„Mały Paryż” – pan reżyseruje, Michał Tramer, dyrektor słupskiego Teatru Lalki Tęcza, napisał scenariusz. To jest panów pożegnanie ze Słupskiem? Obaj właśnie ogłosiliście, że rozstajecie się z kierowanymi przez was teatrami. Może wspólnie zakładacie własny teatr?
(śmiech) To czysty zbieg okoliczności. Po prostu w tym samym czasie kończą nam się kontrakty. Michałowi po dwóch kadencjach, mnie - po trzech. Ale jeszcze rok pracy na zajmowanych stanowiskach przed nami. Zaprosiłem Michała do współpracy przy tym spektaklu, bo prócz tego, że jest on człowiekiem teatru, to też historyk. A nasz spektakl właśnie o historii Słupska opowiada. To rzecz o tym, jak w Słupsku żyło się przed wojną.
Kiedy w 2016 roku przyjechał pan, krakowianin, by pokierować tu teatrem – Słupsk miał w sobie coś „paryskiego”?
Pamiętam mój pierwszy dzień, gdy jako dyrektor przekroczyłem próg teatru, pomyślałem: Co ja najlepszego zrobiłem?!... Niewiele mnie z tym miastem łączyło. Pierwszy raz przyjechałem tu, z Krakowa, w 2004 roku, w roku inauguracji Nowego Teatru. Przybyliśmy we trójkę, z Michałem Zadarą i Barbarą Wysocką – tworzyliśmy kolektyw twórczy i w czasie wakacji robiliśmy spektakl „Hamletmaszyna”. Zadara był wtedy asystentem Jana Peszka, który realizował w Słupsku „Szaloną lokomotywę”. W tym teatrze – za zgodą ówczesnego dyrektora – by tak rzec, waletowaliśmy, korzystaliśmy z sali prób, z pokoi gościnnych. To był czas przed pierwszą premierą Nowego Teatru w Słupsku. Przez myśl mi nie przeszło, że kilkanaście lat później stanę do konkursu na dyrektora tej sceny. W 2016 roku prezydentem był tu Robert Biedroń, człowiek z liberalnym, otwartym nastawieniem do kultury. Wydawało mi się, że z takim gospodarzem może to być ciekawe miejsce, że wyzwaniem będzie tworzyć tu teatr.
I to teatr pomógł panu oswoić się z tym miastem?
Ja czuję się słupszczaninem! Kupiłem tutaj mieszkanie, żyję tu od blisko dziesięciu lat z rodziną, moje dzieci chodzą tu do szkoły, płacę tutaj podatki, zrobiłem o tym mieście kilka spektakli i staram się innych zarażać miłością do lokalnej historii tego miejsca. Od lat obserwuję, jak Słupsk się zmienia. Wielokrotnie używałem określenia: „Zmieniamy się dla Was” i rzeczywiście, zmienialiśmy to miasto, wszyscy, także ludzie sceny. Dla innych. Częścią dużego projektu rewitalizacji Słupska jest choćby nowy budynek teatru, który otworzyliśmy w 2020 roku. Słupsk, z roku na rok, staje się coraz ciekawszym miejscem do życia. I do tworzenia, a także konsumowania kultury. O tym, jak jest otwartym miastem świadczy na pewno fakt, że to właśnie słupszczanie wybrali na prezydenta Roberta Biedronia.
„Mały Paryż” – tak mówiło się o Słupsku przed wojną. Określenie to nie dotyczyło jedynie architektury.
Wydawać by się mogło, że określenie „Mały Paryż” to twór przedwojenny, choć wszystko na to wskazuje, że tak naprawdę popularność zyskało dopiero po wojnie. Tak mówili o tym miejscu Niemcy, którzy wyjechali stąd w 1945 roku, ten Mały Paryż był wyrazem nostalgii, tęsknoty za bezpowrotnie utraconym rajem. Dzisiejsi słupszczanie używają tego terminu trochę jak zaklęcia. Przedwojennego Słupska już nie ma – w ogromnej części został zniszczony przez działania wojenne i późniejszą politykę urbanistyczną. Zniszczeniu uległa nie tylko architektura, także tożsamość. Tamto miasto po prostu już nie istnieje. Myślę, że to, w jaki sposób określamy przestrzeń architektoniczną, w której żyjemy dużo mówi o nas samych.
Przedstawienie, jak czytamy w zapowiedzi, mówi jednak nie o kamienicach, a o ludziach.
Pocztówki reklamujące spektakl to widokówki stylizowane na obrazki z dwudziestolecia międzywojennego. Zależało nam, by pokazać konkretne miejsca i konkretnych ludzi, którzy żyli wtedy w tym niedużym, ale fascynującym miejscu. Funkcjonowały tu trzy linie tramwajowe, wokół były trzy lotniska: sterowców, cywilne i wojskowe. Tętniła życiem nadmorska Ustka – przed wojną należąca do Słupska. Określenie „Mały Paryż” obrosło legendami… Skąd to się tak naprawę wzięło? Czy związane jest z architekturą, a możez rozrywkowym charakterem miasta ukierunkowanym na zaspokojenie potrzeb marynarzy przebywających w usteckim porcie? Myślę, że najciekawiej byłoby poszukać odpowiedzi w tożsamości ludzi. Poza tym z legendami się nie dyskutuje, ja je szanuję. Tak więc wszystkie przyjmujemy do naszego spektaklu z dobrodziejstwem inwentarza. Słupsk pokażemy taki, jaki sami chcielibyśmy widzieć, piękny, nieskalany, taki, jaki był przed wojną, choć chmury rodzącego się faszyzmu wiszącej nad miastem i zwiastującej koniec przedwojennej legendy tego miejsca nie da się uniknąć. Jednak wątek ten nie będzie dominował w przedstawieniu, chcemy przede wszystkim pokazać ładny obrazek sprzed wojny, który niestety kończy się tragicznie, dla wszystkich.
Kim są zatem bohaterowie tej opowieści?
To choćby słupska listonoszka, która poszukuje adresata pewnej pocztówki, po drodze spotyka historyczne postaci, które, w tym mieście zostawiły swój ślad. Na przykład włoskiego pilota i konstruktora sterowców Umberto Nobile, naczelnika poczty Heinricha von Stephana - popularyzatora - lub, jak niektórzy uważają, wynalazcę - kartki pocztowej, czy matkę Otto Freundlicha, słupskiego artysty.
Guillaume Apollinaire nazwał go ponoć jednym z najbardziej interesujących malarzy niemieckich. Zginął w 1943 roku w obozie koncentracyjnym...
Ze Słupskiem związanych jest wielu niemieckich artystów. Stąd pochodzi na przykład grafik George Grosz. W okolicach miasta odbywały się co roku plenery malarskie, w których uczestniczyli artyści tacy jak Max Pechstein, słynny malarz ekspresjonista, projektant witraży. Swoją drogą, największa kolekcja prac wspomnianego Otto Freundlicha znajduje się dziś w Musée Tavet-Delacour pod Paryżem, więc może określenie „Mały Paryż” nie jest znowu tak naciągane. Nasze przedstawienie to wizytówki przedwojennego miasta, symbole, które nawiązują do przedwojnia, jak na przykład Słupski Chłopczyk, popularny ser typu camembert. W 1927 roku otrzymał złoty medal na wystawie w Paryżu i stał się sławny w Europie, 80 lat później odtworzono jego recepturę – dziś go już, niestety, nie produkują.
W czym tkwi duch Słupska, jeśli to miasto – zdaniem pana - tego ducha ma?
O duszy miasta można mówić, jeśli wszystko, ludzie, architektura, infrastruktura funkcjonuje w pewnej symbiozie. Czy tak było przed wojną w Słupsku? A może idealizujemy przeszłość? Mówimy wszak o mitycznej Atlantydzie, miejscu którego dawno nie ma… Przeszłość często wygląda piękniej, bo znamy ją głównie ze stylizowanych pocztówek. Choć miasto, to oczywiste, przed wojną funkcjonowało lepiej niż w latach powojennych. Dotyczy to zresztą całości tych ziem tzw. odzyskanych, które były szczególnie zniszczone i długo mierzyły się z tzw. statusem „poniemieckich”. Przed wojną na pewno buzowało tu życie, była tu harmonia, kwitła przez lata budowana kultura. Rok 1945 wszystko to zmienił. W naszym przedstawieniu chcieliśmy zbudować pomost między przedwojennym Stolpem a powojennym Słupskiem.
Da się?
W spektaklu występuje niemiecka aktorka polskiego pochodzenia, muzykę zrealizował niemiecki kompozytor, z przedstawieniem wybieramy się do Niemiec. Czasy, gdy odcinaliśmy grubą kreską to, co niemieckie już, na szczęście, dawno minęły. Próby przywrócenia tamtej narracji przechodzą do przeszłości.
Nie myślałam o kontekście politycznym, raczej duchowym. Stolp i Słupsk to jednak dwa światy. Dwa inne miasta.
Może tę wspólnotę duchową uda się nam odnaleźć właśnie w teatrze. W spektaklu zaglądamy na przedwojenne podwórko, bo tożsamości miasta dobrze jest szukać właśnie w dzisiejszych zaułkach. Myślę, że mir tego miasta zbudowali przede wszystkim ci, którzy przyjechali tutaj po 1945 roku. Dla pokolenia, które po wojnie spędziło tu swoją młodość, dzieciństwo to będzie zawsze ważne miasto, miasto, które podnosili z ruin zmagając się z duchem tych, którzy żyli tu przed nimi. „Mały Paryż” dla pokolenia obecnych dwudziestolatków brzmi czasami nieco zabawnie. Myślę, że kolejny spektakl opowiadający o lokalnej tożsamości tych ziem powinien mówić o pionierach lat 40., 50. Jeszcze żyją świadkowie tamtych dni, choć jest ich coraz mniej… Trzeba się spieszyć.
Może zatem już czas, by przestać Słupsk nazywać Paryżem, by już stał się Słupskiem po prostu. Ma już swój nowy mit, ten z czasu odbudowy.
To jeden z elementów naszego z Michałem Tramerem sporu podczas pracy nad tym spektaklem. Mnie zależało, by nie odbierać ludziom żadnego z tych mitów. Michał był zdania, że Słupsk dziś to jest wartość, nie musimy się do niczego porównywać. Cóż… Ja też zostawiłem tu część siebie, swoich ważnych dziesięć lat. Zawsze będę tu wracał.
Napisz komentarz
Komentarze