im człowieczeństwo. To jest okrutne myślenie. Poza tym, jeżeli metodą na odebranie elektoratu Prawu i Sprawiedliwości ma być przejęcie haseł tej partii, to gratuluję.
Lidia Duda przyznaje, że po nowym rządzie oczekiwała, iż zaproponuje oswajanie lęków migracyjnych i humanitarne rozwiązanie kryzysu na naszej wschodniej granicy. Ale nie na zasadzie selekcji: jak spotkam ukraińską rodzinę, to mam być pełna współczucia, ale jeśli to będą Syryjczycy, to mam wyłączyć empatię.
– Wydaje mi się, że jedyne, co nas ratuje w tych ciężkich czasach, gdzie co chwilę wybuchają wojny i wszystko drży w posadach, to jest ludzka solidarność, wzajemna uważność na krzywdę, cierpienie drugiego człowieka. Natomiast jeśli moje państwo uczy mnie niereagowania w takiej sytuacji, to myślę, że się obudzę niebawem w jakimś piekle – kończy reżyserka.
Napisz komentarz
Komentarze