Zdaniem Tomasza Struga, wieloletniego radnego dzielnicowego i przewodniczącego Zarządu Dzielnicy Oliwa podstawowy problem leży w niewielkiej sprawczości rad dzielnic.
Ludzie to widzą. Jeśli gdzieś w mediach przebija się informacja o radach dzielnic, to najczęściej w związku z konfliktem z miastem o jakieś ważne dla poszczególnych dzielnic sprawy. I, niestety, często ten konflikt kończy się tym, że miasto stawia na swoim. Wypalają się też radni, widząc, jak trudno jest cokolwiek przepracować czy coś zmienić w dzielnicy. Ja sam cały czas staram się jeszcze dostrzegać, że szklanka jest w jakimś tam stopniu pełna, a nie całkiem pusta. Ale – szczerze mówiąc – miałem tuż przed wyborami moment zawahania, kiedy dowiedziałem się, że w spawie buspasów na ul. Spacerowej zupełnie pominięto głos Oliwy, przychylając się w całości do stanowiska Rady Dzielnicy Osowa.
Tomasz Strug / wieloletni radny dzielnicowy i przewodniczący Zarządu Dzielnicy Oliwa
Co było przyczyną niskiej frekwencji w wyborach do rad dzielnic w Gdańsku?
Za główną, jeśli nie jedyną, korzyść z funkcjonowania rad dzielnic Tomasz Strug uważa budżet dzielnicy. Chociaż w tej kadencji, z powodu niskiej frekwencji, będzie on dla Oliwy niższy o ponad 80 tysięcy złotych rocznie.
– A jednak to jest ta jedyna konkretna kompetencja rady: przeznaczenie tych środków na coś, co może faktycznie powstać w dzielnicy. Reszta jest totalnie uznaniowa – dodaje Tomasz Strug.
Drugiej przyczyny niskiej frekwencji Tomasz Strug upatruje w nie najlepszej kampanii. Hasło: „Nie śpij, bo cię przegłosują” było widoczne w przestrzeni publicznej na wielu nośnikach zarówno przy okazji wyborów parlamentarnych, samorządowych, jak i europarlamentarnych, przez co się „zgrało” i dla wielu osób stało się już niewidoczne.
– W dodatku samo to hasło akurat w tych wyborach wydaje mi się bez sensu. Kto kogo miał tutaj przegłosować? No nie wiem – chyba że miasto społeczników – dziwi się oliwski radny.
Przewodniczący Zarządu Dzielnicy Oliwa przychyla się do tezy, że wyniki tych wyborów, a konkretnie znaczący spadek frekwencji, pokazują, że obecna formuła funkcjonowania rad jest na wyczerpaniu.
Postulaty płyną od dawna. Zmarnowano pięć lat ostatniej kadencji, kiedy w Radzie Miasta Gdańska powstała doraźna komisja, która miała przygotowywać zmiany w statutach rad dzielnic. Ale te zmiany, które wchodzą w życie właśnie teraz, z nowymi radami, są tak naprawdę jedynie kosmetyczne. Nie znalazły w nich odzwierciedlenia postulaty od początku artykułowane przez ludzi, którzy w tych radach dzielnic zasiadają. A chcemy większych kompetencji, większego wpływu na dzielnicę. Na inwestycje: ich dobór, kształt, kolejność. Ale też wydatkowanie, a przynajmniej opiniowanie wydatkowania pieniędzy w mieście, bo to jest ta podstawa. Do tego trzeba jednak decyzji politycznej w radzie miasta: jakimi kompetencjami zechce się ona podzielić z „braćmi mniejszymi” z rad dzielnic. I ta decyzja jest cały czas tłumiona.
Tomasz Strug / wieloletni radny dzielnicowy i przewodniczący Zarządu Dzielnicy Oliwa
Tomasz Strug zgłasza jeszcze jeden postulat: zmniejszenie liczby dzielnic. Jak to możliwe, że w Gdańsku jest ich aż 35, podczas gdy Nowy Jork ma bodaj siedem dystryktów? Nawet Warszawa ma ich o połowę mniej niż stolica Pomorza.
– Dlatego, że jest ich tak dużo, są słabe – przekonuje Strug. – Dysponują też przez to bardzo niskimi budżetami. Gdyby zwiększyć kwotę budżetu dzielnicy do miliona czy dwóch, to byłby to już jakiś konkret, który można na coś wydać, choćby nawet na kawałek chodnika. Natomiast jeśli będziemy teraz mieli jako dzielnica 150 tysięcy złotych w skali roku, to co my za to zrobimy? Nic, najwyżej festyn. Często właśnie do tego się to sprowadza. Ktoś kiedyś złośliwie powiedział, że rady dzielnic to taki wydział do spraw gier i zabaw. I faktycznie, tyle tylko możemy zrobić, pobawić się troszeczkę.
Aleksandra Dulkiewicz: Być może to 10 procent frekwencji pokazuje, jakie jest realne zainteresowanie mieszkańców bieżącym życiem miasta. Nie mogę mieć o to pretensji
Niecałe 10 procent frekwencji (w skali miasta) w wyborach do rad dzielnic obecnie wobec 17,22 proc. w 2019 roku to spadek drastyczny, żeby nie powiedzieć katastrofalny. Jak pani interpretuje przyczyny tak znaczącego spadku frekwencji w wyborach do rad dzielnic w stosunku do tej sprzed pięciu lat?
Pamiętajmy o ponad 50 proc. frekwencji w głównych wyborach samorządowych 7 kwietnia tego roku, kiedy wybieraliśmy prezydenta i radnych miasta. Wiosną mieszkańcy postawili na kontynuację, co oznacza, że jakość życia w naszym mieście jest na dobrym poziomie. Zresztą, potwierdzają to nie tylko wybory, ale też niezależne badania, jak to przygotowane na zlecenie Komisji Europejskiej.
Mniejsza potrzeba zmiany być może generuje też mniejsze zainteresowanie wyborami, także tymi dzielnicowymi. I bądźmy też uczciwi w ocenie sytuacji. Wybory do rad dzielnic zawsze cieszą się mniejszym zainteresowaniem. Nie mają centralnego charakteru, media ogólnopolskie ich nie relacjonują, a i emocje są dużo mniejsze.
Jakie wnioski wypływają z tej sytuacji? Czy nie oznacza to, że instytucja rad dzielnic w obecnej formie się nie sprawdza i wymaga daleko idących zmian?
Pozycję rad dzielnic regulują również przepisy krajowe. Rady dzielnic mają rolę pomocniczą dla władz miasta. Tak jak sołectwa w przypadku mniejszych gmin. Na poziomie miasta jestem otwarta na dyskusję o tym, co jeszcze możemy zmienić w radach dzielnic. Zresztą, zgodnie z postulatami, kilkanaście lat temu powiązaliśmy w Gdańsku frekwencję z budżetem dla dzielnicy, wprowadziliśmy również niewielkie diety dla przewodniczącego rady, przewodniczącego zarządu i zastępcy.
Radni dzielnicowi skarżą się na znikomą sprawczość. Szczególnie w sytuacjach, gdy dochodzi do konfliktu z miastem, ich głos – jakoby – nie jest brany pod uwagę. Czy nie jest wskazane, by rada dzielnicy była czymś więcej niż tylko organem doradczym, którego głos można zignorować?
To jest dość konkretnie opisane w ustawach. Rady dzielnic są organami pomocniczymi. Pamiętajmy, że ustrój samorządowy w Polsce został tak wymyślony, że podstawową jednostką jest gmina. Radni dzielnic są naszym wsparciem. Tutaj pozycje rady miasta i prezydenta bardzo konkretnie określa ustawa.
Mieszkańcy z kolei zwracali uwagę na słabą kampanię informacyjną. Hasło: „Nie śpij, bo cię przegłosują” było już wykorzystane w dwóch poprzednich kampaniach profrekwencyjnych. Narzekano też, że niektóre punkty do głosowania były nieczynne i nie było na nich nawet informacji, dokąd pójść zagłosować. Nie wszyscy potencjalni wyborcy na tyle sprawnie poruszają się w Internecie by to sprawdzić. Czy miasto nie mogło bardziej zaangażować się w tej sprawie?
Bardzo świadomie wykorzystaliśmy kampanię „Nie śpij, bo Cię przegłosują”, która ma sprawdzone hasło. Jest szeroko znana, nawiązuje do historycznych wyborów z 1989 roku i rekordowych pod względem frekwencji z 15 października uiegłego roku. Mało tego, otrzymaliśmy za tę kampanię nagrodę od największego stowarzyszenia miast europejskich Eurocities. Wykorzystaliśmy więc przy lokalnych wyborach markę, którą mieszkańcy znają i rozpoznają.
Podeszliśmy do dzielnic bardzo poważnie. Było ponad 50 wyklejonych autobusów, ponad 1300 plakatów, które trafiły do środków komunikacji publicznej, ale też naszych instytucji. Kupiliśmy reklamy w mediach lokalnych przypominające o dzielnicowych wyborach. Były konferencje prasowe. Dużo o tym było także w mediach społecznościowych. Przy okazji wyborów 7 kwietnia tak szeroko miasto Gdańsk nie przypominało o konieczności oddania głosu, natomiast pamiętajmy, że wtedy było też duże zaangażowanie kandydatów na prezydenta czy radnych miasta.
Czy wydzielenie w Gdańsku aż 35 dzielnic to nie przesada? Może większe jednostki miałyby większą siłę przebicia i sprawczość?
35 dzielnic to oddolne decyzje mieszkańców, którzy czuli taką potrzebę. Bez obywatelskiego zaangażowania nie mielibyśmy dzisiaj rad w każdej gdańskiej dzielnicy. Przy okazji budżetu obywatelskiego w tym roku też mieliśmy 10-proc. frekwencję. Być może to pokazuje, jakie jest realne zainteresowanie mieszkańców bieżącym życiem miasta. Nie mogę mieć też o to pretensji. Jesteśmy coraz bardziej zabiegani, mamy coraz mniej czasu dla siebie i rodziny, a co dopiero dla spraw publicznych.
Napisz komentarz
Komentarze