Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama

Pod koniec roku Polaków czeka prawdziwy szok cenowy. Zdaniem ekspertów, najwyższe podwyżki dopiero przed nami

Ceny w sklepach szaleją. Tymczasem eksperci twierdzą, że prawdziwa drożyzna dopiero nadciąga. Polakom coraz trudniej oszczędzać, a rozpoczynająca się jesień i wizja jeszcze wyższych wydatków nie napawają optymizmem, wręcz zmuszają do zmiany nawyków finansowych. Ekonomiści ostrzegają: IV kwartał tego roku, a także początek przyszłego będzie testem dla naszych portfeli. Inflacja we wrześniu wyniosła 17,2 procent!

Autor: Pixabay

Szczyt inflacji wciąż jest przed nami – twierdzą eksperci analizujący najnowsze dane pochodzące ze sklepów.  Nie są jednak zgodni co do tego, czy nadejdzie on już jesienią czy też na początku 2023 r., a może wiosną. Niektórzy prognozują, że ceny żywności wzrosną na przełomie października i listopada o 30% rok do roku [dalej rdr.]. Inni twierdzą, że skok o 20% rdr. nastąpi tuż przed Bożym Narodzeniem, a na wiosnę podwyżki sięgną 35-40% rdr. Najbardziej mają zdrożeć towary energochłonne w produkcji, np. tłuszcze czy mięso. Producenci jajek zapowiadają także znaczący wzrost ich cen.

– Szczerze mówiąc, nie wyobrażam sobie tego – przyznaje pani Barbara, emerytka z Tczewa. – Żywność pochłania coraz więcej mojego skromnego budżetu. Z dnia na dzień ceny zaskakują. Kostka masła w supermarkecie kosztuje już 9 zł, litr oleju w osiedlowym sklepie nawet 15 zł – wylicza po ostatnich zakupach. – Jajka na tczewskim Manhattanie: 1,10-1,20 zł, a wszędzie mówią, że mają podrożeć o 50, a nawet 100 procent. A to przecież podstawowe produkty w naszych kuchniach. Gdzie tu myśleć o innych wydatkach: chemii, butach i oczywiście rosnących opłatach za energię, gaz, ogrzewanie…

Ale realia produkcji i jej kosztów są okrutne – i dla wytwórców, i konsumentów. Jajko rzeczywiście może nas kosztować z czasem nawet 2 zł.

– Tak, na pewno cena podskoczy, i to bardzo, i na długo – przyznaje pani Karolina, która wraz z mężem prowadzi 20-hektarowe gospodarstwo rolne w gminie Tczew, w tym zajmuje się produkcją jajek, na które od lat ma stałych odbiorców. – Zmniejsza się liczba kur niosek i pisklaków. Hodowcy ograniczają ich produkcję ze względu na ceny prądu, gazu, pasz, co przekłada się na producentów jajek – oni też ponoszą coraz większe koszty. Myślę, że ich cena wzrośnie już  do świąt, przynajmniej o 50 procent.

W sierpniu 2022 roku – jak wynika z cyklicznego raportu pt. „Indeks cen w sklepach detalicznych”, opracowanego przez UCE RESEARCH i Wyższe Szkoły Bankowe – codzienne zakupy zdrożały rok do roku o 23,7%. Do tego każda z 12 analizowanych kategorii odnotowała dwucyfrowy wzrost. Z kolei GUS podaje, że ceny towarów i usług konsumpcyjnych wzrosły o 16,1% (przy wzroście cen towarów – o 17,5% i usług – o 11,8%).

– Te dane nie świadczą jeszcze o szczycie inflacji w Polsce – uważa dr Hubert Gąsiński, ekspert i wykładowca Wyższej Szkoły Bankowej w Warszawie. – Z dużym prawdopodobieństwem można się go spodziewać na przełomie października i listopada br. Tak będzie, jeśli nie nastąpią nagłe i nieprzewidziane sytuacje w światowej gospodarce, przede wszystkim związane ze zmianami cen ropy naftowej, energii elektrycznej oraz węgla – przekonuje.

Z kolei dr Andrzej Maria Faliński, były wieloletni dyrektor generalny Polskiej Organizacji Handlu i Dystrybucji, przewiduje, że szczyt inflacji może nadejść zimą lub dopiero na wiosnę.

– Nawet jeśli nieco spadną ceny paliw i energii, to żywność, koszty pracy i pogoń za marżami nie wskazują na szybką poprawę sytuacji. Nadchodzące wybory też nie są czynnikiem powstrzymującym wysyp pieniędzy bez realnego pokrycia. A jeśli ceny przestaną rosnąć, na co się jeszcze nie zanosi, to i tak przez długi czas pozostaną wysokie. Potrzeba co najmniej pięciu lat, by dogonić je dochodami i wygasić przyczyny inflacji – uważa dr Faliński

Te dane nie świadczą jeszcze o szczycie inflacji w Polsce. Z dużym prawdopodobieństwem można się go spodziewać na przełomie października i listopada br. Tak będzie, jeśli nie nastąpią nagłe i nieprzewidziane sytuacje w światowej gospodarce, przede wszystkim związane ze zmianami cen ropy naftowej, energii elektrycznej oraz węgla.

dr Hubert Gąsiński / ekspert i wykładowca Wyższej Szkoły Bankowej w Warszawie

Koszty produkcji, niestety, stale rosną. Do czasu, kiedy nie przystopują, nie możemy spodziewać się spowolnienia podwyżek cen w sklepach, co podkreśla Julita Pryzmont, ekspertka z Hiper-Com Poland: - Gałęzie rynku są mocno ze sobą powiązane, a obecnie wiele z nich przechodzi turbulencje, wyzwalając efekt domina. Do momentu aż energetyka, ceny surowców i koszty logistyczne nie ustabilizują się, a popyt nagle nie zmaleje, nie możemy oczekiwać, że nastąpi wyhamowanie wzrostu cen.

Złudzeń nie pozostawiają także eksperci rolni. Ceny nawozów są już czterokrotnie wyższe niż w 2021 r. Wtedy tonę nawozu można było kupić za 1,5 tys. zł, dzisiaj to wydatek rzędu 5-6 tys. zł. Podrożał gaz i prąd, a w gospodarstwach trzeba przecież używać chłodni, ogrzewać kurniki, chlewnie, drożeją pasze. Te koszty prędzej czy później muszą przełożyć się na konsumentów.

Święta jeszcze droższe

– Na koniec 2022 roku odczyt inflacji rdr. może wynosić ok. 15%. Niech jednak nikogo nie zmyli, że prognozowany poziom jest niższy w stosunku do bieżącej sytuacji, co mogłoby sugerować obniżanie cen – mówi dr Tomasz Kopyściański, ekonomista z Wyższej Szkoły Bankowej we Wrocławiu. – Matematycznemu wyhamowaniu dynamiki inflacji będzie pomagać tzw. statystyczny efekt bazy. Znaczy to, że w grudniu będziemy porównywać ceny rok do roku do znacznie wyższego poziomu odniesienia niż np. w sierpniu br. względem ub.r. Nie oznacza to jednak zmniejszenia odczuwalności podwyżek w sklepach, bo ceny z miesiąca na miesiąc z dużym prawdopodobieństwem będą dalej rosnąć. Nieuchronny wzrost opłat za energię [w temacie produkcji – dop. red.] istotnie uszczupli budżet przeciętnego Kowalskiego.

W grudniu ub.r. większość z nas pomstowała, że czekają nas najdroższe od 20 lat święta Bożego Narodzenia (inflacja wynosiła w listopadzie 2021 r. prawie 8%). Myliliśmy się, co już wiemy – z doświadczenia, a zdaniem ekspertów – najgorsze dopiero przed nami. Patrząc na wyniki raportu pt. „Indeks cen w sklepach detalicznych”, obejmującego oferty sieci handlowych, a także biorąc pod uwagę inne dane rynkowe, dr Faliński stwierdza, że żywność przed tegorocznym Bożym Narodzeniem może zdrożeć rdr. nawet o 20%, a na wiosnę – o 35-40%. To kwestia podaży pustego pieniądza, wzrostu kosztów produkcji i danin publicznych.

– W mojej opinii, już na przełomie października i listopada br. żywność w sklepach będzie średnio kosztować o ok. 30% więcej w stosunku do analogicznego okresu ub.r. Oczywiście ostatecznie uzależnione to będzie od wzrostu cen nośników energii, ale z dużym prawdopodobieństwem można spodziewać się właśnie takiego poziomu podwyżek cen detalicznych. Przewiduję, że każda z analizowanych kategorii produktów zdrożeje nawet o 30-40% – uprzedza dr Faliński, ekspert z WSB w Warszawie.

Co najbardziej drożeje?

Według wspomnianego raportu ostatnio rdr. najbardziej zdrożały produkty tłuszczowe, bo o 58,9%. Artykuły sypkie odnotowały wzrost o 42,1%, a tzw. inne produkty, obejmujące m.in. karmy dla psów i kotów, poszły w górę o 30%. Ponadto w ścisłej czołówce najbardziej drożejących rdr. kategorii znalazło się mięso ze wzrostem o 25,8%. W pierwszej piątce nie zabrakło również nabiału z podwyżką o 25,7%. Z kolei najmniej podrożały owoce – o 13,2%, używki – o 13,9%, a także warzywa – o 15,2%.

– Z uwagi na rosnące koszty energii w odniesieniu ściśle do żywności, należy spodziewać się większych wzrostów cen towarów energochłonnych w produkcji, np. art. tłuszczowych, serów, wędlin i słodyczy. Istnieje ryzyko, że te produkty podrożeją do końca roku aż o 30%. Z kolei w przypadku artykułów niskoprzetworzonych i opartych o całkiem niezłe tegoroczne zbiory, możemy spodziewać się nawet niewielkich spadków w grudniu – w porównaniu do obecnych cen. To będzie dotyczyło np. kasz, warzyw i owoców, ale również ryb – prognozuje dr Kopyściański.

Zmieniamy nasze priorytety zakupowe

Prawdziwym testem dla portfeli konsumentów ma być IV kwartał tego roku, a także początek 2023 roku.

– Wtedy pojawi się realne ryzyko, że spirala podniesienia kosztów energii i ogrzewania zmusi przedsiębiorców do nowej fali podwyżek – ostrzega dr Kopyściański. – Przy spodziewanym braku wzrostu wynagrodzeń może nastąpić nagły spadek popytu konsumpcyjnego. Wówczas, w związku z problemami finansowymi przedsiębiorstw i wyhamowaniem inwestycji, wzrośnie ryzyko stagflacji.

W opinii eksperta z WSB w Warszawie, z uwagi na koniec wakacji i rozpoczęcie okresu jesienno-zimowego nastąpi spadek konsumpcji, ale sama inflacja nie będzie bezpośrednio wpływać na spożycie konsumenckie, tylko na przejście w kierunku oszczędności. Wzrost rynkowych stóp procentowych, ustalanych przez NBP, a także zmiana nawyków finansowych Polaków przyczynią się w długim horyzoncie czasowym do zmniejszenia cen w sklepach.

Tymczasem z najnowszego badania zrealizowanego dla Sodexo i przeprowadzonego wśród pracowników, wynika, że ponad połowa badanych (59%) przyznaje, że sytuacja finansowa ich rodzin pogorszyła się w porównaniu do okresu z początku 2022 roku. Aż 90% badanych przyznało, że ich wydatki na żywność i codziennie życie zwiększyły się i że trudniej jest im oszczędzać. Tylko 23% pracowników nie ma żadnych obaw związanych z pracą, a aż 73% oczekuje, że pracodawca będzie ich wspierać w trudnej sytuacji. Rośnie też rola świadczeń pozapłacowych, które pozwolą stawić czoło codziennym wydatkom, wzmocnią pracowniczy portfel i pomogą ograniczać narastający stres finansowy.

– Wydarzenia ostatnich lat wywarły bardzo duży wpływ na pracodawców i pracowników. Wiele wyzwań, które pojawiły się w czasie pandemii, nie straciło na aktualności, a wręcz uległo natężeniu ze względu na obecne realia społeczno-ekonomiczne. Część z nich jest wspólna dla całego rynku, jednak warto pamiętać, że sytuacja każdej organizacji jest inna, również ze względu na jej wielkość i liczbę zatrudnianych pracowników – mówi Arkadiusz Rochala, dyrektor generalny Sodexo Benefits and Rewards Services Polska.

A wyzwań finansowych nie ubywa – aż 90% badanych przyznało, że ich wydatki na żywność i codziennie życie zwiększyły się i że trudniej jest oszczędzać pieniądze. Analizując wyniki badania [patrz infografika], widać wyraźnie, że pracownicy podejmują odmienne niż jeszcze przed kilkoma miesiącami decyzje zakupowe: wydają mniej na hobby i przyjemności, ograniczają zakup odzieży, obuwia, kosmetyków czy sprzętu, wybierają tańsze jedzenie, uszczuplają fundusze przeznaczone na podróżowanie i wyjścia do restauracji czy do kina. 48% badanych boryka się z wyższym kosztem kredytu, którego spłata pochłania obecnie większą niż dotychczas część miesięcznego budżetu. Ale to nie wszystko…

Sezon grzewczy nas dobije?

Temat ogrzewania już od kilku miesięcy spędza sen z powiek pani Zofii, mieszkance gminy Kaliska. Mieszka sama w rodzinnym domu, utrzymuje się z emerytury. Zbliżający się sezon grzewczy będzie pierwszym, w którym korzystać będzie tylko z jednego źródła ogrzewania – oleju opałowego. Drugie i do tej pory podstawowe - piec węglowy zasilający centralne ogrzewanie – z oczywistych i racjonalnych względów idzie w niepamięć. Aby zapewnić sobie minimalne ciepło, musi zapełnić olejem przynajmniej dwa zbiorniki mieszczące ok. 1500 litrów. 1 czerwca br. cena tego nośnika ciepła, w firmie, w której się zaopatruje, kosztowała 6,75 zł (w minioną środę – 6,36 zł), a minimalny zakup gwarantujący jego dostawę (i zaspokający koszty ekonomiczne dostawy) wynosił 500 litrów. To jednorazowy wydatek rzędu ok. 3 tys. zł z nawiązką (razy trzy – prawie 10 tys. zł).

– To wszystko, łącznie z pandemią, z jaką wcześniej trzeba było nam się zmierzyć, jest bardzo przygnębiające – przyznaje pani Zofia.

Ceny, jak wskazują dystrybutorzy oleju opałowego, dyktuje Orlen – co podkreśla jeden z dostawców w stolicy Kociewia, czyli Starogardu Gdańskiego. Można je regularnie śledzić na stronie www.orlen.pl (hurtowe ceny paliw). Widać tam od początku września tendencję spadkową, która jednak i tak nie zadowala odbiorców.

Inflacja dobija Polaków, a sezon grzewczy jeszcze pogłębia ten problem. Wyniki badania pt. „Zdrowie psychiczne Polaków w czasach wysokiej inflacji”, przeprowadzonego przez UCE RESEARCH oraz platformę ePsycholodzy.pl na próbie 1034 dorosłych Polaków, wskazują, że 43,7% respondentów doświadcza pogorszenia zdrowia bądź funkcjonowania psychicznego, kondycji psychicznej albo samopoczucia w związku ze wzrostem inflacji. 

Staramy się nie biedować

– Przede wszystkim staramy się nie oszczędzać na córce i nie biedujemy. Mieliśmy sporo szczęścia, bo odziedziczyliśmy własnościowe mieszkanie w Gdańsku-Wrzeszczu. To niecałe 50 metrów kwadratowych i młoda jest dzisiaj w przedszkolnym wieku, a wiadomo, że jak będzie rosła to będzie nam coraz bardziej ciasno. Już przed pandemią zastanawialiśmy się nad przeprowadzką, ale zamiast „koronakryzysu”, który niby miał obniżyć ceny, wciąż są nowe rekordy. Nie wiem, co będzie dalej – przyznaje niespełna 39-letni Karol.

Jak zastrzega, prosi o anonimowość, bo „w Polsce lepiej unikać tematu zarobków”. Swoje uposażenie określa jako „tak zwaną średnią krajową” [6778,63 zł brutto, a więc niemal 5 tys. zł na rękę – dop.red.], a żony pracującej na 4/5 etatu w usługach  na ok. 3 tys. zł netto.

 Przy budżecie na poziomie jakichś 8 tys. zł miesięcznie, po wzroście stóp procentowych, cen paliwa i ogólnych kosztów życia, nie wyobrażam sobie spłaty kredytu, którego dziś pewnie i tak byśmy nie dostali – mówi.  Wynajem podobnego metrażu w Gdańsku, nawet w o wiele gorszej lokalizacji, „zjadałby” nam dziś więcej niż jedną trzecią pieniędzy. Teraz mieszkanie i media kosztują nas tysiąc złotych; kolejne 700 zł albo lepiej – auto; przedszkole niby publiczne, ale wcale nie takie darmowe; tu trzeba kupić buty, tam – lampkę albo suszarkę do włosów i pieniądze się rozchodzą. GPEC kilka lat temu proponował nam przyłącze do miejskiej sieci, ale grzaliśmy gazem i wyliczyliśmy z sąsiadami, że to nam się nie opłaca. Teraz nie jestem już taki pewien i martwimy się o zimowe rachunki. Jak wszystkich, uderzyły nas ceny paliwa i jedzenia. Łapię się na tym, że nawet w dyskontach po dwa razy sprawdzam cenę i dość sztywno trzymam się listy zakupów. Wcześniej bywało z tym różnie, a domową elektronikę albo półkę do łazienki czasem kupowaliśmy spontanicznie. Teraz wolę się z decyzją przespać i pomyśleć, czy nam to faktycznie potrzebne. Aha, no i najśmieszniejsze: wakacyjny urlop, prawie 2 tygodnie, spędziliśmy w kraju, a i tak wydaliśmy więcej niż rok temu w Hiszpanii.

– Można wysnuć wniosek, że inflacja trwa zbyt krótko, żeby jej wzrost poważnie zaniepokoił większość społeczeństwa, którego zamożność jako całości jest bardzo duża. Im dłużej będą rosły ceny, tym większe będzie zaniepokojenie rodaków – komentuje Piotr Kuczyński, analityk rynków finansowych z Dom Inwestycyjny Xelion.

Eksperci komentujący wyniki przewidują, że w IV kwartale br. odsetek osób deklarujących utratę zdrowia psychicznego z powodów ekonomicznych wzrośnie nawet do 70%. W sezonie grzewczym najgorsze nastroje będą występowały na wsiach i w małych miejscowościach.

Jacek Wierciński


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
Reklama