O tym, że musimy przygotować się w tym i następnych latach na "tsunami" depresji i samobójstw wśród dzieci i młodzieży piszemy od marca tego roku w ramach akcji społecznej "Ratujmy nasze dzieci".
Niestety, najnowsze i niepublikowane do tej pory statystyki wskazują, że właśnie spełniają się najbardziej pesymistyczne prognozy. Szczególnie dramatycznie wygląda sytuacja na Pomorzu, gdzie tylko do czerwca br. - według statystyk policji - próbowały zabić się 203 młode osoby (wobec 275 w całym ubiegłym roku). Kolejna fala może zacząć wzbierać już we wrześniu.Czy jeszcze jest czas na reakcję?
Franciszek Małecki-Trzaskoś, neuropsycholog, antropolog i zarazem prezes zarządu Instytutu Badań i Analiz Działalności Jednostek Samorządu Terytorialnego od kilku lat analizuje dane dotyczące liczby samobójstw w i prób samobójczych, opierając się o dane zarówno policyjne, jak i pochodzące z Centrów Powiadamiania Ratunkowego. Liczby te znacząco się różnią (dane CPR są dwa, trzy razy wyższe), co potwierdza formułowaną przez psychologów i psychiatrów tezę o poważnym niedoszacowaniu w oficjalnych statystykach liczby młodych ludzi z problemami wymagającymi pomocy psychologicznej. Tylko z materiałów zebranych w NFZ wynika, że o ile w całym ubiegłym roku na Pomorzu wypisano leki przeciwdepresyjne prawie 6,5 tys. dzieci i nastolatków, to przez pierwszą połowę 2022 r. po recepty zgłosiło się już niespełna sześć tysięcy młodych pacjentów.
Trzeba wyrzucić podręczniki i zacząć rozmawiać z uczniem
Rozmowa z Franciszkiem Małeckim-Trzaskosiem
Dlaczego tak niewiele wiemy o prawdziwej liczbie prób samobójczych młodych ludzi?
Dane są niedoszacowane przez policję. Skalę niedoszacowania widać po analizie informacji z Centrum Powiadamiania Ratunkowego, które podległe jest zresztą temu samemu ministrowi, co policja. Jeżeli na Pomorzu policja podaje, że w pierwszej połowie tego roku były łącznie 922 próby samobójcze zakończone przeżyciem i zgonem, a jednocześnie Urząd Wojewódzki prowadzący CPR twierdzi, że takich zdarzeń było 2414, to pojawia się ważne pytanie - gdzie jest 1500 prób samobójczych?
Kto się myli?
Operatorzy CPR rzeczywiście przyznają, że czasem muszą oznaczyć wezwanie jako "próbę samobójczą", choć w ich subiektywnym odczuciu w mniej więcej połowie są to zaburzenia psychiczne z myślami samobójczymi. Z tego jednak i tak wynika, że policja nie doszacowuje danych o połowę.
Z czego to wynika?
Rodzic, widząc, że w wannie leży dziecko z podciętymi żyłami, dzwoni pod numer 112 i mówi, że córka próbowała popełnić samobójstwo. Potem się rozłącza, zaczyna ratować dziecko i myśli "o Boże, zrobią z mojej córki wariatkę! Co pomyśli rodzina,co powiedzą znajomi!" I kiedy przyjeżdża pogotowie przekazuje, że w wannie córka się goliła i żyletka się omsknęła.
Ratownicy są tak łatwowierni?
Służby ratunkowe i tak mają co robić, więc bez prowadzenia śledztwa wpisują "nieszczęśliwy wypadek". A policja to potwierdza. Mamy też problem z inną statystyką. W NFZ można sprawdzić, ilu pomorskich pacjentów w tym roku dostało leki przeciwdepresyjne. To 84 tys. osób. Jednak nie każdy pacjent ma zdiagnozowaną, a tym bardziej leczoną depresję. Z moich obserwacji, potwierdzanych przez lekarzy psychiatrów, na lekach przeciwdepresyjnych jest 30-40 proc. potrzebujących osób. Dlatego można mówić o około 160 tysiącach potrzebujących leczenia. Jeśli co setna osoba z depresją targnie się na życie, mamy już 1600 takich prób. Najbardziej jednak niepokoi zaobserwowana zarówno przez policjantów, jak i ratowników dynamika wzrostu prób samobójczych. W ubiegłym roku biłem na alarm, że co trzeci zgon nastolatka na Pomorzu spowodowany był samobójstwem. W pierwszej połowie 2022 r. to już prawie co drugi zgon.
W dodatku w połowie tego roku zanotowano już prawie tyle zamachów nastolatków na własne życie, co w całym roku ubiegłym...
Zasmucę panią - nie można liczyć na to, że na końcu tego roku wystarczy pomnożyć obecne dane przez dwa. Obawiam się września, z powrotami dzieci do szkół. Pojawia się nękanie, stresy... Każdego roku widać, że jest to wyjątkowo niebezpieczny miesiąc.Dramat przed nami.
Rodzic, widząc, że w wannie leży dziecko z podciętymi żyłami, dzwoni pod numer 112 i mówi, że córka próbowała popełnić samobójstwo. Potem się rozłącza, zaczyna ratować dziecko i myśli "o Boże, zrobią z mojej córki wariatkę! Co pomyśli rodzina,co powiedzą znajomi!" I kiedy przyjeżdża pogotowie przekazuje, że w wannie córka się goliła i żyletka się omsknęła.
Franciszek Małecki-Trzaskoś / neuropsycholog, antropolog
Nie możemy liczyć na efekty reformy psychiatrii dziecięcej, na działające już ośrodki środowiskowej opieki psychologicznej i psychoterapeutycznej dla dzieci i młodzieży, nowy oddział dzienny i poradnię na Srebrzysku, na kilkudziesięciu rezydentów, kształcących się w pomorskich szpitalach psychiatrycznych?
Darzę ogromną estymą lekarzy, którzy wybrali psychiatrię dziecięcą. Jest ich jednak nadal za mało. I to się nie zmieni w rok czy pięć lat, Pełne wykształcenie psychiatry dziecięcego trwa osiem lat. Ponadto nadal pełna wycena świadczeń przez NFZ psychiatrii dziecięcej przez wiele lat jest na wyjątkowo niskim poziomie. I trudno liczyć, że poziom ten nagle wzrośnie.
Lekarze to nie wszystko, reforma stawia też na psychologów i psychoterapeutów.
Jeśli fundamentem trójstopniowego, naprawdę bardzo dobrego podziału opieki psychiatrycznej nad młodzieżą i dziećmi mają być psychologowie i pedagodzy szkolni - reforma nie ma prawa zadziałać. Proszę wybrać się do Starogardu Gdańskiego. Tam w zespole szkół ponadpodstawowych, gdzie uczy się 500 osób, mamy jednego psychologa. Nie jest on w stanie zaopiekować się pół tysiącem dzieciaków, z których - z całym szacunkiem - prawie połowa ma problemy psychiczne.
Nie przesadza pan?
Trudno nie mieć problemów psychicznych w polskiej szkole publicznej. Przeładowanej podstawą programową, z przemęczoną kadrą pedagogiczną.
Ale dlaczego uczeń ma stać w kolejce do jednego pedagoga w szkole, skoro może skorzystać z ośrodka środowiskowej opieki?
Czy każdy człowiek z depresją wie, że ją ma i potrzebuje pomocy? To nie jest otwarte złamanie nogi. W Polsce przez wiele pokoleń mówiono osobom pogrążonym w depresji - weź się ogarnij, zabierz się do roboty. W Wielkiej Brytanii książe Harry potrafił powiedzieć o swoich problemach rodakom, co zrobiło dobrą robotę. U nas depresję ujawnił były wicepremier Jarosław Gowin. Ale już przed kamerami prosił o nie poruszanie tego tematu i spuszczenie zasłony milczenia. Przykład idzie z góry. Moim zdaniem fundamentem powinno być umożliwienie osobom narażonym na depresję prawidłowego zdefiniowania swoich celów w życiu.
Czyli?
Wyraźnie widać w statystykach wzrost liczby samobójstw tuż po zakończeniu szkoły. Chcemy nauczyć młodych praktycznie wszystkiego,ale wypuszczamy w świat ludzi, którzy nie wiedzą co ze sobą zrobić. I się zabijają. Klucz do rozwiązania problemu leży w zdefiniowaniu tegoż celu. Człowiek jest istotą społeczną. Skoro jeszcze podczas nauki w szkole przepisy pozwalają na podjęcie młodym ludziom do dwóch godzin pracy dziennie w oparciu o umowę, to może zamiast wbijania do głów wielu niepotrzebnych rzeczy warto uczyć ich tego, co poprawi ich jakość życia? Wykorzystania tego, że umieją np. programować, zrobić fajny mural czy grafikę i mogą jeszcze na tym zarobić? Depresja jest efektem długo odczuwanego smutku. Szukamy jego przyczyn nie na zewnątrz, ale w sobie. Im dłużej myślimy, tym mniej rozmawiamy z innymi, bardziej się izolujemy. A im bardziej czujemy się oderwani od innych, tym bardziej nie chce się nam żyć. I koło się zamyka. Praca sprawi, że młody człowiek poczuje, że jest za coś odpowiedzialny, zobaczy swoją sprawczość. Autorką tego genialnego pomysłu jest pionierka coachingu dla nastolatków , psycholożka Magdalena Daniluk-Mikłasz. To zresztą temat na osobną rozmowę.
Islandczycy poradzili sobie z nadużywaniem alkoholu i innych używek u młodych m.in. przez umożliwienie im udziału w wielu, dofinansowanych przez państwo, zajęciach pozalekcyjnych: artystycznych, muzycznych i przede wszystkim sportowych, które pozwalały na doświadczanie intensywnych emocji. Może to też jest rozwiązanie?
Oczywiście, że tak.. Jak już mówiłem, uczucie smutku, prowadzące do depresji, pojawia się, gdy mamy za dużo czasu na myślenie i za mało kontaktów z innymi ludźmi. Zajęcia sportowe, muzyczne, czy właśnie lekka praca, pozwalają wyhamować kryzys.
Rozmawiamy o działaniach na najbliższe lata. Jak jednak uratować dzieci, które już we wrześniu, październiku, listopadzie postanowią powiedzieć światu "do widzenia"?
Powiem brutalnie - działając krótkoterminowo należy wyrzucić wszystkie podręczniki, zeszyty i zacząć z młodymi ludźmi rozmawiać o ich potrzebach, lękach, pragnieniach i oczekiwaniach. Nauczyciele, słusznie narzekając na uwłaczające wynagrodzenia, grożą strajkiem. Proponuję, by w jego ramach zamiast uczyć dyrdymałów i podstaw programowych, poświęcić we wrześniu czas uczniom. Jedna ze szkół niepublicznych w Trójmieście przekazała rodzicom, by spakowali dzieciom walizki na wyjazd do Mikoszewa. I dziś, kiedy wejdzie pani do tej szkoły, to zobaczy, że oni na pewno się nie uczą. To integracja, spędzanie ze sobą czasu. Politycy, a za nimi Kuratorium Oświaty, wymyślili, że należy uczniów sprawdzić, pomierzyć, ocenić. Co z tego, skoro kolejne dzieciaki się zabijają? W ubiegłym roku zabrakło w ławkach pomorskich szkół 16 uczniów, w tym już dziewięciu. Jeśli co drugi młody człowiek umiera nie dlatego, że go przejedzie samochód lub pokona go rak, ale dlatego, że nie chce żyć, to co jest ważniejsze? Podstawa programowa czy zdrowie psychiczne?
Napisz komentarz
Komentarze