Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Gospodarka leśna nie polega na „radosnym piłowaniu”. Opiera się na precyzyjnych planach

- Ludzie mówią: „nie było leśników, a las był”. To prawda – był, ale jak ludzie zaczęli go intensywnie użytkować, po prostu przestał być. Odtąd trzeba było go odtwarzać i o niego dbać – mówi zastępcą dyrektora Lasów Państwowych w Gdańsku ds. gospodarki leśnej Paweł Januschewski, który deklaruje, że leśnicy są otwarci na dialog i przekonuje, że – wbrew twierdzeniom oponentów – gospodarka leśna nie polega na „radosnym piłowaniu”, ale na precyzyjnych planach.
Gospodarka leśna nie polega na „radosnym piłowaniu”. Opiera się na precyzyjnych planach

Autor: Karol Makurat | Zawsze Pomorze

Wojewoda Dariusz Drelich uchylił uchwałę Sejmiku w sprawie Planu Ochrony Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego (TPK), bo nie była ona oparta na audycie krajobrazowym. Marszałek Mieczysław Struk skarży decyzję wojewody do sądu administracyjnego i wskazuje, że audyt nie był konieczny, bo analogiczny audyt nie powstał jeszcze nigdzie w Polsce. Mimo to uchwalono plany ochrony m.in. w województwach mazowieckim, małopolskim czy świętokrzyskim. Jakie jest stanowisko RDLP w Gdańsku?

Jako Lasy Państwowe nie jesteśmy w tej sprawie stroną. Decyzję, w ramach działań nadzorczych, podjął wojewoda, bo uznał, że jest ona niezgodna z obowiązującym w Polsce prawem. Natomiast my jesteśmy wciągani w ten konflikt i to nas w swoim oświadczeniu atakuje marszałek, a przecież nie mamy żadnej władzy nad wojewodą. To niejedyny przykład w kraju, gdzie wojewoda zakwestionował plan ochrony. Są już rozstrzygnięcia sądowe potwierdzające zasadność takiego postępowania wojewody. Możemy oczywiście dyskutować na ten temat, czy audyt krajobrazowy powinien być w każdym przypadku. Być może dla parków narodowych czy rezerwatów, czyli tam gdzie funkcja ochrony przyrody jest najważniejsza, to zbyteczny wymóg, ale w przypadku „parku krajobrazowego” wydaje się, że właśnie „krajobrazowy” audyt powinien być istotny, to powinna być podstawa planu. Obecnie obowiązujące prawo nakazuje takie audyty i jedynym organem, który to może zmienić jest parlament, a nie urzędnicy jakiegokolwiek szczebla.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: Ruszamy z akcją "Zostawmy lasy". Coraz więcej wycinek na Pomorzu!

Ostatnio usłyszałem, że: „do gdańskiego portu nocami jadą tir za tirem wwożąc drewno - to leśnicy sprzedają nasze drzewa Chińczykom”. To prawda?

Nie wiem, co się tam przeładowuje, ale Lasy Państwowe w ogóle nie eksportują drewna. Sprzedajemy je tylko kupującym zarejestrowanym w naszym kraju. Zgodnie z prawem polskim i europejskim nie możemy jednak zablokować firmom sprzedaży do Chin. Mogę powiedzieć, że Chińczykom nie zależy na polskim drewnie. Sam transport na statkach przez kilka miesięcy sprawia, że ono, jak podejrzewam, wręcz samo „wychodzi” z tych kontenerów. Handlowcom może chodzić o dokumenty, które z drewnem przyjeżdżają: certyfikaty w systemie FSC, które – w uproszczeniu – potwierdzają, że nie pochodzi ono np. z wyrębu lasów tropikalnych lub jakichś lasów nieprawidłowo zagospodarowanych. Certyfikaty u nas uzyskane mogą służyć legalizowaniu drewna pochodzącego z całkiem innych miejsc. Na przykład Syberia jest blisko Chin. To się kończy, czego efekty widać po niedawnych rozstrzygnięciach przetargów. Jako Dyrekcja Regionalna LP jesienią zwyczajnie zrezygnowaliśmy z certyfikatów FSC i w miejsce spółek, które m.in. sprzedawały do Chin, pojawiło się ok. 80 polskich odbiorców, którzy do tej pory u nas nie kupowali.

I powodem rezygnacji były takie „chińskie” nadużycia?

Nie, to jest po prostu wątpliwy certyfikat, który ograniczał dobrą gospodarkę leśną.

Mamy dokładnie wyliczone ile drewna w polskich lasach co roku przyrasta i ile można go wyciąć. Co 10 lat dla każdego nadleśnictwa przygotowywany jest Plan Urządzenia Lasu, który określa tzw. etat, czyli rozmiar pozyskania po to, żeby lasów nie ubyło powierzchniowo ani masowo. Nasza dyrekcja rocznie pozyskuje około dwóch trzecich tego, co w tym samym czasie urośnie – mniej więcej 1,5 miliona metrów sześciennych drewna.

Paweł Januschewski / zastępca dyrektora Lasów Państwowych w Gdańsku

Oponenci, którym nie podoba się to, co robią Lasy Państwowe, powiedzą, że chcieliście mieć większość dowolność w wycinaniu, żeby radośnie sobie rąbać i piłować...

...a wszyscy lubią siedzieć na drewnianych krzesłach, przy drewnianym stole. Gospodarka leśna nie polega na „radosnym piłowaniu”. Opiera się na precyzyjnych planach - mamy dokładnie wyliczone ile drewna w polskich lasach co roku przyrasta i ile można go wyciąć. Co 10 lat dla każdego nadleśnictwa przygotowywany jest Plan Urządzenia Lasu, który określa tzw. etat, czyli rozmiar pozyskania po to, żeby lasów nie ubyło powierzchniowo ani masowo. Nasza dyrekcja rocznie pozyskuje około dwóch trzecich tego, co w tym samym czasie urośnie – mniej więcej 1,5 miliona metrów sześciennych drewna.

A naszą redakcję, podobnie jak inne, co jakiś czas zasypują sygnały o tym, że „tną jak szaleni” ze zdjęciami terenów po wycinkach.

Temat jest złożony. Poziom pozyskiwania mógł wzrosnąć jakieś 20 lat temu, ale to ma uzasadnienie. Jako państwo z II Wojny Światowej wyszliśmy ze wskaźnikiem lesistości na poziomie ok. 21 procent, a dziś wynosi on ok 30 proc. Okres powojenny to czas wielkiego zalesiania, zwłaszcza na Pomorzu, które za czasów niemieckich było szczególnie eksploatowane. W latach powojennych sadzono lasy sosnowe czy brzozowe, a więc lekkonasienne, – zresztą bardzo słusznie, bo to gatunki, które naturalnie też jako pierwsze pojawiają się na pustych siedliskach - mają dziś po około 70 lat, a ich stan zdrowotny jest nie najlepszy: drzewa zamierają z powodu grzybów pasożytniczych, suszy, a także zbliżają się lub osiągają wiek rębności.

Wiek rębności?

Tak. Chodzi o dojrzałość do wyrębu, ale też moment, w którym można te lasy zacząć odnawiać. Robimy to w różny sposób: tam, gdzie siedliska są słabe, a rosnące gatunki światłożądne stosowany bywa zręb zupełny, ale 85 procent w naszym regionie to „rębnie złożone” o okresie odnowienia od 20 do 50 lat. Wracamy do nich jeden raz na dekadę i wycinamy część, czemu towarzyszą nasadzenia albo inicjowany przez nas obsiew naturalny. Chodzi o to, by lasy rosły, a w miejscu wspomnianych wcześniej gatunków lekkonasiennych, które szybko rosną, ale też szybko umierają, pojawiały się gatunki właściwe dla danych siedlisk, najczęściej bardziej cienioznośne jak dąb czy buk, a także domieszkowe liściaste jak grab, lipa, jawor czy iglaste jak jodła, która potraf przez nawet 70 lat żyć z bardzo ograniczonym światłem, a później odsłonięta i tak wystrzeli w górę i wyrośnie w piękne drzewo.

Staramy się naśladować procesy naturalne, a polską gospodarkę leśną określić można jako półnaturalną. Z 1,5 mln m³ pozyskiwanych co roku w naszym regionie mniej więcej połowa bierze się z cięć pielęgnacyjnych. Drzewa ze sobą konkurują, ścigają się do światła a wręcz zwalczają wzajemnie. Niektóre giną. My wyprzedzamy ten proces: zamiast pozwolić drzewom zginąć i zgnić, uwolnić się węglowi przez nie zmagazynowanemu, pozyskujemy to drewno. Stąd pochodzi połowa naszego uzysku. Druga połowa to cięcia rębne, które służą odnowieniu naturalnemu lasu (Przykładowo: w przypadku buka równomiernie przerzedzamy drzewostan po to, żeby bukiew [owoc buku] opadła i skiełkowała) lub jego przebudowie, prowadzonej przez kilka dziesięcioleci, tak by nowy skład odpowiadał siedlisku, na którym las rośnie. Wprowadzamy więcej gatunków liściastych: dębów, buków, lip, klonów, jaworów, grabów, wiązów, a także gatunki biocenotyczne jak drzewa owocowe oraz takie rzadko spotykane naturalnie gatunki jak cis. A w odpowiedzi dostajemy takie „kwiatki” jak wyciągnięta z Banku Danych o Lasach mapa miejsc, w których zaplanowano rębnie.

Widziałem. Cała czerwona.

Nie cała, ale faktycznie, jeśli się odpowiednio pomniejszy to wrażenie jest takie, że prawie cała Polska jest wycinana. To nieprawda. Tam są zaznaczone wykonywane cięcia z kategorii rębnych, ale często chodzi o gniazda o powierzchni 20-30 czy 50 arów [ar to 100 m kw]. Jeżeli powierzchnia jest duża to założonych gniazd może być kilka, ale następne cięcie będzie tam za 10 lat, a kolejne po kolejnej dekadzie. To może trwać na jednej powierzchni nawet 50 lat. Młode pokolenie drzew zdąży więc dorosnąć nim na takiej powierzchni rębnia zostanie zakończona. Tak się prowadzi dobrą gospodarkę leśną.

A wracając do bardziej lokalnej skali. Te 1,5 mln m sześciennych rocznie w regionie, o czym pan wspomniał, to stała ilość? Wzrost? Spadek?

Od około 15 lat to mniej więcej stała wartość. Było jedno zachwianie – klęska.

Suszek.

On leży poza naszą dyrekcją, ale tak, chodzi o tę samą klęskę w 2017 roku i oberwało nią też parę innych nadleśnictw jak Lipusz, Kartuzy czy Kościerzyna. W tym roku, wiosną skończymy nasadzenia i odnawianie ostatniej zniszczonej przez klęskę powierzchni. Zresztą to sprzątanie uważam za nasz wielki sukces, bo te miliony metrów sześciennych udało się wykorzystać jako drewno użytkowe. Nie zmarnowaliśmy tego zasobu. Nasi, zaawansowani technologicznie i organizacyjnie, zachodni sąsiedzi poradzili sobie ze skutkami tej nawałnicy nieco gorzej i wiele drewna trafiło tam wyłącznie na cele opałowe.

Pamiętajmy, że las to też „zielona fabryka": producent drewna, a więc najbardziej ekologicznego materiału na świecie, który powstaje przy zużyciu dwutlenku węgla i światła słonecznego, bez użycia pierwiastków rzadkich (jak choćby fotowoltaika). Las w dodatku oczyszcza wodę, a jego produktem ubocznym jest tlen. To oczywiście nie wszystko. Pamiętajmy, że las to element gospodarki narodowej i w przemysłach powiązanych z nim pracuje w Polsce 400 tysięcy ludzi, a jeśli liczyć rodziny, z branżą powiązanych jest ok. 1,5 mln ludzi.

A my w regionie wycinamy co roku te 1,5 mln m3. To nie za dużo? Mam ochotę dopytywać o liczby, ale też wrażenie, że nie potrafię wyczuć tej skali.

Ogółem w całym kraju co roku pozyskiwane jest ok. 40 mln m³. Gdańska dyrekcja LP zarządza 304 tysiącami hektarów z czego 294 to powierzchnia leśna. Rocznie na tym terenie cięcia rębne wykonujemy na powierzchni 5,3 tys. hektarów. To około 1,8 procent powierzchni leśnej jaką mamy, a więc w ciągu 10 lat niespełna około 18 procent.

Tym tempem wytniemy wszystko w 50 lat. Chociaż nie, w międzyczasie sadzimy nowe i one rosną...

Rosną nowe, ale przede wszystkim nie jest to skala zrębów zupełnych, których rocznie jest około 800 ha, a różnych kategorii – również złożonych, które trwają po kilkadziesiąt, nawet 50, lat i są robione stopniowo.

Gdy na początku lat 90. zaczynałem pracę w lasach, to jak ktoś słyszał „leśnik” mówił: „wow, piękny zawód”. Dziś lepiej się nie przyznawać, że jest się leśnikiem, bo takie jest nastawienie części społeczeństwa, a nasze działania prezentuje się wyłącznie w negatywnym świetle.

Paweł Januschewski / zastępca dyrektora Lasów Państwowych w Gdańsku

Zmieniając temat: w kontekście Lasów Państwowych, tzw. strona społeczna używa określenia „konflikt interesów”. Argument: Jak instytucja powołana żeby chronić i pielęgnować nasze leśne dziedzictwo i naturę ma robić to dobrze, kiedy jest zarazem „korporacją” wypracowującą zyski w ramach wycinanek?

Jest takie powiedzenie: jak chcesz uderzyć psa to kij się zawsze znajdzie, a w lesie kijów jest bardzo dużo.

Lasy Państwowe powołano do życia w 1924 roku, w czasach bardzo żywej i dynamicznej demokracji parlamentarnej, jeszcze przed zamachem majowym. W okresie międzywojennym gospodarka leśna była prowadzona z dużym powodzeniem przy równocześnie prowadzeniu przez LP wykupu lasów prywatnych, które w znacznym stopniu były zadłużone i mogły być wycinane przez właścicieli tak jak im pasowało, bez planów. Po wojnie w okresie „słusznie minionym” było jak było, choć muszę powiedzieć, że wśród leśników nie było aż tak źle i zdarzało im się przeciwstawiać zwierzchnim władzom by chronić lasy – wbrew tendencji, że „nie ma nieużytków” nie pozwolali osuszyć bagienek śródleśnych, wykarczować i zaorać wielu obszarów. Później w 1991 roku, z aktywnym udziałem leśników, uchwalono Ustawę o lasach i to dokument wciąż nowoczesny i postępowy na skalę Europejską, określający funkcje lasu, obok gospodarczej, ekologiczne czy społeczne. Czy działamy jak firma? W pewnym sensie tak, choć ja bym użył określenia organizacja. Jesteśmy organizacją, która sama się finansuje.

W przeciwieństwie do leśnictwa w wielu krajach – choćby w Niemczech – nie jesteśmy dotowani. Wręcz przeciwnie, płacimy miliardy złotych w podatkach zarówno do centralnego budżetu, jak i samorządów, współfinansujemy Rządowy Fundusz Rozwoju Dróg, dofinansowujemy parki narodowe i realizujemy szereg własnych działań przyrodniczych – jak chociażby program dotyczący żubra, u którego z kilku egzemplarzy udało się odbudować populację i sprawić, że ten gatunek nie wyginął i ma szansę przetrwać, reintrodukcja bobra, program dotyczący kuraków – cietrzewi, głuszców... Prowadzimy Leśny Bank Genów, nastawiony m.in. na gromadzenie i ochronę zasobów genowych gatunków drzew i krzewów leśnych. Wspieramy także przedsięwzięcia lokalne: dofinansowujemy zakupy karetek czy sprzętu dla ochotniczych straży pożarnych, wspieramy działania kulturalne. Można by długo wymieniać.

Ale nie cieszycie się ogólną sympatią.

Gdy na początku lat 90. zaczynałem pracę w lasach, to jak ktoś słyszał „leśnik” mówił: „wow, piękny zawód”. Dziś lepiej się nie przyznawać, że jest się leśnikiem, bo takie jest nastawienie części społeczeństwa, a nasze działania prezentuje się wyłącznie w negatywnym świetle. Jesteśmy otwarci na dialog i uważam, że rozmowa jest niezbędna, ale nie może opierać się na ciągłym waleniu nas po głowie maczugą. Od kilku lat zmagamy się z gradacją brudnicy mniszki – motyla bardzo niebezpiecznego dla lasów, ale nikogo to nie obchodzi. Wywoływani do tablicy jesteśmy tylko w kontekście zdjęcia wyciętego drzewa albo straszenia czerwoną mapą. Blisko 80 procent lasów w Polsce to lasy państwowe, za które odpowiadamy, a mniej więcej 75 procent pożarów zdarza się w lasach prywatnych, gdzie w dodatku ogień obejmuje wielokrotnie większy obszar. To my zabezpieczamy także lasy prywatne zarówno przed mniszką jak i ogniem. Na to też nikt nie zwraca uwagi.

Na najgęściej zaludnionym kontynencie – w Europie, leśnicy to po prostu konieczność. Ludzie mówią: „nie było leśników, a las był”. To prawda – był, ale jak ludzie zaczęli go intensywnie użytkować, po prostu przestał być. Odtąd trzeba było go odtwarzać i o niego dbać.

Zamiast pozwolić drzewom zginąć i zgnić, uwolnić się węglowi przez nie zmagazynowanemu, pozyskujemy to drewno. Stąd pochodzi połowa naszego uzysku. Druga połowa to cięcia rębne, które służą odnowieniu naturalnemu lasu lub jego przebudowie, prowadzonej przez kilka dziesięcioleci, tak by nowy skład odpowiadał siedlisku, na którym las rośnie

Paweł Januschewski / zastępca dyrektora Lasów Państwowych w Gdańsku

Na koniec, wróćmy do Planu Urządzenia Lasu dla Nadleśnictwa Gdańsk (PUL). Czytałem stanowisko Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych, w którym tłumaczycie, że dziś wciąż kierujecie się PUL uchwalonym i zatwierdzonym przez szefa resortu środowiska za czasów... rządu PO-PSL. Nowy dokument właśnie powstaje, a obowiązujący reguluje waszą pracę do końca 2024 roku. Może oburzenie „czerwonymi” mapami i tym, że „tniecie jak szaleni” bierze się ze złych planów?

Zacznijmy od tego, że to nie leśnicy przygotowują PUL, ale wyłaniana w przetargu zewnętrzna firma. To taksatorzy z tej firmy wchodzą do każdego pododdziału leśnego, dokonują pomiarów i określają jakie zabiegi należy tam wykonywać i z jaką intensywnością. Oni wybierają też pozycje rębne i wskazują obszary odnowieniowe. Proces tworzenia PUL jest transparentny, bo na początku jest Komisja Założeń Planu, na którą przyjść może każdy. Zresztą na tę wrześniową, dotyczącą gdańskiego PUL na lata 2025-34 przyszło kilkadziesiąt osób - prywatni mieszkańcy, działacze, ale też przedstawiciele samorządów, choć ci ostatni dość nieliczni.

Co się później z tymi wnioskami dzieje? Są uwzględniane?

Wszystkie trafiają do protokołu z Komisji i są rozpatrywane. Wyniki są uwzględniane w specyfikacji zamówienia publicznego skierowanego do firm chętnych by wystartować w przetargu i przygotować PUL. Jeśli chodzi o lata 2025-34 to właśnie z takiego wniosku wziął się wymóg sporządzenia opracowania dotyczącego stosunków wodnych pod przyszłą retencję. Jesteśmy otwarci na krytykę, wsłuchujemy się w nią staramy się dostosowywać naszą gospodarkę do oczekiwań społecznych. Przykładem może być zarządzenie Dyrektora Generalnego Lasów Państwowych w sprawie prowadzenia gospodarki leśnej w tzw. lasach społecznych, opracowane, między innymi i z aktywnym udziałem pracowników nadleśnictwa Gdańsk. Tam funkcja społeczna zostanie szczególnie mocno podkreślona, planuje się współpracę z lokalnymi społecznościami, a gospodarka leśna zostanie zmodyfikowana w ten sposób by była mniej intensywna i wykorzystywała zabiegi o niskiej intensywności, w tym rębnie stopniowe o bardzo długim okresie odnowienia.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama