„Szczupły, elegancki, kobieciarz, przystojny, »profilowany«, rozporządzający wielką skalą głosu, wybijający się wielkim głosem ponad tłum, (wysoka amplituda), upajający się własnym głosem, śmiejący się głośno, »natężający się«, cieszący się własnym życiem, zamknięty, lubiący jedzenie, plażę, z rękoma w kieszeniach, kluczyki od motocykla, surrealista, anegdociarz, zafrapowany własnymi sprawami” – tak opisał Bogumiła Kobielę z jego sopockich lat poeta Jerzy Afanasjew.
Zapamiętał też jego nos. Charakterystyczny, „krogulczy”, wziął go ponoć z rekwizytorni teatralnej i – pisze Afanasjew – jak nałożył, tak mu został. Z rekwizytorni przywłaszczył sobie także barwne kamizelki, w których „latał” po Sopocie.
Mija 55 lat od śmierci aktora Bogumiła Kobieli
Na scenie Teatru Wybrzeże Bogumił Kobiela debiutował. Przyjechał do Gdańska po studiach z innymi absolwentami krakowskiej szkoły teatralnej, w grupie tej byli m.in.: Zbigniew Cybulski, Leszek Herdegen, Kalina Jędrusik. Przywiozła ich tu reżyserka Lidia Zamkow, która przejęła kierownictwo gdańskiego teatru. Na tej scenie Kobiela grał i reżyserował od 1953 do 1960 roku. Z trzyletnią przerwą, gdy został wraz z Cybulskim oddelegowany przez teatr do pracy w teatrzyku studenckim Bim-Bom.
W archiwach zachowały się zdjęcia ze spektakli, w których wystąpił na scenach Wybrzeża. Był:
- Wajnonenem w „Tragedii optymistycznej” (1954),
- Robinsonem w „Pannie bez posagu” (1954),
- Attaché w sztuce „Pan Puntila i jego sługa Matti” (1955),
- największy jego popis to tytułowa rola w „Kaliguli” (1959),
- wreszcie ostatnia tutaj – Hieronim w „Pierwszym dniu wolności” (1960).
Jest i zdjęcie z debiutu w Teatrze Wybrzeże. „Zwady miłosne” Moliera – premiera odbyła się 5 grudnia 1953 roku na scenie sopockiej. Recenzenci chwalą:
„Wśród młodych wykonawców wybija się na czoło Bogumił Kobiela w roli szczwanego, kutego na cztery nogi służącego. Kobiela ma w sobie to, co określamy pojęciem żywiołowej vis comica. Toteż czy milczy na scenie, czy mówi koncentruje na sobie uwagę widowni…”.
Na premierę przyjeżdża matka aktora. I młodszy brat Marek, który po latach opowie mi o atmosferze tamtego Sopotu, z „tym śniegiem takim nie bardzo, w każdym razie nie takim, jak w górach, z kawiarnią przed południem w Grandzie, z nieliczną grupą bywalców, z obiadami w przeszklonej sali restauracyjnej, z trochę taką zaściankową, sentymentalną atmosferą. Inny był wtedy ten kurort. Taki trochę spowolniony, senny...”.
Do historii przeszedł pokój, który Kobiela wynajmował w Sopocie wraz ze Zbigniewem Cybulskim. Gościli tam Sławomir Mrożek, Roman Polański, Jacek Fedorowicz czy Kuba Morgenstern. A i Jerzy Afanansjew. Pisał po latach:
„Całe to pomieszczenie, oczywiście jeśli istniała potrzeba, można było zamienić w czarujący buduar i klnę się na świętego Franciszka, że byłem świadkiem na imieninach Kobieli, gdy ten przyjmował nas goły, upozowany na podwyższeniu”.
Spytałam kiedyś o to Marka Kobielę. Żadnych rozbieranych imienin nie pamiętał.
– Ale przyjeżdżałem tam często z mamą, więc może wtedy trochę się pilnowali...
W pamięci utkwiły mu natomiast taras z widokiem na górny Sopot, pełen kwitnących ogrodów, Grand Hotel z fajfami, dancingami. No i plaża, rządzili tam wszyscy bimbomowcy i ich przyjaciele. „Kobielę na plaży” Andrzej Kondratiuk kręcił właśnie tutaj.
Na Wybrzeżu był chyba szczęśliwy. Tu wszystko się dla niego zaczęło i, co za zrządzenie Losu, skończyło. Po wypadku samochodowym, któremu uległ w lipcu 1969 roku w okolicy Bydgoszczy, został przewieziony do gdańskiego szpitala, gdzie zmarł. Ale wspominając Bobka, nie można się smucić...
Krystyna Łubieńska / aktorka
Napisz komentarz
Komentarze