Czy matka to najtrudniejsza rola w pani życiu? I nie pytam o fenomenalnie zagraną przez panią „Matkę” Witkacego…
Tak, zwłaszcza z perspektywy czasu. Matka to rola najtrudniejsza. Przygotowuje nas na nią własne dzieciństwo. I w zależności od tego, jakie zebraliśmy w nim doświadczenia, jesteśmy bardziej lub mniej do tej roli przygotowani.
A z drugiej strony nikt też w szkole teatralnej nie uświadamiał nam, że bycie matką i aktorką jednocześnie będzie takie trudne. Że teatralnej roli nie da się „zdjąć”z siebie w garderobie. Że nie przenoszenie pracy do domu stanie się takim wyzwaniem.
Szczególnie przed premierą w teatrze…
Tak, to dla aktorów czas stresu i nerwów. Zresztą nie tylko z tego powodu jest trudno. Czasem siedząc nad egzemplarzem sztuki albo nad scenariuszem filmowym rozważamy sprawy bardzo smutne, trudne i brudne. To też trzeba umieć oddzielić od życia prywatnego,w którym jest dziecko. Ale proszę zapytać córkę, jaką byłam i jestem mamą. Ja pocieszam się, że jestem coraz lepszą mamą. Uczę się tego.
Córka Katarzyna Michalska, sama jest już mamą i aktorką. Miłość do aktorstwa wyssała, jak widać, z mlekiem matki. Nie próbowała jej pani powstrzymać przed wybraniem tego zawodu?
To częste tematy dyskusji między aktorami, którzy mają dzieci. I wszyscy dochodzimy do jednego wniosku, że z dziećmi jest tak - im bardziej coś odradzasz, tym bardziej tego pragną, jak w przypadku Romea i Julii. Nie odradzaliśmy z mężem córce wyboru aktorstwa wprost. Liczyliśmy jednak po cichu na to, że wystarczająco naoglądała się w domu tych wszystkich, szarych stron zawodu i sama będzie na tyle ostrożna i rozważna, żeby to przemyśleć. Ale postanowiła być romantyczna i poszła w nasze ślady. I chyba jest szczęśliwa.
CZYTAJ TAKŻE: Pomorskie Nagrody Artystyczne wręczone. Kolak z Wielką Nagrodą!
Dzieciństwo spędzała za kulisami Teatru Wybrzeże. Często, zamiast do przedszkola trafiała do garderoby pani albo męża Igora Michalskiego.
A czasami do gabinetu dziadka Stanisława Michalskiego, który był dyrektorem Teatru Wybrzeże.
Kasia za kulisami spała, odrabiała lekcje. Przywoziliśmy ją do teatru kiedy jeszcze leżała w pieluchach. Opieka nad dzieckiem przy dwojgu pracujących aktorach była trudna. Bywało, że ja grałam pierwszą scenę w pierwszym akcie, pędziłam kolejką do domu i zmieniałam mojego męża, który miał sceny w trzecim akcie.
Czasami Kasia trafiała do bufetu, ale koledzy dbali, żeby dziecko szybko stamtąd wyprowadzić.
To były czasy, kiedy wolno było niemal wszędzie palić, w bufecie też. Na dodatek wszyscy wówczas palili. Czasami było biało od dymu i trzeba ją było wyganiać z tego miejsca. Ale nasiąkała tym teatralnym życiem. Myślę, że na nią też, podobnie jak kiedyś na mnie, ten zakulisowy świat, który ja poznałam w dzieciństwie dzięki mojemu tacie, mocno działał. To jest silny bodziec dla wyobraźni dziecka…
Takie magiczne miejsce?
Ta dziwna dwoistość ludzi i przestrzeni, która nagle ożywa w światłach. Te sanie, które za kulisami są niczym, a kiedy się pojawią na scenie z Królową Śniegu, w świetle reflektorów i padającym śniegu, stają się magią. Ta dwoistość świata jest dla dziecka bardzo interesująca.
Kiedy córka została aktorką, zagrałyście panie razem.
W „Naszych najdroższych” Kasia biorąc zastępstwo, pojawiła się razem ze mną na scenie. Ale na jej pierwszym spektaklu czułam, jakbym grała dwie role - swoją i jej. Tak bardzo zależało mi na tym, żeby wszystko się udało, że przeżywałam bardzo intensywnie.
Pani córka jest dopiero na etapie rozwijania swojej zawodowej kariery.
Do pewnego czasu myślałam o tym, jak będzie się rozwijać jej kariera. Ale ostatnio zauważyłam w niej dużo radości i szczęścia z bycia w życiu. Ona jest człowiekiem szczęśliwym. Na to się składa jej samo życie prywatne i zawodowe, moment w którym jest, miejsce na ziemi, w którym się znajduje. Dla matki to najważniejsze, żeby jej dziecko było szczęśliwe.
Ale są też trudne chwile w tym zawodzie.
My nie tylko się krytykujemy w sposób bardzo uczciwy, ale wspieramy mocno. Wystarczy jeden telefon, kiedy ona mówi: - słuchaj, daj spokój, poradzisz sobie, a ja jej mówię: dziecko jesteś wspaniała, oczywiście, że dasz radę.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: Pani profesor Dorota Kolak
W życiu prywatnym ma pani córkę, ale w życiu filmowym jest pani… matką wielodzietną. Ileż to ról matek pani zagrała.
W pewnym wieku kończy się czas amantki na scenie i przed kamerą, a zaczyna się czas matek, potem babć. W życiu filmowym „doczekałam” się syna. Jestem wielokrotną matką Dawida Ogrodnika. Zaczęło się od filmu „Chce się żyć” potem był m.in. „Najmro”, a na „Jednej duszy” na razie skończyliśmy.
Pamiętam, jak spotkaliśmy się na pierwszej próbie do filmu „Chce się żyć”. Było niesamowitym oglądać, jak wciąga swoje ciało, głowę i emocje w postać, którą ma zagrać. Staram się pilnować, żeby do naszej filmowej relacji wnieść coś nowego, żeby nie powielać tych samych emocji.
Jest pani teraz specjalistką od grania matek, które muszą się zmierzyć z tragedią, cierpieniem i same są przez to jakoś psychicznie poharatane.
Mam takie aktorskie szczęście, że role, które są mi powierzane nie są do natychmiastowego prześwietlenia. Że wymagają ode mnie i widza dłuższego filtrowania.
Pani lubi grać z młodymi aktorami i reżyserami. Pamiętam, jak kiedyś powiedziała mi pani: - Lubię pracować z młodymi reżyserami, bo oni nie mają dla mnie „szacunku”.
Lubię z nimi pracować, bo się uczę. Nie chcę trwać na tym samym poziomie zawodowym, nie tylko mentalnym, ale też rzemieślniczym, konstruując rolę. Młodzież w tej chwili zupełnie inaczej gra, inaczej buduje role. Ma też inny kontakt z widownią. Mam szczęście, mogąc się przyglądać młodym i to tym najzdolniejszym w Polsce.
Które role uznałaby pani za ważne w swojej karierze filmowej?
Na pewno role w filmach Tomka Wasilewskiego: „Zjednoczone stany miłości” i „Głupcy”.
Łączy mnie z nim ponad artystyczne porozumienie. Ale wśród publiczności ciągle pulsuje moja rola w filmie „Zabawa, zabawa” Kingi Dębskiej. Myślę, że problem alkoholizmu u kobiet i to tych wysoko sytuowanych społecznie bardzo mocno w społeczeństwie rezonuje.
Najtrudniejsza rola matki, która panią emocjonalnie poszarpała…
Witkacy oczywiście. Musiałam wtedy „przerobić” emocjonalnie tematy, które są trudne dla każdego człowieka. Starzenie się i śmierć. Porażka w relacji z synem, i świadomość bezsensu całego życia.
Jest też pani matką mentorką dla swoich studentów w Akademii Muzycznej.
Bardzo chciałabym być mentorem, ale nie wiem, czy to słowo ma dziś taką wartość jak w czasach mojej młodości. Dziś byłabym bardziej skłonna użyć słowa drogowskaz, przewodnik.
Jak zwykle skromnie. Może od młodych warto się uczyć pewnej nieskromności, jaką w sobie mają.
Mentor jest wzorem. Jego poglądy na zawód, świat czy sztukę są niepodważalne. Teraz młodzież mając dostęp do internetu i tym samym do całego świata, dokonuje własnych wyborów. Staram się z nimi głównie pracować nad gustem. Bo to w moim odczuciu jest dzisiaj najważniejsze. Oni przychodzą z różnych środowisk i trzeba ich uczyć dobrego smaku.
Niedawno otrzymała pani Pomorską Nagrodę Artystyczną za całokształt. Wcześniej tytuł profesora sztuki w dyscyplinie sztuki filmowej i teatralnej. Jest pani nasycona zawodowo?
Znalazłam się w gronie laureatów, którzy wywarli wpływ nie tylko na pomorską, ale polską kulturę. W takiej sytuacji mogę sobie tylko pomyśleć: – mój boże, nie wiedziałam, że to się tak skończy, (śmiech) nie czułam, że az tak!
Nasycona rolami w teatrze, po pięćdziesiątce znakomicie rozwija się jako aktorka filmowa i serialowa. Myśli pani, że ma sporo szczęścia w życiu?
Studenci często mnie pytają – co robić, żeby w tym zawodzie się spełnić i nie być człowiekiem sfrustrowanym i rozczarowanym. Mówię im wtedy – musicie bardzo ciężko pracować. A to co od was nie zależy, to właśnie szczęście. Jedni mają ten łut szczęścia, a inni go nie dostają od losu. W tym zawodzie ani pracowitość, ani talent nie zawsze idą w parze ze szczęściem.
To jak to jest z pani nasyceniem?
To ważne, kiedy człowiek w moim wieku może siąść przed lustrem i powiedzieć sobie: nie pomyliłam się. Zawód, który wybrałam nie zawiódł mnie, a ja nie zawiodłam jego. Czy chcę więcej? W zawodzie artystycznym zawsze chce się więcej. Ale myślę, że gdybym musiała już dziś zamknąć moje życie zawodowe, to zrobiłabym to ze spokojem i oceną, że dużo mi się udało.
CZYTAJ TAKŻE: Serca Gwiazd. Dorota Kolak w Gdańsku: Buty bardzo dużo mówią o człowieku
Żeby wytrwać tak długo w tym zawodzie, trzeba ten zawód naprawdę kochać. Za co pani kocha aktorstwo?
Krystian Lupa zamknął to we frazie która dla mnie jest bardzo przekonująca. Powiedział, ze aktor to człowiek, który odczuwa konieczność „zwierzenia”. Podzielenia się z drugim człowiekiem emocjonalnością, przestrzenią intelektualną. Nie wszyscy mają taką potrzebę. Aktor ją ma.
W czym pani teraz gra?
Żartuję, że role otrzymuję pakietami. Był czas alkoholiczek w moim zawodowym życiu, potem skomplikowanych matek, a teraz dostaję role nieco szalonych, odklejonych trochę od rzeczywistości ciotek. Jestem po premierze filmu „Za duży na bajki. 2”, a obecnie gram w Gdańsku w filmie „Złoto Bałtyku” – drugiej części przygód detektywa Bruno.
Wreszcie nie muszę z planu filmowego spieszyć się na pociąg do domu. Tylko gram u siebie, w pięknych, nadmorskich okolicznościach przyrody.
W jeszcze piękniejszych, bo u siebie na wsi, ładuje pani akumulatory.
Coraz częściej zauważam, że tłum mnie męczy. A na Kaszubach mam przed domem las i pola, w zasięgu wzroku nie ma zbyt wielu domów, tylko jest zielona łąka i las. To naprawdę kojące.
Napisz komentarz
Komentarze